Mirosław Pęczak: – W czasie debaty na ostatnich Ogrodach POLITYKI w Elblągu użył pan terminu „pedagogika bezwstydu”. Czego dotyczy?
Waldemar Kuligowski: – To termin, który odnosi się do takiego ukrytego, ale systematycznie realizowanego przez dzisiejsze polskie władze projektu społecznego i politycznego. Projekt ten wpisuje się w inne pedagogiki z przeszłości, przy czym bardzo znamienne są słowa, które prominentni przedstawiciele władzy wypowiadali zaraz po objęciu władzy przez Prawo i Sprawiedliwość. Pierwsza wypowiedź Jarosława Kaczyńskiego po wygranych wyborach brzmiała tak: już nigdy nie będziemy się wstydzić. A zaraz potem premier Szydło powiedziała, że Polacy to dumny naród. Opierając się choćby na tych dwóch wypowiedziach, można wnioskować, że mamy do czynienia z czymś takim jak „pedagogika bezwstydu i honoru”.
„Pedagogika bezwstydu” staje się dyrektywą polityczną współczesnego populizmu. W Ameryce Donald Trump, we Francji Marine Le Pen, a w Polsce Jarosław Kaczyński i jego podwładni przekonują, że elity nie mają prawa do pouczania zwykłych ludzi.
Rzeczywiście, tak to wygląda i przez część ludzi może być odbierane jako uwolnienie tego, co wcześniej było ukryte z powodu wstydu właśnie. Wstydź się, Polaku, że jesteś homo sovieticus albo że jesteś dewotem słuchającym Radia Maryja, albo prostakiem kochającym disco polo. Dzisiaj te „wstydliwe” postawy i przymioty triumfalnie wyszły na jaw i współtworzą kulturę głównego nurtu. Czy to jest trend charakterystyczny dla całego świata demokratycznego? Chyba niestety tak, chociaż w Polsce ma on bardzo specyficzny przebieg.
Otóż po 1945 r. Polacy doświadczyli dwóch wielkich lekcji „pedagogiki wstydu”.