Miej własną politykę.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Książki

Popiół, bez diamentu

Kawiarnia literacka

W gmachu Biblioteki Narodowej stoi na uboczu szklana urna z kilkoma garściami popiołu. To wszystko, co zostało z bezcennych zbiorów spalonych w wojennej Warszawie – i tylko tak je upamiętniono w mieście, gdzie na każdym rogu jest pomnik albo tablica.

Książki nie ludzie, nie mają swoich kombatanckich stowarzyszeń, które by się o nie upomniały.

Ale kiedy w ciągłym sporze o powstanie powraca jak refren słowo „rzeź”, trzeba przypomnieć, że również rzeź książek. Nie mówię nawet o tych najcenniejszych zbiorach, jak trzy biblioteki ordynackie: Krasińskich, Zamoyskich, Przeździeckich, których nawet drobne szczątki, cudownie ocalone ostańce, stanowią dziś perły zbiorów państwowych. Mówię o bibliotekach prywatnych, o tym, co stało na półkach w szacownych gabinetach lekarskich na Hożej, w pokojach pensjonarek na Wilczej, na wąskich półeczkach gimnazjalistów na Czerniakowie.

W 1946 r. „Tygodnik Warszawski” rozpisał ankietę na temat prywatnych strat kulturalnych na terenie Polski; jak się łatwo domyślić, wiele z nadesłanych odpowiedzi dotyczyło właśnie Warszawy i zbiorów tam zniszczonych lub rozgrabionych. Natknąłem się kiedyś na nie w „Walce o dobra kultury” i kiedy z 10 lat później czytam je ponownie, brzmią równie rozpaczliwie. Bo jest to lament właśnie: lament bibliofilów, naukowców, artystów.

Filozof Bolesław Gawecki zaczyna prosto pięknie: „Miałem zatem i straciłem sporą bibliotekę”, co brzmi jak „Miałam farmę w Afryce u stóp góry Ngong” Karen Blixen. I dalej: „Drugą, bo pierwszą Niemcy zdążyli mi spalić już trzydzieści lat wcześniej (…). Zacząłem natychmiast od początku; krzywa pozycji inwentarza nowej biblioteki szła szybko w górę”. Tu wywód pęka, łamie się głos: „Żyłkę kolekcjonerską, posiadaną od dzieciństwa, wypruło ze mnie Powstanie. Teraz już nic nie zbieram. Przestałem nawet pisać dziennik, choć robiłem to ni mniej, ni więcej tylko z górą 41 lat bez przerwy”.

Gawecki pisze o tym, jak książki były oprawione, gdzie stały („w dziale beletrystyki niebieskie tomy Prusa sąsiadowały z imponującym szeregiem dwudziestu stalowych tomów Tołstoja (…) za szkłem, na błyszczących ciemnych półkach szafy, komplety Żeromskiego, Kasprowicza (zgrabne zielone tomiki)”), kiedy trafiły do zbiorów („pierwsze wydanie Klubu Pickwicka z pełnymi uroku ilustracjami, nabyte przed kilkunastu laty za 4 funty w londyńskim antykwariacie”); pamięta nie tylko okładki i ilustracje, ale nawet „barwne wstążeczki-zakładki”. W jedynej walizce, którą wyniósł z powstania, niósł rękopis książki o filozofii: „na drugą koszulę miejsca już nie zostało – kończy – musiałem ją tymczasem w Kłomnicach pożyczyć”.

Przewija się w tych relacjach cielesność książek. Na jakich były papierach drukowane: japońskich, czerpanych, z drzeworytami i litografiami, „oprawne w skórę, sprowadzane z Paryża, i w papier wzorzysty (…) w starą materię i pergamin” – opisuje poetka Zuzanna Rabska. W słowach orientalisty Stanisława Michalskiego słychać namiętność zbieracza: „Niektóre dzieła były dość rzadkie, na niejedno z nich trzeba było przez kilkanaście lat i więcej polować po wszystkich katalogach antykwarskich świata”.

Parandowski wypowiada się lakonicznie, sześć zdań, siedem linijek. Jak wdowiec. „Moja biblioteka była mi towarzyszką i pomocnicą w mojej pracy – kończy – Niemcy spalili ją w r. 1944 razem z całym moim mieszkaniem”.

Biblioteka Tatarkiewicza, gromadzona przez trzy pokolenia, spłonęła w powstaniu; zostało tylko parę tomów, pożyczonych przed kataklizmem i po nim szczęśliwie zwróconych. „Żal mi chyba najbardziej – mówi powściągliwie – całości, właśnie tego różnorodnego zespołu odzwierciedlającego upodobania nie tylko moje własne, ale całej rodziny, trzech pokoleń, w przeciągu bez mała półtora wieku”. I – co mnie ujmuje najbardziej – opowiada, że książki odziedziczył z dwiema stylowymi szafami i przez lata szukał właściwego ułożenia biblioteki: „wreszcie w naszym własnym domku (…) pozyskałem taką bibliotekę, o jakiej marzyłem, równie piękną, jak wygodną (…) wreszcie mogłem rozstawić wszystkie książki działami i od razu trafić do każdej, zwłaszcza że moja żona zrobiła mi wspaniały katalog całego księgozbioru. Wszystko to było, przeszło, a teraz przypomniałem to sobie jak żywe”.

Paweł Hertz pisze o zbiorach Stefana Napierskiego, który, rozstrzelany w Palmirach, sam nic już napisać nie mógł. O Irzykowskim, zmarłym z ran po powstaniu, Piotr Grzegorczyk mówi, że po stracie biblioteki we wrześniu 1939 r. nie mógł patrzeć na regał z książkami, bo przypominały mu się te, które spłonęły na Ochocie. Stanisław Janczewski (nie)dyskretnie informuje, na Czackiego utracił m.in. „trzy listy Henryka Sienkiewicza (…) adresowane do osoby, której nazwisko z różnych względów muszę przemilczeć. Poświęcone były tragedii osobistej, którą Sienkiewicz przechodził w swym życiu. Było jeszcze za wcześnie na ich publikację i to było powodem, że pozostawały do czasu w ukryciu”.

Niektórzy jeszcze się łudzili, że coś może ocalało. Ale nawet jeśli? „Jedna z najcenniejszych moich ksiąg: Ubiory ludu polskiego (…) oprawna w wytłaczany, pąsowy maroken, z dedykacją dla mnie, skreśloną ręką mego ojca, co stwierdza dostatecznie jej przynależność – została przez jednego z moich znajomych zauważona w księgozbiorze pewnego krakowskiego adwokata” – pisze Rabska (której zbiory, w tym blisko pięć tysięcy ekslibrisów „zostały częściowo »ugotowane« wraz ze szmatami i śmieciami w wielkich kadziach w fabryce papy przy ul. Belwederskiej”). Zwykle jednak nie było na co czekać.

Myślę o swojej warszawskiej bibliotece, w której nie ma wprawdzie odręcznych listów Sienkiewicza ani XVI-wiecznych francuskich sztychów, ale są książki, które lubię, które są dla mnie ważne, z którymi dzielę życie. A płonęłyby tak samo bystro jak tamte.

Chcecie Państwo morału? Morału nie będzie, nie ma w tym sensu. Jest tylko popiół, bez diamentu.

Jacek Dehnel – pisarz (ostatnio wydał powieść „Saturn”), poeta, tłumacz (Larkin, Verdins) i malarz. Zajmuje się zbieractwem i łowiectwem (gratów), prowadzi blog poświęcony międzywojennemu tabloidowi kryminalnemu „Tajny Detektyw”, nie prowadzi samochodu. Decyzją Rady Języka Polskiego został Młodym Ambasadorem Polszczyzny.

Polityka 36.2013 (2923) z dnia 03.09.2013; Kultura; s. 82
Oryginalny tytuł tekstu: "Popiół, bez diamentu"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

Społeczeństwo

Ciche choroby. Depresję oswoiliśmy, ale innych kryzysów się wstydzimy

Depresja stała się medialna, i to dobrze, ale medialność powoduje, że właściwie dopuszczamy tylko jedną wersję tej choroby. Warto wydobywać z cienia także inne typy kryzysów psychicznych – mówi Agnieszka Jucewicz, dziennikarka, autorka książek o tematyce psychologicznej.

Joanna Podgórska
12.11.2022
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną