Pan Kaczyński uaktywnił się w walce o środki masowego przekazu – odwiedza rozmaite miejsca i skanduje: „wolne media!”. To zabawne, zważywszy że patronował czystkom w TVP i Polskim Radiu, próbom nieprzyznania koncesji TVN i wyznaczył Don Orleone (zgrabne określenie, ponoć wymyślone w Czechach), czyli byłego wójta Pcimia, do przejęcia lokalnej prasy i uczynienia z niej propagandowego narzędzia PiS. A teraz chce przywrócić media Polakom. Sprawa się natychmiast wyjaśnia, jeśli przyjąć, że wolne to „nasze”.
Czwarta władza
Trzeba zająć się bliżej pojęciem pluralizmu. W znaczeniu najogólniejszym pluralizm to wielość, różnorodność, natomiast w sensie politologicznym to demokratyczna zasada ustrojowa gwarantująca różnym grupom społecznym i politycznym prawo wyrażania swych interesów oraz udział w sprawowaniu władzy. Żeby obywatele mogli uczestniczyć w sprawowaniu władzy, muszą być poinformowani o tym, co dzieje się w państwie. Media są niezastąpionym źródłem informacji i trudno sobie wyobrazić świat bez nich. Nie bez powodu są często określane jako czwarta władza. A ponieważ społeczeństwo, przynajmniej w ładzie demokratycznym, jest pluralistyczne, także środki masowego przekazu winny być takie.
Nie ma sensu dyskutować o tym w kontekście reżimów totalitarnych czy nawet autokratycznych, albowiem władza w takich systemach zawsze stara się zapanować nad mediami i uczynić je powolnymi sobie (dokładniej – swoim interesom). Nawiązując do metafory czwartej władzy, totalitaryzm i autorytaryzm zmierzają do tego, aby środki masowego przekazu były instrumentem pozostałych trzech władz, głównie wykonawczej.