Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kultura

Dotyk antyku

Nasze zbiory sztuki starożytnej

Zaciemniona sala z mumiami i innymi przedmiotami ze staroegipskich grobów. Zaciemniona sala z mumiami i innymi przedmiotami ze staroegipskich grobów. Bartosz Bajerski / Muzeum Narodowe w Warszawie
Mimo pandemii w Warszawie i Krakowie otwarto dwie największe galerie sztuki starożytnej w Polsce. Przy tylu dziejowych zawirowaniach fakt, że w ogóle posiadamy antyczne i egipskie zbiory, to ogromne szczęście.
Nowa, tematyczna aranżacja części klasycznej podkreśla wspólne korzenie kulturowe cywilizacji antycznej.Bartosz Bajerski/Muzeum Narodowe w Warszawie Nowa, tematyczna aranżacja części klasycznej podkreśla wspólne korzenie kulturowe cywilizacji antycznej.
Relief asyryjski z Niniwy z VII w. p.n.e.Piotr Ligier/Muzeum Narodowe w Warszawie Relief asyryjski z Niniwy z VII w. p.n.e.
Kraków. Czerwonofigurowa czara do picia wina ozdobiona przez słynnego malarza Onsimosa (500–480 p.n.e.).Jacek Świderski/Muzeum Narodowe w Krakowie Kraków. Czerwonofigurowa czara do picia wina ozdobiona przez słynnego malarza Onsimosa (500–480 p.n.e.).

Artykuł w wersji audio

Gdy dr hab. Aleksandra Sulikowska, kuratorka otwartej dla publiczności 2 lutego warszawskiej Galerii Sztuki Starożytnej, przyszła pewnej niedzieli do muzeum, przed budynkiem pomimo mrozu wiła się długa kolejka: – W ogonku stali niemal sami młodzi ludzie, to był wzruszający widok. Do szturmu na muzeum przyczynił się jesienny lockdown, który sprawił, że warszawiacy byli spragnieni bezpośredniego kontaktu ze sztuką.

Tak się składa, że druga co do wielkości galeria starożytności w Polsce – Muzeum Książąt Czartoryskich w Krakowie – zostanie otwarta w tym samym sezonie. Miało do tego dojść w kwietniu, ostatecznie dojdzie natychmiast po „odmrożeniu” muzeów. Zapewne i krakowianie tłumnie ruszą, by zobaczyć nową aranżację ok. 1000 obiektów z kolekcji księcia Władysława Czartoryskiego i rzeźb ze zbiorów hrabiego Artura Potockiego, w tym kyliks malarza Onesimosa z V w. p.n.e., fresk z czasów Nerona czy mozaikę z Ostii z II w.

Po roku zdalnego nauczania taka niemal pozbawiona multimediów wystawa może być dużą atrakcją. – Nie da się przenieść muzeum do internetu, a spotkanie oko w oko z oryginałem jest nie do zastąpienia – przekonuje krakowska kuratorka Dorota Gorzelany-Nowak. Naszym zbiorom starożytnym daleko do przepastnych zasobów wielkich muzeów europejskich, mało gdzie jednak dzieje kolekcjonerstwa były tak skomplikowane i tragiczne jak u nas. Zwłaszcza w Warszawie.

Kupowane na urodę

Historia i geopolityka wybitnie nie sprzyjały tworzeniu w Polsce państwowych instytucji muzealnych. W innych krajach Europy ich podstawą były zbiory królewskie, których z powodu rozbiorów my nie mieliśmy, więc XIX-wieczne muzea powstały z przypadkowych zbiorów prywatnych. – W Europie interesujący się starożytnością kolekcjonerzy wywodzili się głównie z zamożnej inteligencji miejskiej, u nas zabytki zbierali arystokraci, głównie jako dekorację domów, świadectwo ich zasobów i obycia – zauważa dr Piotr Jaworski, znawca polskich kolekcji starożytności. – Podczas gdy w XIX w. na Zachodzie istniało już nowoczesne muzealnictwo i nauka, my tkwiliśmy w anachronicznej romantycznej wizji kolekcjonerstwa.

Polskich kolekcjonerów nazywał ignorantami Józef Ignacy Kraszewski, a pisarz Józef Weyssenhoff w 1910 r. odnotował: „zbieracze nasi dążą do możliwego skompletowania szeregu przedmiotów dawno już zebranych, znanych i opisanych przez innych, tutaj więc nie jest pobudką troska o naukę, lecz o dorównanie lub współzawodnictwo”.

Szkoda, bo zapowiadało się nieźle. W renesansie zbierano znajdowane podczas prac polowych antyczne numizmaty, lampki, figurki z brązu i rzymskie naczynia terra sigillata, a początek zbiorom publicznym dał Maciej z Miechowa (1457–1523), który kolekcje swoich monet podarował Uniwersytetowi Jagiellońskiemu. Jednak na dwa wieki zapomniano o antyku i dopiero w oświeceniu pojawiła się moda na gromadzenie starożytności. Najpierw zaczęły trafiać jako dary, którymi obdarowywali się arystokraci, z czasem zaczęli je przywozić z podróży, kupować na aukcjach i przez agentów. W XIX w. dużych kolekcji starożytnych było kilkanaście – na terenie zaboru rosyjskiego największa należała do Potockich w Wilanowie, Radziwiłłów w Nieborowie i Czartoryskich w Puławach, a w Prusach do Izabeli Działyńskiej z Gołuchowa. Najtrudniej mieli właściciele zbiorów w Kongresówce, bo Rosjanie, w ramach represji, często je konfiskowali. Wywiezione do Paryża po powstaniu listopadowym puławskie zbiory cudem uniknęły konfiskaty, a w 1876 r. przekazane zostały przez Władysława Czartoryskiego do Krakowa.

Mumia czy podróbka?

Założyciel otwartego w 1876 r. Muzeum Czartoryskich w Krakowie, książę Władysław, zaczął zbierać antyki dopiero w latach 60., i to za namową swej siostry, zapalonej kolekcjonerki. Wertowali katalogi aukcyjne, a książę zatrudniał nawet agentów w Italii i w Egipcie, którzy kupowali dla niego obiekty. Interesowały ich głównie wazy greckie, szkło i złoto, z tym że Izabela kupowała z większą swobodą finansową niż jej brat. – Ponieważ Władysław jednocześnie budował muzeum, zmuszony był dzielić wydatki z pewną niekorzyścią dla kolekcji – mówi dr Gorzelany-Nowak. – Chciał mieć zabytki ładne, nadające się na ekspozycję, dlatego gdy po zakupie trzech sarkofagów etruskich u włoskiego archeologa i antykwariusza Riccardo Manciniego dostał kilka skorup z wykopalisk w Orvieto, był niezadowolony. Większe szczęście miał w przypadku sarkofagu z mumią Tachementi, który w ramach przeprosin za zwłokę dorzucił do zamówienia kairski agent.

Władysław chciał stworzyć kolekcję reprezentacyjną dla wszystkich starożytnych cywilizacji, by służyła nauce, ale nie do końca mu się to udało, bo niewiele było w niej zabytków z Bliskiego Wschodu. Jeśli chodzi o zbiór waz to większe od niego zbiory miała tylko jego siostra, ale zabytków egipskich więcej było w Krakowie w Polskiej Akademii Umiejętności (dziś znajdują się w Muzeum Archeologicznym w Krakowie) oraz u kolekcjonerów z Kongresówki.

Zabytek znad Nilu z najdłuższym stażem w Warszawie, jaki udało się wyśledzić byłej kuratorce warszawskiej galerii starożytnej dr Monice Dolińskiej, to mumia dziecka, którą w 1822 r. Alojzy Potocki podarował muzeum Uniwersytetu Warszawskiego. – To falsyfikat, jakich wówczas było mnóstwo i trafiały do wszystkich muzeów świata, ale najnowsze badania zespołu Warsaw Mummy Project wykazały, że wewnątrz jest kość dorosłej osoby i amulety, więc być może jest to starożytna mumia podrasowana w XVIII w. poprzez dodanie maski z papieru. Autentyczny sarkofag z mumią w kartonażu przywiózł w 1826 r. Jan Wężyk-Rudzki.

Obydwa zabytki znalazły się jako depozyty uniwersytetu w powstałym po odzyskaniu niepodległości warszawskim Muzeum Narodowym, wraz z nimi trafiły tam też sarkofagi przywiezione przez braci Branickich oraz część kolekcji archeologa amatora Michała Tyszkiewicza, m.in. wraz z będącym do dziś na ekspozycji papirusem piastunki Bakai. Na fali odbudowy państwa i instytucji kultury w prasie warszawskiej pojawiły się odezwy, by kolekcjonerzy oddawali lub odsprzedawali swoje zbiory. Dzięki temu muzeum dostało 30 tys. monet znad Morza Czarnego od Władysława Semarau-Siemianowskiego, numizmaty i zabytki od Józefa Choynowskiego oraz 100 rzeźb od Ludwika Michała Paca. W otwartej w 1938 r. galerii starożytnej znalazły się też zabytki przywiezione przez prof. Kazimierza Michałowskiego z wykopalisk w Edfu, Tell Atrib i Mirmeki. Przed wojną muzeum mogło się pochwalić bogatą kolekcją zabytków egipskich z różnych epok oraz niewielkim, ale interesującym zbiorem antyków. Wybuch II wojny światowej zakończył dobrą passę.

Nie ma chyba bardziej przejmującego opisu zniszczeń wojennych w warszawskim Muzeum Narodowym niż kilkustronicowy raport prof. Marii Ludwiki Bernhard, która przez całą wojnę pozostawała jedynym pracownikiem działu starożytnego. Najpierw w wyniku zbombardowania w 1939 r. skrzydła galerii zabytki niszczały przez całą zimę na mrozie, bo nie było nikogo, kto mógłby je zabezpieczyć. Po powstaniu warszawskim to, co przetrwało, zostało wywiezione, zniszczone, potłuczone i rozkradzione, bo „żołnierze i oficerowie niemieccy wybierali sobie »pamiątki«”. Zbiory krakowskie miały szczęście, bo Niemcy rozgrabili tylko 140 przedmiotów ze złota, które pracownicy muzeum, chcąc uchronić przed grabieżą, wysłali do pałacu Czartoryskich w Sieniawie. Natomiast w stolicy straty wojenne były olbrzymie.

Targi z Luwrem

Muzeum Czartoryskich w Krakowie otwarto już w sierpniu 1945 r., ale żeby w Warszawie znów można było zaprezentować zbiory starożytne, trzeba było je odtworzyć. W 1946 r. na zjeździe delegatów Związku Muzeów w Nieborowie uchwalono, że w celu ochrony zabytków z Ziem Odzyskanych oraz polskich kolekcji magnackich należy je scentralizować w Warszawie. – Zjazd miał fundamentalne znacznie dla losów powojennego muzealnictwa – podkreśla dr Monika Muszyńska, współautorka aranżacji części klasycznej nowej galerii w warszawskim MN. – Do stolicy trafiło wówczas wiele bezcennych eksponatów, jak chociażby głowa Amazonki z kolekcji Fritza von Farenheida w Klein Beynuhnen z okładki naszego albumu-przewodnika po Galerii. Wróciła też część zbiorów gołuchowskich wywieziona przez Niemców, choć bez największych cymeliów, a w 1956 r. Rosjanie oddali większość waz z tej kolekcji, które pod koniec wojny odnaleźli w przygranicznych bunkrach. Wtedy dostaliśmy wazę z najstarszym znanym wizerunkiem Safony czy alabastrową urnę z przedstawieniem Odyseusza i syren.

Zawirowania wojenne sprawiły, że w kolekcji znalazły się zabytki, których drogę do Warszawy trudno odtworzyć. Wśród nich jest chluba kolekcji – jedna z 20 powstałych na przełomie er marmurowych tabliczek ze scenami z eposów homeryckich, która pierwotnie znajdowała się we włoskiej kolekcji Rondanini, z wyjątkowym przedstawieniem wizyty Odyseusza u Kirke.

Ważnym wydarzeniem było zatrzymanie w Muzeum jako depozytu zbiorów z Luwru, jakie przywieziono na wystawę w 1960 r., uzupełniono w ten sposób lukę, jaką była rzeźba egipska i antyczna. Kolekcja nadal była jednak nierówna – bogate malarstwo wazowe, ciekawy Egipt, trochę zabytków etruskich, ale z Bliskiego Wschodu były tylko pojedyncze zabytki. Co więcej, gdy 10 lat temu Luwr zażądał zwrotu depozytu za pozostawienie większości luwrańskich eksponatów i dodanie kilku ze sztuką bliskowschodnią, przyszło nam słono zapłacić. Do Paryża w zamian wyjechał obraz Canaletta oraz dwa malowidła z Faras, co sprawiło, że przestaliśmy być jedyną w Europie placówką ze zbiorami tego wczesnochrześcijańskiego malarstwa.

Stopniowo muzeum zaczęło też tracić zgromadzone w nim po wojnie zabytki, które wróciły do Łańcuta czy Wilanowa. Zaczęto debatować, czy Warszawa nie powinna oddać też kolekcji gołuchowskiej, choć w świetle prawa część zbiorów Izabeli Działyńskiej, przechowywana w stolicy, jako wpisana do inwentarza Muzeum Narodowego, stanowi jego własność. Wieloletni kurator działu starożytności prof. Witold Dobrowolski mawiał, że bez nich warszawska galeria starożytna może się zwijać.

Wycofanie wszystkich zbiorów magnackich zmusiłoby Muzeum Narodowe do tworzenia własnej kolekcji, ale w dzisiejszych czasach jest to niewykonalne, bo zakupy na rynku antykwarycznym są bardzo drogie albo podejrzane. Zostaje wymiana i depozyty. Ostatnią zdobyczą jest doskonale zachowane uzbrojenie greckie – hełm z czasów Homera czy tarcza hoplity z czasów Leonidasa, które udało się uzyskać byłemu kuratorowi dr. Alfredowi Twardeckiemu z prywatnej kolekcji Aleksandra Guttmanna.

W dziale egipskim, który dostał w nowej odsłonie mniej miejsca, trzeba było zredukować liczbę zabytków; zamurować dwa przejścia i przebić nowe do sali z sarkofagami, którą należało wyciemnić ze względu na wrażliwe na światło eksponaty. Aby nie przytłaczać zwiedzających nadmiarem podobnych obiektów, równie ostrą selekcję przeprowadzono w dziale klasycznym, wybierając najbardziej reprezentatywne w danej kategorii zabytki. W galerii, którą zaprojektowała pracownia Nizio (ta sama, która aranżowała muzeum POLIN), stanęły gabloty tematyczne (mitologia, uzbrojenie, kobieta) i eksponujące największe cymelia zbiorów, pojawiła się wysmakowana salka, ukazująca rozwój malarstwa wazowego. Ekspozycję doceniają warszawiacy, ale o kulisach pracy nad galerią wiedzą nieliczni.

Co prawda prace nad nowymi aranżacjami stałych galerii mogą trwać latami, ale ta warszawska przeszła wyjątkowo długą drogę, nie tyle ze względów finansowych – bo fundusze zarówno z Ministerstwa Kultury, jak i z Unii Europejskiej były spore – co z powodów administracyjno-politycznych. O potrzebie zmian zadecydowała jeszcze dyr. Agnieszka Morawińska, której zależało na odświeżeniu ekspozycji i nadaniu jej edukacyjnego charakteru poprzez wprowadzenie układu chronologicznego. – Poligon stanowiła Galeria Faras, którą w unowocześnionej aranżacji oddaliśmy w 2014 r., z tym że to był zbiór homogeniczny, a kolekcja starożytna jest bardziej skomplikowana, bo wielotematyczna i nierówna, co wymagało całej grupy kuratorów, którzy najpierw opracują koncepcję, potem zaś będą ją systematycznie realizować – mówi dr Twardecki, pierwszy opiekun projektu.

Polityka sięgnęła antyku

Z tą systematycznością nie wyszło, bo w trakcie prac zmieniła się trójka dyrektorów muzeum, czwórka kierowników projektu i trójka kuratorów. – Najlepiej dla projektu jest, gdy jeden zespół prowadzi go od początku do końca. Ta rearanżacja trwała jednak prawie 10 lat i w tak długim czasie zmiany kadrowe są nieuniknione. Ja zostałam kuratorką zbiorów starożytnych i wczesnochrześcijańskich na ostatniej prostej projektu, w czerwcu zeszłego roku. Miałam dopilnować końcowych prac nad galerią, już bez możliwości ingerencji w jej kształt – tłumaczy dr hab. Sulikowska.

Nie zmienia to faktu, że większość muzealników zaangażowanych w merytoryczne przygotowanie galerii starożytnej pożegnała się z muzeum, a dział starożytny jest nieobsadzony, co nie jest dobre dla zbiorów. Znalezienie do niego nowych, młodych, a zarazem kompetentnych pracowników może nie być łatwe, skoro trzy pokolenia studentów historii sztuki i archeologii nie miały kontaktu z kolekcją. Co więcej, nie będą mieli oni od kogo się uczyć fachu, bo muzealnictwo jest niczym rzemiosło, w którym mistrz przekazuje swoje doświadczenie młodym adeptom. – Doszło do przerwania ciągłości pokoleniowej w zespole badawczym, co źle wróży na przyszłość i fatalnie świadczy o sposobie zarządzania najważniejszą instytucją muzealną w Polsce – ocenia dr Jaworski, ale zarówno on, jaki dr Twardecki są zadowoleni, że pomimo perturbacji galeria wreszcie działa, bo, jak podkreśla ten ostatni: – W epoce rugowania łaciny i historii starożytnej ze szkół i przestrzeni publicznej jest jedynym miejscem w stolicy, w którym można mieć z nimi tak szeroki kontakt.

Poza cywilizującym i ukulturalniającym wpływem sztuki starożytnej klasyczne piękno może mieć terapeutyczny charakter, który pozwala przestać myśleć o pandemicznej rzeczywistości. Goście krążący po warszawskiej galerii byli skupieni i naprawdę zainteresowani. Nie mamy może Nike z Samotraki czy popiersia Nefretete, ale to, co możemy wystawić, też może być powodem zachwytu, i dać chwilę wytchnienia.

Polityka 19.2021 (3311) z dnia 04.05.2021; Kultura; s. 76
Oryginalny tytuł tekstu: "Dotyk antyku"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama