Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Kultura

Jestem moim planem na życie

Katarzyna Nosowska dla „Polityki”: Jestem moim planem na życie

Katarzyna Nosowska Katarzyna Nosowska Marlena Bielińska/Kayax
Dziś w stosunku do artystów jest coś chłodnego – mówi Katarzyna Nosowska, tegoroczna laureatka towarzyszącej Paszportom POLITYKI nagrody specjalnej Kreator Kultury.
„Ja jestem naprawdę artystką z dawnej epoki. Natomiast młodzi ludzie są też w tej chwili inni niż my dawniej”.Filip Radwański/Forum „Ja jestem naprawdę artystką z dawnej epoki. Natomiast młodzi ludzie są też w tej chwili inni niż my dawniej”.
Partnerem nagrody specjalnej Kreator Kultury jest ZAiKS.materiały prasowe Partnerem nagrody specjalnej Kreator Kultury jest ZAiKS.

BARTEK CHACIŃSKI: – Co ci przychodzi do głowy, kiedy wspominasz pierwszą edycję Paszportów POLITYKI?
KATARZYNA NOSOWSKA: – Byłam bardzo przejęta. Ale też w tamtym czasie niespecjalnie byłam w stanie potraktować poważnie jakąkolwiek nagrodę. Miałam świadomość, że uczestniczę w ważnej sytuacji, ale nie mogłam tego skonsumować na wewnętrznym poziomie. Pamiętam więc wielkie onieśmielenie i ten rodzaj podszeptu wewnątrz, który sugeruje, że to prawdopodobnie jakaś pomyłka.

Z grupą Hey weszliście na scenę szybko i szybko zyskaliście popularność. To presja.
Wiedziałam, że pewna grupa ludzi w tym kraju ma świadomość mojego istnienia. Graliśmy koncerty i miałam dostęp do żywego człowieka – widziałam, że on wie, kim ja jestem, i że odbiera to, co mam do zaprezentowania. Nie mam poczucia, żebym doświadczyła momentu jakiejś dłuższej ciszy, braku kontaktu z drugim człowiekiem.

A jak się zmieniała twoja reakcja na zainteresowanie tego drugiego człowieka?
Bardzo. Od jakichś czterech lat z kawałkiem liczę swoje nowe życie. Miałam wcześniej wrażenie uczestniczenia w rzeczywistości bardziej sennej niż realnej. Bo zestaw cech, z którymi wchodziłam do tego życia publicznego, był skrajnie nieprzydatny. Nawet nie wiem, czy ludzie z taką konstrukcją wewnętrzną jak moja w ogóle się dostają do świata artystycznego, do show-biznesu. Byłam zakompleksiona, nieśmiała, przestraszona, wyzuta z zaufania do siebie, które powoduje, że człowiek się czuje bezpiecznie w takich wymagających okolicznościach. Dzisiaj myślę, że to wspaniałe. Bo jeśli ktokolwiek miał wątpliwości co do tego, czy mi kiedyś „odwali”, to ja byłam pewna, że nigdy, ponieważ nie byłam w stanie przerobić tych wszystkich danych na wodę sodową. W jakimś sensie mnie to chroniło.

Przed czym?
Gdy doświadczaliśmy jako zespół trudnych momentów – np. jeśli chodzi o sferę materialną, bo zawsze byliśmy trochę robieni w konia – to ja nie miałam jakichś straszliwych pretensji do losu. Bo miałam poczucie, że wszystko się zgadza – w konia robi się właśnie takie osoby jak ja.

Sami komentowaliśmy, że „byłaś wyraźnie onieśmielona”. Ale w pewnym momencie to onieśmielenie znikło. Co je pomogło przełamać: obycie sceniczne? Doświadczenie życiowe?
Zdecydowanie to drugie. Zawsze miałam poczucie, że to wszystko, co się dzieje wokół bycia piosenkarką, jest dość abstrakcyjne i łatwo stracić kontakt z przyziemiem rzeczywistości. Ale dopiero niedawno uczyniłam z siebie projekt mojego życia: ja jestem moim planem na życie. Wcześniej bardzo głęboko przeczuwałam, że najważniejsza jest relacja z własną codziennością i z życiem jako takim. Że na byciu częścią show-biznesu nie zbuduję całej mojej egzystencji. To było moje najcenniejsze doświadczenie i doprowadziło mnie do jakiegoś momentu w sobie, który uważam za cenniejszy od wszystkich nagród – z całym szacunkiem dla tej.

Jak do tej przemiany przyczyniła się zmiana sposobu działania artysty? Kiedyś wizerunek budowało się przez scenę, wytwórnie, media, a teraz – w bezpośrednim kontakcie z publicznością.
Niektórzy pielęgnują ten kontakt samodzielnie, ale pion zajmujący się promowaniem artystów i wyłuskiwaniem ich z tłumu nadal ma takie zapędy, jakie za naszych czasów miała nasza pierwsza wytwórnia: bierze utalentowanego artystę po to, żeby go uformować i przemielić.

Sprzedaje się dziś własną prywatność, ale w czasach mediów społecznościowych transakcję zawieramy przynajmniej sami ze sobą.
Tak. Instagram – bo Facebooka prywatnego już nie mam od dawna, a na oficjalnym działam poprzez moją menedżerkę – stał się moją platformą do wypowiadania się, do tworzenia relacji z żywym człowiekiem, która wykracza poza relację artystka–odbiorca. Ludzie do mnie piszą, powierzają mi swoje rozmaite sekrety, w wiadomościach prywatnych rozmawiamy na tematy z kategorii najgrubszych, jakich może doświadczać człowiek. I wykracza to poza płytką relację typu „ja wam tu wrzucę piosenkę, a wy polajkujcie”. Ale mam wrażenie, że to bardziej dotyczy mojej obecności jako autorki tych dwóch książek niż tego, że trzy lata temu nagrałam ostatnią płytę. Muzyka przestała być główną płaszczyzną, poprzez którą się spotykam z ludźmi.

A na rynku muzycznym jest ciągle zmienność generacyjna? Młodzi przychodzą po poradę do starszych, bardziej doświadczonych, udzielasz takich porad?
Nie bardzo mam okazję. W Hey byłam pierwszą osobą, która powiedziała wprost: „Kochani, to jest koniec”. Oto na naszych oczach następuje zmiana, idą młodzi. A koledzy do mnie mówią: „Co ty opowiadasz, jacy młodzi?”. Chyba byłam w lepszej sytuacji, bo zdążyłam się przygotować na tzw. zmianę warty. Czyli zajęłam się sobą, przepracowałam to. Byliśmy dla słuchaczy ważni, a nagle pojawiają się ci, którzy są dla nich ważniejsi. Ja jestem naprawdę artystką z dawnej epoki. Natomiast młodzi ludzie są też w tej chwili inni niż my dawniej. Tak bardzo chciałam być świeża na poziomie komunikacji – i okazało się, że człowiek nie jest w stanie nadążyć za młodymi. Nagle przychodzi ten moment, że przestajesz rozumieć, co ci ludzie mówią. Tak samo jak nie rozumiem pewnych postaw – ten ich rodzaj pewności siebie mnie onieśmiela. Mam wrażenie, że za moich czasów tego nie było, że wszyscy byliśmy mocno „podtresowani” przez komunę, tę szarość wokół. Wobec tej kolorowej rzeczywistości byliśmy tacy pokorni – z wyuczenia. Teraz ludzie są pewni siebie. Choć gdybym miała to ocenić, to dla mnie jest w tym trochę za dużo czegoś… chłodnego, jakby hybrydowego.

Chodzi o technologię?
Za nią akurat nadążam. Ale nie za sposobem komunikacji – pewne teksty piosenek są dla mnie takie, że myślę: Jezus, dlaczego tak? Czuję się jak stara zgredówa, boomerka. I czasem chciałabym powiedzieć: dziewczyny, złączcie kolana.

Za mocno, za szybko, za dużo, za ostro?
Tak, za mało metafory.

Ale zarazem wyprzedzasz różne tendencje: nagrodzony przez nas w zeszłym roku duet Siksa zwracał uwagę na to, że śpiewałaś o przemocowości, z kolei temat alkoholizmu i współuzależnienia wybuchł w młodej polskiej literaturze już po twojej płycie „Basta”. Coś ci się udaje.
Pewnie tak, ale czasem do mnie nie dociera, że nie mam swojej bańki. Mówi się o tym, że dziś funkcjonujemy w bańkach – otoczeni ludźmi, którzy widzą świat podobnie jak my. We mnie wywoływało niepokój to, że żadna z baniek aktualnie rozpoznawalnych w tej szerokiej ofercie mi nie pasuje. A teraz, po tym momencie przestrachu, pomyślałam, że może sama idea baniek jest beznadziejna i że może to wspaniale, że swobodnie wiruję pomiędzy nimi. Może jeśli w moich działaniach da się odczuć większą swobodę wynikającą z braku przynależności, to okaże się, że ludzie poprzekłuwają te swoje bańki?

Chyba dotknęłaś istoty nagrody Kreatora Kultury. Chcemy raz na jakiś czas opowiedzieć, o czym jest polska kultura. A jeśli wszyscy będziemy siedzieć w swoich bańkach, zapewne nigdy się tego nie dowiemy.
Wiele osób uwierzyło w słuszność tej idei tworzenia zwartych grup, etykietowania, mówienia: my jesteśmy w porządku, a reszta to nie są nasi ludzie. Media często ją wspomagają. Ale ta idea przynależy do dawnego świata, w którym mieliśmy poczucie, że żyjemy, realizujemy się m.in. poprzez uczestniczenie w konflikcie. To zawsze wywołuje dopływ adrenaliny, daje odczuwalny na poziomie czysto fizycznym rodzaj dopalenia i złudne poczucie sprawczości – jak wtedy, gdy wychodzimy na ulicę czy komentujemy rzeczywistość w sieci. Tak było przez wieki. Ale – jak powiedział ktoś mądry – „stosowanie tych samych metod i oczekiwanie odmiennych rezultatów jest głupotą”. Czyli jeśli nasze ruchy w ostatnich 30 latach są bardzo podobne, to nie możemy oczekiwać, że doświadczymy jakiejś głębokiej zmiany w rzeczywistości, która nas otacza. Trzeba się wyrwać na własną mikroniepodległość, a to, pomnożone przez bardzo wiele osób, sprawi, że będziemy mieli i kulturę znakomitą, i znakomity kraj.

Czyli Polska to taka grupa ludzi zapętlonych w konflikcie?
Bo my wszyscy jesteśmy małymi filiami tego tworu. Wielka Polska składa się z nas. Mówi się, że Polska jest „syfiasta”. Mam nadzieję, że za tym popularnym stwierdzeniem idzie również refleksja na temat nas samych – że to nasza woń składa się na zapach kraju.

30 lat temu polska kultura popularna wydawała się zakompleksiona – paraliżowała nas wizja budowania Zachodu w Polsce, powielania pewnych wzorców.
Tak było i tak jest nadal. Tyle że teraz chcemy być jak ci z zagranicy, ale też tacy jak ci z przeszłości. Czyli chcemy grać jak ci za granicą, którzy grają w stylu lat 80.

Ale coś osiągnęliśmy. W latach 90. przez moment nie było oczywiste, czy muzykę popularną będziemy u nas śpiewać po polsku, czy rapować będziemy w języku innym niż angielski…
Ja myślę, że za naszych czasów to wszystko się wysypało głównie przez akcent. Moje pokolenie miało zbyt krótko żywy kontakt z językiem angielskim, żeby można było przygotować cały aparat mowy na dobrą wymowę. Uczyłam się w szkole rosyjskiego, a to inne ustawienia tego aparatu. Sama bardzo chciałam się schować w tym obcym języku, bo może nie miałam apetytu na wielką karierę zagraniczną, ale wydawało mi się, że to fajniej brzmi. Przygasiło mnie to, że parę razy usłyszałam, że mam słaby akcent. Uznałam wtedy, że co jak co, ale po polsku akcent mam przynajmniej dobry. A potem się okazało, że zakochałam się w tym naszym języku. I przyszła świadomość, że swobodna w przekazie mogę być tylko we własnym języku – że wystarczy go pokochać i zdać sobie sprawę, jakie niesie możliwości, że mogę zaznaczyć swoją obecność na świecie poprzez słowo.

Czy w trakcie tych 30 lat zmienił się sposób, w jaki Polacy patrzą na artystów?
Wydaje mi się, że teraz w mniejszym stopniu się z artystami utożsamiają. Dowiedziałam się np. ostatnio, że teraz odchodzi się od płyt, że teraz liczą się tylko single. I strasznie mnie to zasmuciło. Ale nie mam zamiaru zaakceptować takiej zasady i będę nagrywała płyty. Piosenka żyje teraz tak krótko – jeśli nie masz przynajmniej miliona odsłon w ciągu jednej doby, no to właściwie możesz mieć pewność, że to się tu zatrzyma, bo już następni są albo odsłaniani, albo nie. I w tym znów jest coś chłodnego. Mam wrażenie, że publiczność, doświadczając takiego nadmiaru, musiała zmienić stosunek do artystów. Krótko mówiąc: nie przywiązujesz się, nie masz kogoś, kto byłby ci bliski. Bo masz ich tak wielu. Bo masz w roku 300 koncertów, na które chciałbyś pójść. Bo oni ci ciągle dają te single, te teledyski. Tymczasem dawniej chodziło bardziej o relację niż o piosenkę.

Teraz się obserwuje, a nie utożsamia?
Masz obserwatorów, którzy mogą cię w każdej chwili przestać obserwować. To łatwy gest. I ty się tego bardzo boisz, i zrobisz wszystko, żeby pozostali. Wspaniałe czasy, nie ma co.

Gdyby przekładać skalę sukcesu Heya z 1993 r. na dzisiejsze warunki, to trzeba by wskazać Matę. Jak ty patrzysz na te dzisiejsze szybkie kariery bardzo młodych ludzi?
To jest niesamowite. I pewnie tak powinno to wyglądać – że jak ktoś staje się gwiazdą w danej dziedzinie w kraju, to fajnie i prawidłowo jest, że za tym idą ogromne pieniądze, ogromne wszystko. Za naszych czasów to była straszliwie wielka popularność, natomiast nie było w naszym stroju, w naszym stanie posiadania niczego, co by nas wyróżniało wśród innych ludzi. Oprócz tego, że rzeczywiście dało się zaobserwować szaleństwo na punkcie zespołu Hey. A teraz to się wreszcie dzieje – że jeżeli człowiek osiąga popularność, to naprawdę idą za tym pieniądze. Nie wiem tylko, jak teraz są skonstruowani wewnątrz ci młodzi ludzie. Na pewno są bardziej odważni, pewni siebie. Zastanawiam się tylko, czy uniwersalnie dla każdego człowieka, bez względu na jego kondycję i konstrukcję, pewien rodzaj intensywności światła, które na niego pada, nie jest po prostu przytłaczający. Z chęcią bym kiedyś porozmawiała z kimś pokroju Maty, czy pojawia się rodzaj czegoś, co można interpretować jako wielką samotność. Mnie się zdarzało w takich sytuacjach mówić o sobie w trzeciej osobie, zauważyłam w sobie jakiś rodzaj odcięcia. Kasia Nosowska, którą wszyscy znają, to jest ta inna, a ja to jestem Kasia Nosowska pierdołowata z domu. Ciekawi mnie, czy w Macie istnieje taki rozdźwięk, jak mu jest, gdy wychodzi z dziewczyną, a wszyscy się gapią.

O ile w ogóle może gdzieś wyjść. To się wydarzyło w tempie nienotowanym. I jeśli chodzi o pieniądze...
…co bym mogła powiedzieć tym młodym? Odkładajcie! Kochani, odkładajcie pieniążki na stare lata, bo to łatwo jest przepuścić, wszystko się podoba, wszystkiego się chce. Inwestujcie w coś – nie wiem w co, bo wszystko podobno traci na wartości. Ale po prostu oszczędzajcie, zakopcie sobie trochę złota pod drzewem, nie wiem, w lesie. Ale też przede wszystkim – i to już mówię na poważnie – inwestujcie w drugą połowę życia, a konkretnie w siebie. To, co wewnątrz, musi być pielęgnowane, regularnie nawożone. Trzeba mieć codzienny moment ciszy z samym sobą, żeby mieć kontakt z tym, co w nas nieprzemijalne.

Pieniądze odłożyć można. Ale pozostaje to filozoficzne pytanie, które zadajesz w książce „Powrót z Bambuko”: jak odłożyć na czarną godzinę popularność, czyli lajki?
Na pewnym etapie nie da się już ludzi oszukać. Możesz zarabiać lajki, ale musisz zbliżyć się do prawdy w sobie, bo ludzie nie opuszczają tylko tych, którzy mówią prawdę. Niektórzy starają się pokazać jakoś tak fajnie, są marketingowe sposoby na to, żeby ludzie cię zaakceptowali. Ale potem przychodzi taki moment, kiedy musisz powiedzieć prawdę. I kiedy staniesz w prawdzie, a człowiek zobaczy w tobie siebie, to masz, moim zdaniem, szacunek i miłość do trumny.

Mówienie o tym, że się jest już w tej drugiej połówce, to swoją drogą akt odwagi w muzyce, gdzie największe kariery robi się – jak Mick Jagger – na negowaniu faktu starzenia się.
Dla mnie ta druga część jakościowo, biorąc pod uwagę zawartość sensu w sensie, jest znakomita. To wspaniała informacja dla tych, którzy boją się bardzo przemijania, wejścia w strefę cienia. Bo można kompletnie zapomnieć o tym, czym była dla nas kiedyś starość i przemijanie, jeśli skoncentrujemy się na rzeczach najważniejszych, czyli na sobie. To moment na powiedzenie rzeczywistości „sprawdzam”. Moment na totalny remanent, po przeprowadzeniu którego mamy szansę na być może pierwsze lata życia w pełnej zgodzie z własnymi, a nie narzuconymi przekonaniami.

Sprawy artystyczne zaliczyłaś na szóstkę, niech ta nagroda o tym świadczy. Ale mam wrażenie, że teraz próbujesz zostać, jak bohaterowie jednego z rozdziałów twojej książki, bohaterką w zwykłym życiu.
Ja chcę być człowiekiem przez duże C. To jest coś być człowiekiem, więc chciałabym być nim godnie – na stare lata.

W książce piszesz o innej nagrodzie, Złotym Fryderyku, jako czymś, co się wręcza artyście, żeby już nic nie nagrywał. Aż się boję pytać w tym kontekście o naszego Kreatora.
Każda sytuacja, w której mogę usiąść na stołek wygrzany przez Lecha Janerkę, zawsze mi się podoba. Oni tam w ubiegłym roku z Bożenką sobie usiedli [Bożena i Lech Janerkowie odebrali analogiczną nagrodę – red.], nagrzali mi to i teraz ja tam siadam – i dla mnie to jest raj.

Nieśmiało liczyłem na to, że po Janerce ktoś jeszcze będzie chciał tę nagrodę odebrać.
Mój Paweł [Krawczyk, mąż i gitarzysta Heya – red.] często ostatnio rozmawia przez telefon z Janerką. Słyszał jakieś nowe nagrania Lecha i napisał mu: „Kurczę, Lechu, to jest niesamowite, że to wszystko brzmi, jak gdyby to robił człowiek między 30. a 38. rokiem życia”. A Lechu zadzwonił natychmiast i mówi mu, zupełnie poważnym tonem: „Wiesz co, Paweł, muszę ci powiedzieć szczerze, że jestem młody. Że tylko na nartach czuję, że może coś jest nie do końca. Ale tak to czuję się dokładnie tak, jak kiedy debiutowałem”. I to jest wspaniała informacja. Zresztą moja matka zawsze mówiła: „ja tam w środku, Kasia, jestem tą samą dziewczyną”. Sama też nie mam poczucia, że w środku jestem stara, mam za to więcej odwagi. Wiem, że jeśli chodzi o nagranie płyty, mogę zrobić wszystko. I ten rodzaj sympatii do samej siebie, nie boję się, co ludzie powiedzą. W ogóle koncepcja „co ludzie powiedzą” to jest jedna z tych, o których trzeba zapomnieć, że mają znaczenie. Nagrywam teraz płytę, która będzie zupełnie zaskakująca, śpiewana, już nie będzie tego pseudorapowania – ale na pewno nikt się nie spodziewa takiej. Tylko młodzi ludzie są na tyle naiwni, że myślą, że mogą wszystko. A ja nie myślę, ja wiem.

ROZMAWIAŁ BARTEK CHACIŃSKI

***

Katarzyna Nosowska (ur. 1971 r.) – wokalistka, autorka tekstów, kompozytorka i felietonistka, przez wiele lat stojąca na czele zespołu Hey, który wszedł na rynek z impetem w 1992 r., zdobywając poczwórną platynową płytę za debiutancki album „Fire”, a w 2017 r. zawiesił działalność. Od 1996 r. nagrywa z powodzeniem płyty solowe (ostatnia, „Basta”, ukazała się w 2018 r. i przyniosła jej jedną z wielu statuetek Fryderyka). Odnosi też sukcesy na rynku literackim. Opublikowała książki „A ja żem jej powiedziała” i „Powrót z Bambuko” (Wielka Litera). Zdobyła Paszport POLITYKI w pierwszej edycji nagrody (za 1993 r.), a w tym roku uhonorowaliśmy ją tytułem Kreatora Kultury w uznaniu całej twórczej drogi i jej wpływu na młodsze pokolenie polskich artystów.

Polityka 4.2022 (3347) z dnia 18.01.2022; Temat z okładki; s. 18
Oryginalny tytuł tekstu: "Jestem moim planem na życie"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kultura

Mark Rothko w Paryżu. Mglisty twórca, który wykonał w swoim życiu kilka wolt

Przebojem ostatnich miesięcy jest ekspozycja Marka Rothki w paryskiej Fundacji Louis Vuitton, która spełnia przedśmiertne życzenie słynnego malarza.

Piotr Sarzyński
12.03.2024
Reklama