Artykuł w wersji audio
Klęska głodu, jaka dotknęła Ukrainę w latach 30. XX w., nie była pierwszą ani ostatnią na tym obszarze; żywności brakowało tu wcześniej (1921–23 i 1928 r.) oraz później (1946–47 r.). Jednak ta katastrofa była wyjątkowa – została celowo wywołana przez władze ZSRR. Dlatego najbardziej dotknęła regiony, które stawiały opór bolszewikom i kolektywizacji – obwody kijowski oraz charkowski. Większość historyków jest zgodna co do liczby ofiar – 3,9 mln (przy całkowitej liczbie mieszkańców republiki 31 mln). Moskwie udało się ukryć przed światem stosy trupów i wyludnienie całych wsi. Jak to możliwe, że – poza pojedynczymi wyjątkami – opinię publiczną Zachodu przekonano, że są trudności z aprowizacją, ale nie ma mowy o głodowaniu?
Łatwo było zatuszować mniej oczywiste konsekwencje Wielkiego Głodu – dopiero po porównaniu statystyk stało się jasne, że na Ukrainie w latach 1932–33 na świat nie przyszło 600 tys. dzieci, które powinny były się urodzić. Okazało się też, że urodzeni w tych latach umierają średnio w wieku zaledwie 30 lat (mężczyźni) i 40 lat (kobiety). Takie fakty wychodziły na jaw znacznie później. Ale jak ukryć świeże zbiorowe groby milionów? Sytuację, w której nie można pochować zmarłych, bo umierają ci, którzy mieli ich pogrzebać?
Mechanizm skutecznego tuszowania zbrodni odsłania Anne Applebaum w najnowszej książce „Czerwony głód. Wojna Stalina przeciwko Ukrainie”. Amerykańska dziennikarka od lat zajmuje się historią Europy Środkowo-Wschodniej. Ma na swoim koncie takie wybitne publikacje, jak „Między Wschodem a Zachodem”, „Gułag” (Nagroda Pulitzera w 2004 r.) czy „Za żelazną kurtyną”. Tym razem zajęła się nie tylko samym zjawiskiem Wielkiego Głodu, ale nakreśliła też znacznie szerszy obraz – od ukraińskiej rewolucji 1917 r. i ruchu narodowego po czasy współczesne, bo dziś Wielki Głód odgrywa istotną rolę w rosyjsko-ukraińskich sporach o tożsamość.
Do zatuszowaniu Wielkiego Głodu w kraju posłużyło kilka oczywistych metod. Zablokowano przepływ informacji (kontrola listów, wystąpień publicznych, nawet tak błahych jak pytania na kursach uświadomienia politycznego). Sfałszowano dane (lekarzom do aktów zgonu nie wolno było wpisywać śmierci głodowej). Niszczono dokumentację (na przemiał szły rejestry zgonów). Ale najskuteczniejszym narzędziem był terror.
W 1937 r. przeprowadzono spis powszechny. Okazało się, że w stosunku do poprzedniego ubyło 6 mln mieszkańców. Wyników nie upubliczniono, a szef urzędu statystycznego Iwan Krawal i jego najbliżsi współpracownicy zostali rozstrzelani. Stracono też kijowskiego redaktora „Sowieckiej Statistiki” i szefa instytutu ekonomii w Ukraińskiej Akademii Nauk. Nowe kadry statystyków przeprowadziły nowy spis powszechny, opublikowany w 1939 r., odpowiednio zawyżający liczbę ludności. Tak więc w Związku Radzieckim oficjalnie śmierci z głodu nie było.
Na arenie międzynarodowej Stalinowi pomogła sytuacja polityczna. Gdy wiosną 1933 r. Wielki Głód osiągnął apogeum, uwaga świata koncentrowała się na Adolfie Hitlerze, świeżo obranym kanclerzu Rzeszy. Jego niebezpieczna polityka zamykała usta potencjalnym krytykom Stalina.
Najłatwiej było zaobserwować, co dzieje się na Ukrainie, w rejonach z nią graniczących, gdzie trwała nielegalna wymiana towarów i docierało więcej informacji. Zapewne dlatego np. w Winnicy graniczącej z Polską czy w Mołdawii przy granicy z Rumunią sowiecka władza miała mniej twardą rękę. Do Polski dotarły listy niewyłapane przez cenzurę, raporty z konsulatu w Kijowie oraz nieliczni uchodźcy, co dało wystarczający obraz sytuacji. Posłowie mniejszości ukraińskiej podjęli temat Wielkiego Głodu w polskim sejmie, pisano o nim w ukraińskiej prasie, kapłani grekokatoliccy zbierali datki na głodujących. Rząd milczał – w lipcu 1932 r. II PR podpisała z ZSRR pakt o nieagresji i prowadziła wobec niego politykę zimnego pokoju, a narodowe dążenia Ukraińców stanowiły w Polsce problem.
Informacje o Wielkim Głodzie nadsyłane z placówek dyplomatycznych w Kijowie czy Moskwie oraz od pracowników wywiadu docierały do najwyższych szczebli rządowych Europy i Ameryki. I tam pozostawały, ukryte przed opinią publiczną. Stany Zjednoczone Franklina D. Roosevelta w 1933 r. na tyle obawiały się wzmocnienia Japonii i Niemiec, że w ZSRR upatrywały sojusznika, z którym warto nawiązać pełne stosunki dyplomatyczne. Benito Mussolini liczył na wymianę handlową z Rosją. Czytał raporty o sytuacji na Ukrainie, ale we wrześniu 1933 r. podpisał ze Stalinem porozumienie o nieagresji. Podobnie były premier Francji Édouard Herriot za wszelką cenę starał się promować kontakty handlowe z ZSRR, więc kiedy w 1933 r. zaproszono go na Ukrainę i obwieziono przygotowaną zawczasu trasą, oświadczył publicznie: „Zapewniam państwa, że widziałem kwitnący ogród”.
Niemcy przyglądali się sytuacji (donosił o niej Gustaw Hilger, późniejszy ważny doradca Hitlera), dyskretnie pomagali mniejszości niemieckiej, ale nie zabierali głosu. Rząd brytyjski, mający niezłą sieć informatorów, uznał za wiarygodny raport Andrew Cairnsa, który w 1932 r. jako agronom jeździł po Ukrainie, jednak ministerstwo spraw zagranicznych uważało, że „wszystko, co związane z ukraińskim nacjonalizmem, działa na sowieckie władze jak płachta na byka”. A nie był to czas na rozpoczęcie corridy ze Stalinem.
Jeśli chodzi o stanowisko Kościoła katolickiego, papież Pius XI najpierw kazał opublikować w „L’Osservatore Romano” anonimowe listy z Ukrainy opisujące Wielki Głód, potem jednak zachowywał powściągliwość, choć do Stolicy Apostolskiej napływały kolejne doniesienia.
Komitety pomocy powołane przez Ukraińców w Brukseli, Pradze, Bukareszcie, Genewie, Paryżu, Londynie i Sofii niczego nie wskórały, mimo że próbowały nagłośnić tragedię.
Kiedy politykom, myślącym o sojuszach i wymianie handlowej, nie opłacało się zaostrzać ani zrywać stosunków ze stalinowską Rosją, opinia publiczna mogła liczyć na niezależnych intelektualistów i dociekliwych dziennikarzy. Z jednymi i z drugimi ZSRR poradził sobie wręcz wzorcowo.
Stalin umiał posługiwać się cudzoziemcami. W latach 30. wielu z lewicujących myślicieli patrzyło na gigantyczny sowiecki eksperyment z nadzieją i uznaniem. Europie pogrążonej w gospodarczym kryzysie mógł przecież podsunąć alternatywne rozwiązania ekonomiczne. Intelektualiści i pisarze zwiedzający kołchozy i fabryki z zachwytem pisali o sowieckich osiągnięciach. Wystarczyło im dodatkowo schlebiać. George Bernard Shaw w 1931 r., fetowany w Moskwie razem z członkinią brytyjskiego parlamentu Nancy Astorn na bankiecie urodzinowym, dawał odpór antysowieckim „plotkarzom”. Gospodarzom dziękował, opowiadając o przyjaciołach, którzy obdarowali go na drogę konserwami, bo „sądzili, że Rosja głoduje. Jednak wyrzuciłem całe jedzenie przez okno w Polsce, zanim jeszcze dotarliśmy do granicy”. Pożyteczni idioci z wielkimi nazwiskami bardzo się przydawali.
Applebaum, sama będąc dziennikarką, sporo uwagi poświęca taktyce manipulacji stosowanej wobec prasy. Bardziej kłopotliwych korespondentów zagranicznych po prostu wydalano bez prawa powrotu, co oczywiście było ostrzeżeniem dla pozostałych. Tak zrobiono np. z Kanadyjką Rheą Clyman, kiedy postanowiła samodzielnie przejechać przez ZSRR. Bez stempla biura prasowego dziennikarze nie mogli nadać żadnej depeszy, a te wysyłane kontrolowali cenzorzy z MSZ, ingerując w treść. Dopuszczali eufemizmy: „deficyt żywności”, „choroby wynikające z niedożywienia”, „ograniczenia w dostępie do żywności”, w żadnym razie głód, a tym bardziej śmierć głodowa. Nie było mowy o swobodnym podróżowaniu: trzeba było przedłożyć plan wyjazdu, otrzymać nań zgodę, tolerować przydzielonych opiekunów.
Napisanie prawdy oznaczałoby natychmiastowe pożegnanie się, i to na zawsze, z pracą w tak fascynującym kraju. A prawdę dziennikarze znali. Korespondent agencji United Press Eugene Lyons po latach przyznał: „Dochodzenie zmierzające do ustalenia istnienia rosyjskiego Wielkiego Głodu byłoby równie niepotrzebne, jak dochodzenie zmierzające do ustalenia istnienia amerykańskiego Wielkiego Kryzysu. (...) W prywatnych rozmowach, jakie prowadziliśmy w hotelach czy po domach, głód był uznany za niezbity fakt”.
O przeczącym i lekceważącym tonie, w jakim prasa zachodnia pisała o głodzie w ZSRR, zadecydował jeden człowiek – uznany za najbardziej wpływowego dziennikarza swoich czasów, w latach 1922–36 moskiewski korespondent „New York Timesa” – Walter Duranty. Za serię artykułów o sukcesach kolektywizacji i planu pięcioletniego otrzymał w 1932 r. Nagrodę Pulitzera. Dwukrotnie przeprowadził wywiad ze Stalinem. Był niezaprzeczalnym autorytetem, zapraszanym na rozmowy przez Roosevelta.
Duranty ostro zareagował, gdy nieznany nikomu Walijczyk Gareth Jones na konferencji prasowej w Berlinie w marcu 1933 r. oświadczył, że w ZSRR trwa klęska głodu. Jones inteligentnie ograł moskiewskie władze: do ZSRR wjechał jako prywatny sekretarz byłego brytyjskiego premiera Lloyda George’a, a na Ukrainę dostał się dzięki zaproszeniu niemieckiego konsula generalnego w Charkowie do obejrzenia tamtejszej fabryki traktorów. Wysiadł z pociągu 60 km przed miastem i wędrował kilka dni wzdłuż torów przez wymierające wsie i kołchozy. Znajomość rosyjskiego i brak eskorty umożliwiły mu swobodne rozmowy z ludźmi. Po dotarciu do Charkowa wymknął się z ZSRR, opublikował kilkanaście demaskatorskich tekstów w prasie brytyjskiej, cytowano go w „New York Evening Post”, „Chicago Daily News”. Niewiele brakowało, a świat uwierzyłby jego spostrzeżeniom.
Duranty nie chciał stracić twarzy. Przyznając Jonesowi rację, musiałby tym samym zaprzeczyć własnym pochlebnym artykułom, za które dostał Pulitzera, a także porzucić wygodne życie w Moskwie (duże mieszkanie, samochód, kochankę). Już dzień po konferencji prasowej Jonesa, w apogeum Wielkiego Głodu na Ukrainie, ogłosił w „New York Timesie”: „Rosjanie głodni, ale nie głodują”. Opinia publiczna uwierzyła. O Jonesie szybko zapomniano, nie poprowadził długoletniej batalii medialnej, bo już dwa lata później nie żył, zamordowany w trakcie zbierania materiałów do reportażu w Mandżukuo.
***
Anne Applebaum „Czerwony głód. Wojna Stalina przeciwko Ukrainie”, Wydawnictwo Agora, 2018.