Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kultura

Niewolnik swojego zapachu

Zwycięskie opowiadanie w konkursie POLITYKI „Lato z Kryminałem”

[Duncan] / Flickr CC by 2.0
Otrzymaliśmy ponad 100 zgłoszeń. Mariusz Czubaj, nasz juror i pisarz kryminałów w jednej osobie, zwycięzcę wybrał nie bez kłopotów. Publikujemy nagrodzoną pracę: opowiadanie „Niewolnik swojego zapachu” Anity Stawik.
Anita StawikMateriały prywatne Anita Stawik

13.08.1985, godz. 8:43
Dworzec kolejowy w Jarocinie

Pociąg z przerażającym gwizdem wtoczył się na stację. Jeszcze zanim umilkły hamulce, z okien na peron posypały się śpiwory, a krótko potem wytoczyła się rozhukana ciżba punków zmieszana z podenerwowanymi mężczyznami wracającymi z pracy oraz kobietami w kolorowych, letnich sukienkach.

– Ja was poprowadzę – krzyknął Czochol, dzierżąc w prawej ręce namiot, w lewej jabola – byłem tu rok temu, kiedy Siekiera dała taki koncert, że aż miałem mokro. Znam Jarocin jak własną dziwkę. Kochanie, to oczywiście nie o tobie.

– No myślę – Księżna nie wyglądała na zadowoloną. To pewnie przez podróż w tłumie u boku spoconych, pijanych ludzi w dusznym przedziale. I jeszcze ten jej Czochol, którego nie bez przyczyny tak nazywali.

– Ej ty, Ciechowski, zgol tę grzywkę – pijany pancur dość mocno potrącił Czochola. Jolce też się dostało rykoszetem, ale Leszczu zdążył ją złapać, w końcu po coś z nim była – Republika się sprzedała. Jak cię zobaczę jeszcze z tym na głowie, to masz wpierdol – wykrzesał z siebie i runął jak długi na chodnik. Zapewne przyczyną tego była starannie osuszona butelka po Uśmiechu kombajnisty,włożona w boczną kieszeń spodni uszytych z firanek PKP.

– Idziemy na pole namiotowe – rzucił krótko Leszczu, udając, że nie dostrzega wianuszka gapiów, jaki się wytworzył wokół nich.

13.08.1985, godz. 10:43
Komenda Rejonowa MO w Jarocinie

Inspektor śledczy Przemysław Walkowiak siedział przy swoim biurku i porządkował dokumentację. Ze ściany bacznie przyglądał mu się portret Gierka, choć jego dekada dawno już minęła.

– Alek! Cho no tu! – zawołał młodszego pomocnika. Blond główka przystojnego chłopca pokazała się w drzwiach. – Jak tam na mieście? Spokój?

– Spokój, panie inspektorze.

– Świetnie – pomyślał – oby Halinka urodziła, jak to całe szambo się skończy.

14.08.1985, godz. 9:07
Pole namiotowe

– Leszczu, skąd wziąłeś to jajo? – Jolce wyraźnie podobało się ubijanie białka na sztywno przy pomocy niezbędnika, który pamiętał jeszcze czasy sudeckich obozów wędrownych sprzed buntu. – Dobra, dawaj łeb, możemy nanosić. Nikt nie będzie miał takiego czuba, jak ty. No nie pij sam, podziel się, bo ci to białko na ryju rozetrę.

– Jolka, kończ to i idziemy się umyć, bo śmierdzę jak knur. Czochol, no weź, dziewiąta rano, a ty już narąbany. Ledwo się trzymasz na nogach.

– Ale na pewno utrzymam się w twoich – wycedził, kołysząc się na boki, po czym zwrócił za sąsiedni namiot poranną parówkę, mleko i odrobinę czosnku. – Zobacz, Księżna, dziewczyny mnie kochają. Cześć, maleńka – pokiwał do punkówy siedzącej przed niebieskim namiotem. W odpowiedzi dostał promienny uśmiech.

– Patrzą na ciebie, bo jedziesz czosnkiem na odległość. Wychodzi z ciebie z każdej części ciała, nawet przez skórę go czuć. Jolka, idziemy.

– Ten irokez to dzieło sztuki. Żebyś mi na niego panienek nie podrywał – zagroziła Leszczowi. – Idziemy się umyć, a potem pozwiedzać. Ładne to miasteczko.

– A może pójdziemy zobaczyć do oazy? Do tych księży, co ich przez radiowęzeł nie chcieli dać, żal mi się ich zrobiło… Może będą mieć coś do jedzenia…

– To sobie sama pójdziesz – Jolka wyraźnie nie była zachwycona pomysłem. – A ty, Leszczu, co będziesz robił?

– Połażę tu i tam. Może uda mi się Czochola otrzeźwić.

– Sam się otrzeźw! – pijacka czkawka wstrząsnęła całym jego ciałem. – Ja tu zostaję.

I został sam, siedząc przed namiotem i patrząc w niebo. Słońce już powoli wzbijało się na wyżyny swoich możliwości, zapowiadał się kolejny upalny, duszny dzień. W taką pogodę można tylko przepłukiwać obficie gardło, ale już nie było czym. Coś go nagle trąciło, obok leżała butelka, o dziwo prawie pełna. Przeczytał etykietę: Kordiał rumowy, Krakowskie Zakłady Przemysłu Owocowo-Warzywnego. Rozejrzał się dookoła i spostrzegł roześmianą, samotną dziewczynę sprzed niebieskiego namiotu, która zachęcająco do niego wcześniej machała.

– Krakowskie? To specjalnie dla ciebie, mała, odegram hejnał – przechylił butelkę i po kilkunastu sekundach napój się skończył. Czochol też.

14.08.1985, godz. 14:28
Komenda Rejonowa MO

– Panie inspektorze – Alek nie krył podniecenia – właśnie wracam z pola namiotowego. Mamy zabójstwo. Wszelkie kroki zostały już podjęte, towarzysze denata w drodze na przesłuchanie. SB-cja kazała zatuszować, żeby nie siać paniki – jego słowotok zdawał się nie mieć końca. Wreszcie coś się dzieje!

Inspektor Walkowiak trzasnął o biurko metalowym przyciskiem do papieru w kształcie głowy Lenina i zaklął siarczyście pod nosem. Znając życie, to Halinka do tego pewnie zacznie rodzić. Przeczucia rzadko go myliły.

Wstępny skrócony protokół sekcji zwłok ob. Henryka Kokota (ps. Czochol)
Adres zameldowania: Wałbrzych, ul. Armii Czerwonej 34/5

Śmierć nastąpiła na skutek uduszenia najprawdopodobniej paskiem nabijanym ćwiekami, tzw. pieszczochem. Wskazuje na to wzorek pozostały na szyi denata, przy czym z pewnością kilku kolców przy pasku brakowało, gdyż deseń jest nieregularny. Zauważono również brak grzywki, obciętej nagle przy pomocy najprawdopodobniej noża. Ob. Kokot w momencie zejścia był pod znacznym wpływem alkoholu, dało się również wyczuć wyraźną woń czosnku (...).

14.08.1985, godz. 16:45
Zeznanie w sprawie zabójstwa ob. Henryka Kokota, ps. Czochol

Imię: Jan
Nazwisko: Leszczyński
Pseudonim: Leszczu

Treść: Kiedy Jolka [ob. Jolanta Biegańska – przyp. sten.] i Księżna [ob. Franciszka Skupińska] poszły się umyć, ja polazłem w głąb pola, zobaczyć, co się dzieje. Okazało się, że za jakąś godzinę miały być wybory miss. Pokręciłem się jeszcze trochę. Zjadłem parówkę, popijając czerwoną oranżadą, no może nie oranżadą, i wróciłem po Czochola, bo przecież zawsze warto popatrzeć sobie na młode dziewczyny. Ale obiecujecie, że Jolka się o tym nie dowie? By mnie zaciukała. Jaka ona jest? Fajna dziewczyna, kiedyś była z Czocholem, ale odpychał ją jego zapach. Ale ten śmierdziel nadal na nią patrzył w taki dziwny sposób. Nie, nie byłem zazdrosny, ufam jej przecież, panowie zobaczą, jakiego czuba mi postawiła. A Księżna? Ma dość wybuchowy charakter, jest mocno zazdrosna o Czochola. Hmm… chyba powinienem powiedzieć, że była. Nie, raczej, nie potrafiłaby zabić, już na pewno nie jego, bo go kochała nad życie. Ale mi się powiedziało. Nad życie… Tak, to ja go znalazłem, wziąłem na bary do punktu medycznego, bo to niedaleko. Nie pierwszy raz widziałem go w takim stanie. No… wiedziałem, że jak zrobią mu w szpitalu płukanie żołądka, to dojdzie do siebie w trymiga. Nie, nie widziałem, co miał na szyi. Jaki mam pasek? O taki, od Jolki dostałem. No i tam zadzwonili po tajniaków i... A, resztę już panowie znają. Dobra. To wszystko? No, poczekam.

14.08.1985, godz. 17:15
Zeznanie w sprawie zabójstwa ob. Henryka Kokota, ps. Czochol

Imię: Jolanta
Nazwisko: Biegańska
Pseudonim: brak

Treść: Poszłam z Księżną najpierw pod rury z wodą, gdzie się umyłyśmy. Oblecha, nie polecam, brudne to i śmierdzi. Potem ona chciała iść na oazę, a ja na rynek zobaczyć ten wasz ładny ratusz. No to się rozdzieliłyśmy. Zorganizowałam sobie mleko… nie, nie ukradłam komuś spod drzwi! Kupiłam i oddałam im butelkę. Łaziłam po uliczkach w okolicach rynku, szukając czegoś do jedzenia, i tam mnie znaleźliście. Księżna? Bardzo zazdrosna, ale też lubiła się z Czocholem pokłócić. Ze mną w sumie też, bo kiedyś z nim byłam, ale odkąd zaczął opychać się czosnkiem, to się rozeszliśmy. Twierdził, że jak zje kilka ząbków, to go mniej kac męczy. Pewnie, że mniej męczy, bo jak wstawał, to znowu pił, żeby zabić smak czosnku w ryju. Miał jakąś słabość do mnie, o co Księżna fikała, ale nie, nie potrafiłaby zabić. Pieszczochy? Tylko to, co mam na ręce. Znajdziecie go? Tego mordercę. Boję się tam wracać.

14.08.1985, godz. 17:38
Zeznanie w sprawie zabójstwa ob. Henryka Kokota, ps. Czochol

Imię: Franciszka
Nazwisko: Skupińska
Pseudonim: Księżna

Treść: Jak on mógł mi to zrobić, tak wziął i umarł! Owszem, bywało między nami różnie, bo cały czas oglądał się za dziewczynami, szczególnie za Jolką. Roznosiło mnie, jak to widziałam, ale nic nie mówiłam. Oni zawsze zaprzeczali, a przecież widziałam, że coś tam się dzieje. Ja? Psychoza? Chyba wam się coś pomyliło. No, to jak rozstałam się z Jolką po ostrej wymianie zdań… A o to, co zawsze… Poszłam szukać tych przystojnych księży, co namawiali na oazę. Rzeczywiście, tak jak mówili, czułam się zagubiona, porzucona trochę, i chciałam, żeby mi pomogli, bo wzbudzali zauf… Dobra, dobra, do tematu. Nie znalazłam, więc poszłam za ludźmi, gdzie mnie oczy poniosą. I tak trafiłam pod ten wasz JOK, gdzie dwie grupki wydzierały się na siebie wzajemnie. Nasi miażdżyli te dziunie z ZMP, a te krzyczały coś o byciu niewolnikiem włosów. Jacy nasi? No, nasi. Możecie to sprawdzić, bo dużo ludzi tam było. Tak, mam pasek, ale go nie wzięłam z sobą, w namiocie został, bo jest raczej wysłużony.

14.08.1985, godz. 18:16

– Alek, słuchaj. Cała ta ekipa brudasów ma zostać i nie ruszać się z pola namiotowego. Mają zakaz rozmawiania z kimkolwiek, a zwłaszcza ze sobą, coby nie mataczyli. Dziewczynki ryczą, ale nie daj się zwieść. Są pod stałą obserwacją naszych tajniaków. Oni i ten ich namiot z wielkim „A” w kółku. A… dziewczyny dostaną osobne namioty. A dla ciebie zadanie na jutro: zorganizujesz wszystkie filmy operacyjne – nasze i od esbecji – może gdzieś coś będzie, żeby się zahaczyć. Od Łazarkiewicza też. Ja idę odwiedzić żonę, bo ojcem zostałem. Albo jeszcze do szwagra zadzwonię... Odmaszerować!

15.08.1985, godz. 09:16

Zegarek na biurku tykał niemiłosiernie głośno, więc inspektor Walkowiak schował go do szuflady. Szwagier odwiedził go wczoraj wieczorem, żeby zobaczyć, jak sobie poradził z pokoikiem dziecięcym. Takiej okazji się nie przepuszcza, więc Walkowiak wydobył z barku flaszkę Vistuli, a przecież szwagier też nie przyszedł z pustymi rękami. Pamięta, jak w kwietniu siostrze urodziła się córka, to zagryzali rzeżuchą. Następnego dnia czuł się podobnie jak teraz.

Walkowiak spojrzał na orła bez korony, zamlaskał wysuszonym językiem, a w jego głowie pojawiła się plątanina myśli: Co ja tu, do cholery, robię? Przecież nienawidzę tego systemu. Trzeba jakoś na życie zarabiać i robię to, co lubię. Mam gdzieś politbiuro i ten cholerny komunizm, przynajmniej to mi zostało z ideałów przekazanych przez dziadka. A dostaliście w dupę 65 lat temu pod stolicą, bolsze-kurwa-wicy... Sami nic mi nie zrobią, nawet gdybym podtarł się tą czerwoną szmatą z sierpem i młotem. Z takimi statystykami wyłapywania półświatka jestem nietykalny.

I przypomniało mu się, jak kiedyś wykradł kilogramy propagandowych czasopism, oddał na makulaturę i dostał za to czterotomowe dzieła Mickiewicza. Będzie czytał ballady swojemu dzieciakowi do snu, a co! Nic mu z góry nie powiedzieli, ale wiedział, że wiedzą... Rozmyślania przerwało gwałtowne pukanie do drzwi.

– Panie inspektorze – Alek zamachał blond czupryną – powinien pan to zobaczyć. Gdyby był pan tak uprzejmy... do projekcyjnego.

– Zorganizuj mi wodę i zaraz jestem. Kurna, ale upał! Zimna ma być!

W projekcyjnym czekała na niego Anna, specjalistka od wszystkiego, dobrze było ją mieć po swojej stronie, bo nader często jej analityczny umysł połączony z kobiecą intuicją naprawdę się przydawał.

– Nagrałem to wczoraj – powiedział z dumą Alek – z tego przerobionego magnetofonu, co mi go daliście.

Na niezbyt wyraźnym filmie było widać zbliżającą się panienkę w dwuczęściowym stroju kąpielowym. Spomiędzy szumów dało się zrozumieć tylko jej słowa wydobywające się z ponętnych ust przygryzających lekko palec wskazujący:

– Ale masz sprzęt, chłopczyku…

– To unitra, nagrywam najlepsze kawałki na kasetę, żeby mieć czego słuchać przez cały rok...

– Co ty mi się tu chwalisz podbojami z pola namiotowego – krzyknął Walkowiak na podopiecznego, jednocześnie karcąc wzrokiem chichoczącą Annę.

– Nie to, panie inspektorze. Cofnę. Proszę patrzeć w tło.

Do namiotu z literą „A” weszła jakaś kobieca postać. Przez krótki czas było widać, jak wystające nogi w glanach podskakują w panicznym spazmie i znowu kładą się w spokoju, a dziewczyna zapinając pasek opuszcza namiot i wraca, skąd przyszła.

– Już wiem, która to – Alek promieniał dumą.

– Ładny z ciebie chłopak, wiesz? – inspektor spojrzał na niego podejrzliwie, a Anna znowu się zaśmiała

– Ale co to ma do rzeczy?

– Alek, kiedy matka wraca z urlopu?

– Ze Skorzęcina? Za 10 dni.

– To zdążą Ci odrosnąć. Anka, bierz go do siebie i zrób z niego punkowego Casanovę. Synek, idziesz na swoją pierwszą poważną akcję. Masz się wyrobić do koncertu Republiki, bo chcę na nim być.

15.08.1985, godz. 14:08
Pole namiotowe

Butelka „patykiem pisanego” toczyła się wzdłuż niebieskiego namiotu i lekko trąciła siedzącą przed nim dziewczynę. Jej wzrok podniósł się na przystojnego, młodego punka z jeszcze piękniejszym uśmiechem.

– Będziesz miała coś przeciwko, jeśli się dołączę? – powiedział siadając obok dzierżąc Czar Nałęczowa 0,75 litra.

Wkrótce potem już szli przytuleni w kierunku amfiteatru, aby sprawdzić, czy Republika rzeczywiście się sprzedała.


15.08.1985, godz. 21:16
Amfiteatr

Czy wśród was znajdzie się jakaś szmata, żeby to zetrzeć?

– Ale go urządzili, aż wstyd troszkę. Pomidora na scenę? Ciechowskiemu? – mówił Alek do swojej nowo poznanej dziewczyny, tuląc ją delikatnie.

– Cicho bądź i całuj w szyję – przystał na to, zwłaszcza gdy ze sceny zabrzmiały molowe akordy z kwintą zmniejszoną i krzyk Moja krew

Jego ręka błądziła coraz niżej i wobec braku protestu pozwalała sobie na coraz więcej. Przejechał ręką po pasku i tak jak się spodziewał, kilku ćwieków brakowało…

w ustach kobiet krew

Tulił mocniej, napierał od tyłu intensywniej…

i płynące wspólną rzeką w morze krwi

– A może… Co powiesz, żebyśmy…

To moją krwią podpisywano wojnę miłość rozejm pokój wyrok układ czek na śmierć

– Może pójdziemy do mojego namiotu – wykrztusił w końcu.

– Myślałam, że nigdy nie spytasz.

Pokój Jolki, słabo oświetlone biurko
Wałbrzych, 30 sierpnia 1985

Wróciliśmy z Jarocina w okrojonym składzie. Do teraz nie mogę dojść do siebie, jak to mogło się stać. Tak kończą mężczyźni, którzy bawią się kobietami. Na szczęście mój Leszczu taki nie jest. Ale od początku.

Z milicji napuścili jakiegoś młodego, żeby wcielił się w punka i zbałamucił tę cholerną morderczynię. Pod pretekstem wspólnej nocy wyprowadził ją prosto w ręce tajniaków, a ci ją bez trudu zgarnęli. Oporu też zbędnie nie stawiała. Okazało się, że obserwowała nas cały czas z namiotu obok, bo poznała Czochola rok wcześniej. Przespała się z nim, on jej obiecywał złote góry, że napisze, przyjedzie do niej do tego Wejherowa, przestanie jeść czosnek i co tam jeszcze. Przyjechała specjalnie, żeby go zobaczyć, a on był z inną. Nawet ładniejszą, bo przecież Księżna jest punkówą jak się patrzy. No i obudziła się w tej dziuni chęć zemsty. Albo będziesz mój, albo niczyj. Nieco wstawiona, nieco wkurzona poszła i to zrobiła. Nawet odcięła mu nożem większy kawał włosów na pamiątkę. Psychiczna jakaś… Ech, łza mi rozmazała atrament. Nie wiem, jak ci tajniacy na to wpadli. Tak się bałam, że to któryś z nas.

Mimo wszystko za rok znowu tam pojadę, a Republika wcale się nie sprzedała.

 

*

Anita Stawik – ur. 1985 w Jarocinie. Dorastała z Agathą Christie i Conanem Doylem w ręku. Po zdaniu matury przeniosła się do Poznania na studia historyczne oraz filologię klasyczną. Ukończyła obydwa kierunki, pracuje w zawodzie. Najbardziej lubi te kryminały, w których nie pada żaden strzał, metody zabójstwa są bardzo wyszukane, a ich akcja dzieje się gdzieś daleko na prowincji. Szczególną miłością darzy książki Marka Krajewskiego – ze względu na zamiłowanie do języków starożytnych. Oprócz lektury kryminałów pasjonują ją szaradziarstwo, wędrówki po Sudetach oraz zwiedzanie zapomnianych miejsc, położonych na uboczu wielkich atrakcji turystycznych.

Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Mamy wysyp dorosłych z diagnozami spektrum autyzmu. Co to mówi o nich i o świecie?

Przez ostatnich pięć lat diagnoz autyzmu w Polsce przybyło o 100 proc. Odczucie ulgi z czasem uruchamia się u niemal wszystkich, bo prawie u wszystkich diagnoza jest jak przełącznik z trybu chaosu na wyjaśnienie, porządek. A porządek w spektrum zazwyczaj się ceni.

Joanna Cieśla
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną