Kultura

„Drogówka” i renesans polskiego kina

W jednej z głównych ról wystąpił Bartłomiej Topa jako sierżant Ryszard Król. W jednej z głównych ról wystąpił Bartłomiej Topa jako sierżant Ryszard Król. Krzysztof Wiktor/Next Film / materiały prasowe
Polskie kino przeżywa prawdziwy renesans. W trwającej od ubiegłego sezonu niezwykłej passie sukcesów kasowych rodzimych produkcji jest coś bardzo krzepiącego. Utwierdzi nas w tym zapewne najnowszy film Wojciecha Smarzowskiego „Drogówka”, który do dystrybutorów trafił w rekordowej liczbie, bo aż 160 kopii.
Plakat do filmuNext Film/materiały prasowe Plakat do filmu

Wojciech Smarzowski nakręcił najmocniejszy film w swojej karierze, kryminalną satyrę na skorumpowany kraj mieniący się dumnie zieloną wyspą Europy. Z jednej strony (tej trzymającej władzę) wszechobecne układy. Z drugiej przemoc, seks i pełen wachlarz obyczajowej degrengolady. Niby nic nowego, ale... W "Drogówce" wszystko jest przerysowane, ośmieszone, skompromitowane - tylko bardziej. Policja chleje na umór, zamiast ścigać przestępców, trzyma z nimi sztamę, zasady się nie liczą, chodzi jedynie o to, żeby zabrać innym i samemu się nachapać. Wilcze prawa zawsze rządziły filmami reżysera. Tym razem jednak katastrofa ma wymiar apokaliptyczny, a śmiech naprawdę zamiera w gardle.

O tym, że „Drogówka” Wojciecha Smarzowskiego, która na ekranach polskich kin debiutuje 2 lutego skazana jest na sukces, nikt nie ma wątpliwości. Pytanie tylko jak wielki on będzie. Za „Drogówką” stoi nie tylko kultowe nazwisko reżysera, który posiada swój twardy, jak to się mówi, elektorat, szacowany na minimum pół miliona fanów. O nieprzeciętnej popularności filmu przesądza też jego atrakcyjny temat – korupcja w znienawidzonej policji. Oraz forma – tragikomedia z olbrzymią ilością grotesko-wulgarnych dowcipów, do których autor „Domu złego” i „Wesela” zdążył nas przyzwyczaić. Istotne jest i to, że szokująca historia przekrętów i manipulacji opowiedziana w „Drogówce” ma swoje drugie, a nawet trzecie dno, co zadowoli bardzo wybrednych widzów, no może z wyjątkiem wrażliwych kobiet.

Dotychczas jedynie komediom romantycznym i ekranizacjom szkolnych lektur udawało się znacząco przekroczyć próg masowej oglądalności. Tymczasem ambitne „W ciemności” Agnieszki Holland, niełatwe „Jesteś bogiem” Leszka Dawida - każdy z tych filmów obejrzało ponad 1,5 mln widzów. W czołówce najpopularniejszych tytułów ostatnich miesięcy znajdują się też tak ważne artystyczne przedsięwzięcia, jak „Mój rower” Piotra Trzaskalskiego (z blisko półmilionową widownią), „Pokłosie” Władysława Pasikowskiego (ponad 300 tysięcy sprzedanych biletów) czy nieco mniej udane, za to mówiące o istotnym problemie społecznym „Bejbi Blues” Katarzyny Rosłaniec (prawie 400 tysięcy).

Najprostszy wniosek – tandeta się przejadła. Dziś, żeby trafić do wyobraźni widzów nie wystarczy serialowa obsada i głupawa, wzbudzająca rechot kabaretowa akcja. Młodzi doskonale czują nerw światowego kina i bezlitośnie potrafią rozpoznać, co jest zrealizowane na przyzwoitym poziomie, co zaś tylko produktem filmopodobnym w rodzaju „Kac Wawa”. Spodziewać się cudów jednak nie należy. Mimo że poziom wymagań wzrósł i od tej sytuacji (chyba) na szczęście nie ma już odwrotu, rodzimi hochsztaplerzy nie zaprzestaną oczywiście wciskać do multipleksów swoich gniotów. Ale przynajmniej będą mieli trudniej.

Najbardziej korzystają z tego szlachetnego boomu dystrybutorzy, dla których to przysłowiowa manna z nieba. Skoro mogą teraz zarabiać na ambitniejszym repertuarze, ochoczo wprowadzają do kin także i te trudniejsze pozycje. Przykład? „Nieulotne” Jacka Borcucha (premiera 8 lutego) – film wybitny, pozornie tylko prosty. Jeśli otrzyma odpowiednią promocję wspartą dużą liczbą kopii (na co się zanosi), ma szansę stać się nie tylko wydarzeniem artystycznym, lecz także hitem, który przyciągnie rzesze widzów. Ale to już po ich obowiązkowym spotkaniu z „Drogówką”.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wyjątkowo długie wolne po Nowym Roku. Rodzice oburzeni. Dla szkół to konieczność

Jeśli ktoś się oburza, że w szkołach tak często są przerwy w nauce, niech zatrudni się w oświacie. Już po paru miesiącach będzie się zarzekał, że rzuci tę robotę, jeśli nie dostanie dnia wolnego ekstra.

Dariusz Chętkowski
04.12.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną