Happening z 6 maja z 14-metrową kopertą-transparentem, hasłem „Żyć nie, umierać” i dopiskiem „Adresat: Sejm RP. Nadawca: Suweren”, za co sanepid wymierzył 10 tys. zł kary administracyjnej, nawiązywał do ulicznej akcji „List” zrealizowanej przez Tadeusza Kantora w 1967 r.
Happenerzy jak za dawnych lat
„Pochód listonoszy”, jak nazwały gazety happening Kantora, nie miał konotacji politycznych. Inaczej niż pochód „Żyć nie, umierać”, który zmierzał do gmachu Sejmu, kończył swoją trasę w galerii Foksal. I choć niektórzy dopatrywali się w nim niezgody na cenzurę, był przede wszystkim, podobnie jak inne tego typu przedsięwzięcia twórcy teatru Cricot 2, wydarzeniem parateatralnym, atakującym rutynę potocznej wyobraźni.
Listonoszom zaangażowanym w happening nikt nie wypisywał mandatów, nikt też nie nękał pomysłodawcy. Po 1956 r. polscy artyści (inaczej niż np. radzieccy) właściwie mogli robić, co chcieli, pod warunkiem że to, co robili, nie było „wymierzone w ustrój” i „nie godziło w sojusze”. Niezależnie jednak od tego, że happenerzy ukarani (na wniosek policji) przez sanepid powtórzyli schemat akcji Kantora (te same wymiary „listu”, to samo miejsce startu, czyli Poczta Główna), właściwym dla nich układem odniesienia byłaby jednak nieco inna tradycja z czasów PRL, ta jawnie kontestacyjna, znaczona działaniami m.in. Teatru Ósmego Dnia, Akademii Ruchu czy happenerów z Pomarańczowej Alternatywy.
Naruszyć status quo
Warto przypomnieć, że o ile Kantor jako twórca happeningu realizował formułę eksperymentu artystycznego wywodzącą się z przedwojennej jeszcze awangardy (trochę podobnie jak amerykański pionier happeningu Allan Kaprow), o tyle Akademia Ruchu powstała w 1973 r. i nawiązywała do idei kontrkulturowego „teatru guerilla”, którego prekursorem, a zarazem najsłynniejszym reprezentantem pozostaje Living Theater Juliana Becka i Judith Maliny. Living konsekwentnie podważał polityczne status quo, organizował uliczne spektakle z anarchistycznym i pacyfistycznym przesłaniem, które nierzadko kończyły się aresztowaniem aktorów.
Akademia Ruchu w latach 70. zorganizowała akcję „Lektorat II”, o której czytamy na oficjalnej stronie zespołu: „spektakl prezentujący słownik póz i znaków wizualnych wyrażających postawę zaangażowaną Polaków roku 1974. W ramach jego finalnej części 6 nagich aktorów odtworzyło, w formie precyzyjnych układów oryginalnej choreografii, rytuały oficjalnych zachowań przedstawicieli władzy, cechujących życie publiczne PRL”. Albo „Wieża II”: „na rozpiętych w przestrzeni otwartej miasta (w pobliżu ruchliwej ulicy, w podwórkach kamienie) sznurach do suszenia bielizny rozwieszane były fragmenty wypłukanych w czystej wodzie transparentów z oficjalną frazeologią”.
Czytaj też: Zbuntowana młodzież motorem rewolucji
Milicja w scenariuszu
Poznański Teatr Ósmego Dnia po okresie intensywnych poszukiwań artystycznych na początku lat 70. wybrał chyba jeszcze bardziej czytelny niż Akademia model zaangażowania politycznego. W spektaklu „Wprowadzenie do...” wyśmiewał kult Lenina, w „Jednym tchem” nawiązał do represji w czasie marca 1968 i grudnia 1970, w „Przecenie dla wszystkich” dezawuował logikę politycznej propagandy.
Po wprowadzeniu stanu wojennego „Ósemki” stały się obiektem szykan. Uniemożliwiono zespołowi udział w zagranicznych festiwalach, cofnięto dotacje, zaczęły się milicyjne zatrzymania i doraźne aresztowania, wobec aktorów bezpieka prowadziła intensywne działania operacyjne. Wszystko to doprowadziło do przymusowej emigracji kluczowych artystów grupy w połowie lat 80.
Krótko potem zaczęła się quasi-karnawałowa epopeja happenerów Pomarańczowej Alternatywy, spontanicznego ruchu, który postawił sobie za cel radykalne ośmieszanie władzy, bez żadnych złudzeń, że uniknie się dolegliwych konsekwencji. Odwrotnie: zawsze wpisywano we wstępny scenariusz istotny udział oddziałów milicji. Tym sposobem podczas urządzonego we Wrocławiu w 1987 r. happeningu „Wigilia Rewolucji Październikowej” oddziały ZOMO mimowolnie wzięły na siebie odegranie roli kontrrewolucyjnej Białej Gwardii.
Czytaj też: Tadeusz Kantor w świecie wirtualnym
Władza nie lubi, kiedy się śmieją
Przypadek z karami dla happenerów z 6 maja winien dawać do myślenia, bo ewidentnie przywołuje na myśl poskramianie niepokornych artystów w czasach PRL, tym bardziej że nie ma pewności, czy na „karze administracyjnej” wymierzonej przez sanepid się skończy. A tak à propos Pomarańczowej Alternatywy: warto pamiętać, że obecna władza, podobnie jak tamta z lat 80., bardzo nie lubi, kiedy się z niej śmieją. Vide: przypadek unieważnienia radiowej listy przebojów z powodu pierwszego miejsca dla prześmiewczej piosenki Kazika.