Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Strajkowy klincz: nie da się szybko i bezboleśnie podnieść lekarzom pensji

Nie da się szybko i bezboleśnie podnieść lekarzom pensji bez naruszenia całej konstrukcji systemu ochrony zdrowia.
No to strajk. Odwołane operacje, zamknięte poradnie - dziś tylko kilka godzin, ale już w przyszłym tygodniu placówki ochrony zdrowia mogą wstrzymać pracę na dłużej. Stanie się tak, jeżeli do 21 maja ze strajkującymi lekarzami nie zaczną rozmawiać premier i minister finansów. Zasadnicze pytanie brzmi: o czym mieliby ze sobą rozmawiać?

Nie odrzucam potrzeby takiego spotkania. Lepiej ze sobą rozmawiać niż trzaskać drzwiami lub obrzucać się wyzwiskami po obu stronach barykady. Niemniej warto podkreślić, że w obowiązującym stanie prawnym lekarze domagający się podwyżek są więźniami systemu, o który sami kiedyś zabiegali. Bo dziś wysokość ich pensji nie zależy od widzimisię premiera ani nawet ministra finansów (szefa resortu zdrowia w ogóle nie biorę pod uwagę; jego znaczenie w rządzie zawsze było marginalne) - lekarskie uposażenia biorą się w systemie ubezpieczeniowym z naszych składek, którymi zarządza Narodowy Fundusz Zdrowia i wypłaca je szpitalom za udzielane świadczenia. Dyrektorzy szpitali wydzielają z nich pensje dla swoich pracowników, ergo oni powinni być głównymi adresatami płacowych żądań lekarzy. A może powinno być nim całe społeczeństwo? Szef Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy nie ukrywa, że bez wprowadzenia do naszego systemu lecznictwa symbolicznego współpłacenia za niektóre usługi (choćby za przysłowiowy wikt i opierunek w szpitalach) nie można liczyć na podwyższenie lekarskich uposażeń, bo skąd wziąć te pieniądze? Na spełnienie postulatów płacowych związku potrzeba aż 11 mld zł (lekarzom zależy na tym, by pensje specjalistów wynosiły 7 tys. zł brutto, a lekarzy bez specjalizacji - 5 tys. zł). Czy powinniśmy zgodzić się na to, by znów podnieść wysokość składek na ubezpieczenie? A jaką mamy pewność, że ta dodatkowa kwota nie rozpłynie się we wciąż czekającym na restrukturyzację kotle, w którym utonęła niejedna złotówka.

Sytuacja protestujących lekarzy jest rzeczywiście nie do pozazdroszczenia. Im gorliwiej będą protestować, tym mniej pieniędzy otrzymają - za niewykonany kontrakt nie powinni otrzymać z NFZ obiecanych stawek. Z drugiej strony nie od dziś domagają się od rządu rzeczywistej reformy systemu, a to wiąże się z koniecznością podjęcia wielu trudnych politycznie decyzji, więc władza boi się ich i odkłada na później. A lekarze sami przecież prywatyzacji służby zdrowia nie przeprowadzą, prywatnych ubezpieczeń ani koszyka nie wprowadzą - to może zrobić tylko ustawodawca, a jemu na tym nie zależy. Nie da się dziś szybko i bezboleśnie podnieść lekarzom pensji bez naruszenia całej konstrukcji systemu ochrony zdrowia.

Dlatego spotkanie z premierem i ministrem finansów jest potrzebne, by zainteresowane strony mogły wspólnie ustalić scenariusz koniecznego liftingu. I wreszcie wziąć się do roboty.
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną