Kultura

Pisarz niezadowolony

Jonathan Franzen: ulubiony pisarz Obamy

„Czasem przychodzi mi do głowy, że powinienem to wszystko spalić, ten swój wspaniały dom i wspaniałe życie. Może miałbym z tego kolejną książkę, ale nie jestem takim typem człowieka” - mówi Jonathan Franzen. „Czasem przychodzi mi do głowy, że powinienem to wszystko spalić, ten swój wspaniały dom i wspaniałe życie. Może miałbym z tego kolejną książkę, ale nie jestem takim typem człowieka” - mówi Jonathan Franzen. Fredrik Sandberg / SCANPIX / Forum
Za oceanem Jonathan Franzen jest uważany za jednego z największych pisarzy. W Krakowie zobaczyliśmy jednak kogoś niezadowolonego z odbioru swoich książek, ze współczesności, a może też zmęczonego ludźmi.
Jonathan FranzenEdgar Rodtmann/Laif/CZARNY KOT Jonathan Franzen
„Wolność” miała na świecie i w Polsce sporo recenzji, ale już dwie wcześniejsze (sprzed „Korekt”) książki Franzena, „Silny wstrząs” i „Dwudzieste siódme miasto”, przeszły u nas prawie bez echa.materiały prasowe „Wolność” miała na świecie i w Polsce sporo recenzji, ale już dwie wcześniejsze (sprzed „Korekt”) książki Franzena, „Silny wstrząs” i „Dwudzieste siódme miasto”, przeszły u nas prawie bez echa.

Artykuł w wersji audio

Napięcie sięgało szczytu. Jonathan Franzen, ulubiony pisarz Obamy, „wielki amerykański pisarz” z okładki „Time’a”, autor wspaniałych „Korekt”, ciekawej „Wolności” i głośnej, choć słabszej „Bez skazy”, przyjechał do Krakowa na Conrad Festival. Problem w tym, że Franzen jest u nas o wiele mniej znany niż na świecie. „Korekty”, wydane najpierw w 2003 r. i niedawno wznowione, nie zyskały takiej sławy, na jaką zasługiwały. Ta rodzinna komedia (którą Norman Mailer podobno określił – ku przerażeniu autora – jako sitcom) łączyła w sobie wnikliwość, czułość i satyrę – powinna stać się i u nas bestsellerem. „Wolność” miała i w Polsce sporo recenzji, ale już dwie wcześniejsze (sprzed „Korekt”) książki Franzena, „Silny wstrząs” i „Dwudzieste siódme miasto”, przeszły prawie bez echa.

Problem w tym, że gdy pojawił się w końcu autor wszystkich tych książek, to zamiast zachęcić – raczej zniechęcił czytelników. Zobaczyliśmy bowiem kogoś niezadowolonego z odbioru swojej literatury, z pytań dziennikarzy, z czytelników, ze współczesności. I kogoś, kto przede wszystkim usilnie i nieskutecznie próbuje sprostać temu ciężarowi, jakim jest etykietka „wielkiego amerykańskiego pisarza”.

Walka o czytelników

Zanim jeszcze Franzen odniósł spektakularny sukces, przez całe lata 90. próbował nieskutecznie zdobyć publiczność. Były co prawda recenzje, ale raczej w działach fantastyka/kryminał, ktoś go pochwalił jako dobrze zapowiadającego się autora thrillerów, co Franzena skonsternowało. Dodatkowo jeszcze pisarz przeżywał trudny czas: umarł jego ojciec, rozwodził się z żoną, miał depresję, pracował w małym college’u, a jego własna przyszłość pisarska wyglądała kiepsko.

Przy pisaniu trzeciej książki byłem sparaliżowany. Wtedy zacząłem się zastanawiać nad tym, kim są właściwie czytelnicy, jak do nich trafić? Bo myślę o czytelniku więcej niż jakikolwiek amerykański pisarz – mówi dziś.

Gruntownie przemyślał też, czym powinna być powieść – nie powinna dawać jasnych odpowiedzi, nie powinna zajmować stanowiska politycznego. Jest miejscem, w którym możemy zbadać granice tego, co dobre i złe. Chciał tworzyć powieści społeczne, przekrojowe, a jednocześnie takie, które będą w kontrze do współczesnego świata. Bardzo wcześnie sam zdefiniował siebie jako pisarza w opozycji. Cytował Dona DeLillo, który pisał, że „potrzebujemy pisarza, który będzie przeciwko sile, korporacjom albo państwu i całemu aparatowi, który nas pochłania”.

Po ciężkich latach 90. fortuna zaczęła mu sprzyjać w 2001 r., kiedy wyszły „Korekty”. Oprah Winfrey przedstawiła je w swoim Klubie, co oznaczało, że książka stanie się bestsellerem. Pisarz jednak, zgodnie z powyższą zasadą, ustawił się w kontrze. Natychmiast skrytykował książki, które zwykle Oprah polecała, co sprawiło, że słynna prezenterka telewizyjna się obraziła i nie zaprosiła go do swojego programu. Tymczasem „Korekty” – już niezależnie od tego wsparcia – stały się wielkim bestsellerem. Co więcej, zdobyły jeszcze sporo nagród.

Enfant terrible amerykańskiego pisarstwa

Portret rodziny według Franzena okazał się uniwersalny: „Opisałeś moją matkę!” – odkrywali kolejni czytelnicy. Często musiał tłumaczyć, że nie próbował opowiedzieć o swoich bliskich, że nie chciał, żeby jego powieści były autobiograficzne. Bardzo osobiste były za to zawsze jego eseje. Ich tom „The Discomfort Zone” został złośliwie opisany przez „New York Timesa” w ten sposób: „Są tylko dwa momenty w książce, kiedy Franzen odkłada na bok swoją fascynację sobą samym i pisze o czymś innym – czyli o dwu zjawiskach, które go fascynowały: o komiksie »Fistaszki« i obserwowaniu ptaków”. Osobisty ton znajdziemy też w zbiorze „How To Be Alone”, w którym opisał choćby chorującego na alzheimera ojca.

Ojciec Franzena był na początku tym najważniejszym, wyobrażonym czytelnikiem jego książek („Chciałbym pisać dla nieprofesjonalistów” – mówił pisarz). To on czytał mu w dzieciństwie, chociaż w ich domu nie było wiele literatury. Franzen przyszedł na świat w 1959 r. na południowym zachodzie Stanów Zjednoczonych, dorastał na przedmieściach miasteczka St. Louis w stanie Missouri. Ojciec był inżynierem, matka gospodynią domową. W domu uważało się, że sztuka to coś, czym można zająć się w czasie wolnym, ale zawód trzeba mieć konkretny. Kiedy brat Jonathana wybrał architekturę, rodzice nie byli zachwyceni. Co innego Jonathan, który był zapatrzony w brata i widział w nim artystę (jedynego, jakiego znał).

Sam najpierw myślał bardziej o fizyce niż o literaturze. Ale już w college’u widział przed sobą dwie drogi: albo mógł zostać dziennikarzem piszącym o literaturze („Ale byłem zbyt nieśmiały, żeby robić wywiady”), albo mógł się zająć literaturą. Zdecydował się na to drugie. I z czasem stał się ulubionym enfant terrible amerykańskiego pisarstwa. Razem ze sławą ściągnął na siebie oskarżenia o zbytni elitaryzm, był też atakowany przez feministki, ale największa fala krytyki spotkała go po tekście, który opublikował w „Guardianie” dwa lata temu.

Dyżurny krytyk internetu

Określenia „stary nudziarz” i „pierdziel” należały wtedy do najłagodniejszych. „Co złego stało się z naszym światem?” – tak zatytułowany był jego apokaliptyczny esej, w którym przypominał postać wiedeńskiego satyryka Karla Krausa, zagorzałego krytyka współczesności. Kraus na początku XX w. przewidział, że za rozwojem techniki i mediów nie pójdzie żaden postęp moralny ani duchowy. I rzeczywiście, jak pisał Franzen, dzisiaj ludzie są całkowicie skupieni na teraźniejszości, całą dobę tweetują i przesiadują na Facebooku, a tymczasem świat zmierza ku przepaści. Pisarze, którzy powinni wiedzieć, czym to pachnie, w najlepsze tweetują – jak Salman Rushdie. Autor „Szatańskich wersetów” odpowiedział na to Franzenowi na Twitterze: „Baw się dobrze w swojej wieży z kości słoniowej”.

Według Franzena za wolnym dostępem do kultury stoją wielkie koncerny. Największą jego wściekłość budziły poczynania Amazona. Jego właściciela Jeffa Bezosa pisarz nazwał jednym z Czterech Jeźdźców Apokalipsy. Franzen wyraził też nadzieję, że ludzie się w końcu odwrócą się od Twittera i Facebooka, które są w jego opinii narzędziami do szpiegowania ludzi.

To jedno wydarzenie sprawiło, że na Franzena obrazili się prawie wszyscy – blogerzy i użytkownicy portali społecznościowych zakrzyknęli, że pisarz nie rozumie tego świata. „Tweetuje Joyce Carol Oates, Margaret Atwood i wielu innych pisarzy. Nie chodzi im o promowanie książek, tylko o frajdę. To tak jakby imprezować 24 godziny na dobę” – odpowiedziała pisarka Jennifer Weiner, którą Franzen oskarżył przy okazji o nachalną autopromocję. Jej zdaniem problem polega na tym, że nie każdy jest Franzenem, który miał okładkę w „Time” i którego poleca Oprah. Dlatego nie powinien pouczać innych. Esej z „Guardiana” Franzen zamieścił w książce o Kraussie. Sam stał się dyżurnym krytykiem internetu.

Dziś tego statusu krytyka nowych technologii najwyraźniej ma trochę dosyć. – To potwornie nudne ciągle odpowiadać na te same pytania! Ludzie są przekonani, że moja nowa powieść jest o tym, że internet jest zły, że jest jak Stasi, nic bardziej mylnego! – denerwuje się pisarz. – Internet już wie, że jestem tym dupkiem, który walczy z internetem, i moja książka musi być zemstą na nim. Tymczasem to głupie, czytajcie książkę!

Rozmawiamy z Franzenem w centrum konferencyjnym. Ma dla mnie i dla innych dziennikarzy po 15 minut, przy czym sam skrzętnie pilnuje czasu. Jest nerwowo. Poprzedniego dnia wieczorem po przyjeździe w kuluarach festiwalu rozeszła się plotka, że gwiazda jest zmęczona po tournée w Europie. Mówi powoli. A z wyglądu wydaje się uosobieniem amerykańskiego pisarza intelektualisty: okulary, skórzana teczka, sweter.

To nudne i frustrujące powtarzać ciągle to samo, a wszyscy czekają na twoje ostre wypowiedzi, bo potrzeba ekstremalnych stanowisk – kontynuuje. Zgadza się jednak, że nowe technologie wspierają konformizm i że, jak uważa również Houellebecq, istnieje paralela między konformizmem i strachem: – Lata 50. w Stanach były czasem konformizmu, wtedy to było związane ze strachem przed Związkiem Radzieckim czy wojną nuklearną.

Tytuły jego książek to słowa klucze – nadużywane w polityce i życiu społecznym. W „Wolności” badał granice wolności, w nowej książce „Purity” (tytuł brzmi po polsku niefortunnie: „Bez skazy”) przygląda się pojęciom „czystość”, „przejrzystość”. Bohaterka nosi imię Purity, czyli Pip, jak u Dickensa (– To taki żart, nie czuję wcale powinowactwa z Dickensem). Franzen bardziej lubi tu jednak inną postać – Andreasa, Niemca stworzonego na wzór Juliana Assange’a, twórcy WikiLeaks. – Andreas dorastał w NRD, miał trudne dzieciństwo, matkę chorą psychicznie, doświadczył, czym było Stasi. To do niego odnosi się motto z „Fausta” o sile, która zła pragnąc, czyni dobro – wyjaśnia Franzen. – Jest w nim coś ciemnego, ale to ktoś, kto stara się postępować dobrze, choć to nie jest łatwe. Jest uczciwy wobec siebie, jak mu nie współczuć?

Tymczasem Andreas to w powieści postać odstręczająca, manipulator wykorzystujący władzę nad ludźmi, przede wszystkim nad kobietami. Ciekawsze wydają się właśnie postacie tych ostatnich. – Wolę tworzyć postaci kobiet, to dla mnie łatwiejsze – tłumaczy pisarz. – Zresztą mam poczucie, że nie jesteśmy po prostu kobietą czy mężczyzną, ale składamy się z różnych cząstek. Tym się różnię od Philipa Rotha i wielu innych pisarzy, że nie chcę tworzyć bohaterów podobnych do mnie.

Czas leczy z idealizmu

Z bohaterami jego powieści łączy Franzena to, że w młodości był idealistą. – Myślałem, że powieść może zmienić świat, że będę miał idealne małżeństwo, wydawało mi się, że wiem, co jest dobre, a co złe, byłem wściekłym lewicowcem – krytykowałem media, dziennikarstwo. Ale czas wyleczył mnie z idealizmu – mówi.

Na wieczornym spotkaniu z publicznością przyjmuje strategię odbijania piłeczki: „To nieprawda, że nie lubię nowych technologii, są bardzo pomocne w pracy pisarza”, „relacje rodzinne nie są wcale moim tematem”. Owszem, ciekawie mówi o pisaniu, ale widać, że ten impuls, iskra, rodzaj gniewu, który stał za „Korektami”, jakoś wygasł. Siedzi więc w Krakowie bardzo zadowolony ze swojego życia kalifornijski pisarz: „Czasem przychodzi mi do głowy, że powinienem to wszystko spalić, ten swój wspaniały dom i wspaniałe życie. Może miałbym z tego kolejną książkę, ale nie jestem takim typem człowieka” – dodaje na zakończenie rozmowy, która przypomina ślizganie się po powierzchni.

Wyczuwa się rozgoryczenie pisarza, że jego najnowsza powieść jest niezrozumiana. Rzeczywiście – to skomplikowana konstrukcja i szeroka panorama. Rozgrywa się w NRD, w Kalifornii i w Boliwii, ale rozmach nie idzie w parze z wiarygodnością. Zupełnie inaczej niż w trylogii amerykańskiej, w której Philip Roth potrafił najważniejsze współczesne problemy polityczne połączyć z tragicznym wymiarem pojedynczych losów. U Franzena nie ma tego drugiego wymiaru, metafora nie jest czytelna. A przede wszystkim – brakuje humoru, który sprawiał, że „Korekty” były zarazem i śmieszne, i straszne, i wzruszające. Franzen w Krakowie mówił o upragnionej samotności, sprawiając wrażenie zmęczonego ludźmi.

Za to następnego dnia rano pojechał obserwować ptaki. I był podobno bardzo zadowolony.

Polityka 45.2015 (3034) z dnia 03.11.2015; Kultura; s. 76
Oryginalny tytuł tekstu: "Pisarz niezadowolony"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kultura

Kasowy horror, czyli kulisy kontroli u filmowców. „Polityka” ujawnia skalę nadużyć

Wyniki kontroli w Stowarzyszeniu Filmowców Polskich, do których dotarliśmy, oraz kulisy ostatnich wydarzeń w PISF układają się w dramat o filmowym rozmachu.

Violetta Krasnowska
12.12.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną