Minister sprawiedliwości (a od niedawna znowu Prokurator Generalny) nakazał prokuraturze, by na nowo zajęła się sprawą – tu cytat z oświadczenia resortu – „pracownika prywatnej drukarni, który z powodu własnych przekonań odmówił przyjęcia zlecenia Fundacji LGBT Business Forum i drukowania materiałów promujących treści homo, bi- i transseksualne”. Rzecz w tym, że sąd w Łodzi uznał, że obywatel ów nie miał jednak „uzasadnionej przyczyny”, by nie wykonywać usługi, którą oferowała jego firma – a w rezultacie popełnił wykroczenie. Nałożył więc na niego 200 zł grzywny.
Minister zagrzmiał: „Sądy są zobowiązane strzec konstytucyjnej wolności sumienia, a nie ją łamać. Mają stać na straży praw i wolności obywateli, w tym wolności działalności gospodarczej, a nie narzucać im przymus”. Stwierdził, że wyrok „burzy wolność myśli, przekonań i poglądów, a także swobodę gospodarczą, polegającą na dowolności transakcji, (…) łamie wolność sumienia pracownika, który ma prawo nie popierać homoseksualnych treści”. Powołał się na interes społeczny i podstawowe wolności obywatelskie oraz zdrowy rozsądek.
Rzecz w tym, że, po pierwsze, jest niedopuszczalne, by przedstawiciel władzy wykonawczej tak bezceremonialnie negował orzeczenie niezależnego sądu. Zresztą nie jest to pierwsza taka ingerencja Ziobry.
To w efekcie jego ingerencji wstrzymano wykonanie wyroku dla bojówkarza skrajnie prawicowego Ruchu Narodowego Marcina F., skazanego prawomocnie na bezwzględne pozbawienie wolności za pobicie funkcjonariusza policji.
Po drugie, prostą konsekwencją retoryki (bo o rozumowaniu nie ma tu mowy) Ziobry jest dopuszczenie do istnienia, na przykład, znanych z dość niechlubnej przeszłości lokali, na których drzwiach widniałyby obwieszczenia w rodzaju: „Tylko dla Polaków”, „Żydów nie obsługujemy” czy „Arabom i innym brudasom wstęp wzbroniony”. Wszystko w imię wolności sumienia i praw właściciela czy swobody przedsiębiorczości, prawda, panie Ziobro?
I niech mnie nikt nie pyta w komentarzach, czy łódzki drukarz nie miałby prawa odmówić druku antysemickiej gazetki? Miałby takie prawo – bo to co innego. A jeśli się tej różnicy nie pojmuje, to naprawdę nie ma o czym mówić.