Premier w kolejnym rozdaniu rządowych posad chciałby pominąć Zbigniewa Ziobrę. Ale minister sprawiedliwości może się odwinąć. I zagrozić wykluczeniem Morawieckiego.
PiS bez obciachu, a wręcz z ostentacją zapowiada, że jeśli wygra wybory, to osłabi następny z bezpieczników demokracji. Tym razem chodzi o immunitet parlamentarny i sędziowski.
Minister sprawiedliwości milczy na temat prominentnego sędziego, który publicznie nazwał naród żydowski „podłym i parszywym”. Mimo że sprawa wywołała już reakcję ambasady Izraela, milczą też rzecznicy dyscyplinarni od Ziobry.
Wiceprezydent USA Mike Pence podkreślał niedawno, że Polska wzmacnia swoją praworządność. Intencje p. Pence′a są mało istotne, ale jego słowa wyglądają na żart z obiektywnego punktu widzenia.
W środę w Sejmie ministra sprawiedliwości bronili jego najwierniejsi współpracownicy. Kim są i co zawdzięczają Zbigniewowi Ziobrze?
Rzuca się w oczy niewdzięczność okazywana Ziobrze, który ma de facto największą władzę w kraju. PiS nie broni już ministra, który wykonywał najważniejsze politycznie zadanie tego rządu: przejęcie władzy sądowniczej.
Po wybuchu afery hejterskiej w Ministerstwie Sprawiedliwości wniosek o wotum nieufności dla Zbigniewa Ziobry złożyli posłowie Platformy Obywatelskiej – Koalicji Obywatelskiej. We wtorek Sejm głosami posłów PiS odrzucił go.
Zmiany w wymiarze sprawiedliwości były najważniejszym elementem planu rządzenia PiS. Przejął już władzę ustawodawczą i wykonawczą, potrzebował sądowniczej. Po czterech latach miało być pozamiatane. Nie jest – dzięki oporowi sędziów i wsparciu społeczeństwa.
„Moja reakcja była modelowa” – stwierdził Zbigniew Ziobro podczas spotkania z dziennikarzami w Mielcu, komentując swoje działania po ujawnieniu afery hejterskiej koordynowanej z Ministerstwa Sprawiedliwości.
Gdyby choć jedna rzecz spośród tych, które dziś się z sądami i sędziami wyczynia, wydarzyła się, gdy nie rządził PiS, Jarosław Kaczyński i jego ludzie byliby pierwsi w głośnym protestowaniu i żądaniach wszelkich możliwych dymisji i retorsji.