Według oficjalnej już chyba wersji było tak: na środowe konsultacje do Niemiec, naszego najważniejszego partnera w sąsiedztwie i w całej Unii, wybierali się – poza marszałkiem Sejmu Markiem Kuchcińskim – wicemarszałkowie Beata Mazurek i Ryszard Terlecki z PiS oraz Małgorzata Kidawa-Błońska z PO. A także posłowie PiS: szefowa komisji ds. UE Izabela Kloc i szef parlamentarnej grupy polsko-niemieckiej Bartłomiej Wróblewski.
Głos prezesa, głos...
Spotkanie było przygotowywane od miesięcy, miało się odbyć w zamku Hambach w Nadrenii-Palatynacie. Ale dzień wcześniej po południu strona polska odwołała spotkanie, powołując się na „sytuację wewnętrzną”. Cóż to za niespodziewany, głęboki kryzys w Polsce doprowadził do drastycznej, jak na świat dyplomacji, decyzji o nagłym zerwaniu konsultacji? I to w chwili, gdy część niemieckiej delegacji była już w drodze na miejsce?
Czytaj także: Kuchciński i Terlecki: od hipisów do PiS
Powód był prosty: we wtorek wieczorem okazało się, że Mazurek i Terlecki muszą uczestniczyć w ważnym spotkaniu na Nowogrodzkiej, czyli w centrali PiS. To absolutnie jasne, że w chwili gdy prezes wzywa, wszelkie inne zobowiązania idą na bok. Wola prezesa idzie przecież nie tylko przed jakimiś tam wymyślonymi dyplomatycznymi konwenansami, ale i przed prawem. Vox populi, vox dei, przypominał niedawno sam Jarosław Kaczyński, ze skromności nie dodając, że lud (inaczej suweren) to właśnie on.
Jak tu rozmawiać?
W tej sytuacji marszałek Kuchciński podjął absolutnie słuszną decyzję: jak nie pojadą Terlecki i Mazurek, to on sam nie pojedzie. Państwo polskie nie może sobie pozwolić na to, żeby rzucić samotnego marszałka na pastwę wroga – ups, przepraszam – unijnego partnera. Sam, bez szefa klubu PiS i jego rzeczniczki, miał stawiać czoła liczebnej przewadze? Wprawdzie miała mu towarzyszyć marszałek Kidawa-Błońska, ale ona, wiadomo, z Platformy. Narodowego interesu bronić nie będzie.
Sytuacja i bez tego była trudna. W rozmowach z Niemcami ani mikrofonu nie można wyłączyć, ani kary finansowej przywalić, ani uposażeń skasować. Nie można nawet obrad do Sali Kolumnowej przenieść i zastawić krzesłami wejścia, bo nie wiadomo, czy w nadreńsko-palatyńskim zamku taką salę mają.
W takich okolicznościach naprawdę nie można winić marszałka, że zrezygnował z wyjazdu. Jeszcze by go skołowali, do czegoś namówili czy przekonali, i co? Słuszną linię ma nasza władza.
Czytaj także: Posłowie opozycji nie są od tego, żeby zapewniać komfort psychiczny premierowi