U superbohaterów pozamiatane
Recenzja filmu: „Avengers: Koniec gry”, reż. Anthony Russo, Joe Russo
„Avengers: Koniec gry” czasem strasznie się dłuży (megaprodukcja Marvela trwa aż trzy godziny), ale poprzetykany jest momentami zaskakująco nostalgicznymi i naprawdę zabawnymi. Choć aby uniknąć spoilerów, najlepiej jak najmniej o nich mówić.
Film sprawnie spina bowiem wszystkie poprzednie 21 obrazów Marvela, kilkanaście lat produkcji. Jest ich podsumowaniem. Dotyczy całej rozbudowywanej w tym czasie grupy superbohaterek i superbohaterów, a zaczyna się tam, gdzie skończyła się w zeszłym roku poprzednia część serii, czyli „Avengers: Wojna bez granic”. Wtedy Thanos, główny złol, zebrał sześć rozsianych po kosmosie magicznych klejnotów i z ich pomocą zlikwidował połowę wszystkich istnień, w tym także sporo superbohaterów.
Reszta pogrążonych w żałobie Avengersów nie chce teraz na to przystać, zaczyna więc eksperymentować z podróżami w czasie, by zapobiec realizacji planu Thanosa. Te podróże zmuszają ich do odwiedzania scenerii z poprzednich filmów serii, co jest dopracowanym wizualnie, ekscytującym, wręcz surrealistycznym przeżyciem. Choć sam rozwój akcji jest już dużo bardziej przewidywalny, standardowy i dość ograny, to trzeba przyznać, że całość naprawdę udało się utrzymać w ryzach.
Wszystkie wątki, nawiązania do przeszłości, do popkultury, elementy komediowe i dramatyczne kontrolują tu bowiem weterani Marvela: reżyserzy Anthony Russo i Joe Russo oraz scenarzyści Christopher Markus i Stephen McFeely. Sprawnie zamknęli oni tym filmem ważny pierwszy etap rozwoju imperium filmowego Marvela i sprawili, że na to, co przyniosą przyszłe produkcje, czeka się z podekscytowaniem.
Avengers: Koniec gry (Avengers: Endgame), reż. Anthony Russo, Joe Russo, prod. USA 2019, 182 min