Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Film

Sierociniec

Nie całkiem realistyczna opowieść o zaświatach.

Horror z sierocińcem w tytule budzi jak najgorsze skojarzenia. Musi się pojawić zapuszczony, położony na odludziu pałacyk pełen zombi, upiorów albo ociekających krwią mutantów. Wprowadzające się do ruin młode małżeństwo, oczywiście, niczego złego się nie spodziewa. No, a potem nastąpić powinna miła dla oka jatka, rozpisana na piły łańcuchowe, kołki osikowe i inne maczety.

Niestety, „Sierociniec” 33-letniego Hiszpana Juana Antonio Bayona sprawia pod tym względem srogi zawód, bo, i owszem, okoliczności się zgadzają, ale historia jest całkiem inna. Mamy więc podupadające gmaszysko, w którym straszy. Jest też nieświadoma czyhających niebezpieczeństw rodzina, która postanawia się tam ulokować. Pojawia się nawet przerażający finał z duchami. Ale sens filmu z gatunkową sztampą nie ma nic wspólnego. Można „Sierociniec” oglądać na dwa sposoby. Jako psychoanalityczne studium rozpadu osobowości głównej bohaterki (Belén Rueda), dawnej pensjonariuszki zakładu, która nie radzi sobie z traumatycznymi doświadczeniami wyniesionymi z dzieciństwa. Lub jako nie całkiem realistyczną opowieść o zaświatach, które dobijają się do jaźni kobiety i wciągają ją w swoją grę.

Tak czy inaczej, jest to błyskotliwa historia o przekroczeniu progu rzeczywistości i znalezieniu się w innym wymiarze. Co więcej, wykorzystując stereotypy i mocno zbanalizowaną konwencję, reżyser zdołał się wspiąć na pułap stosunkowo wysoki, bo wyznaczony przez thrillery Romana Polańskiego, takie jak „Wstręt” czy „Lokator”, z którymi wiele ją łączy. Znawcy jungowskiej teorii snów będą mieli dodatkową satysfakcję, bawiąc się w rozszyfrowywanie ukrytych znaczeń. A poza tym jest to świetne kino rozrywkowe, które pobiło wszelkie rekordy popularności na Półwyspie Iberyjskim i zdobyło w sumie 28 międzynarodowych nagród.

Reklama

Czytaj także

null
Kultura

The Cure i ich słynna oda do żałości. Ten album to arcydzieło muzyki popularnej

Krytycy nie byli zachwyceni. Wytwórnia wróżyła komercyjne samobójstwo. Zespół się jednak uparł, by album wydać. I słusznie, bo obchodząca właśnie 35. urodziny płyta „Disintegration” The Cure to arcydzieło muzyki popularnej.

Łukasz Kamiński
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną