Poprzednie „Włoskie szpilki” otworzyły nowy nurt w twórczości Magdaleny Tulli. Zamiast niedookreślonych postaci i przestrzeni pojawiła się jedna konkretna rodzina, polsko-włoska: dziwna dziewczynka, milcząca matka, ojciec cudzoziemiec. Poprzez jej losy można prześledzić rozmaite polskie powojenne traumy. W najnowszym „Szumie”, niewielkiej, ale bardzo bogatej powieści, Tulli idzie jeszcze dalej. Pokazuje tę rodzinę z bardzo bliska, poznajemy dalsze życie dziewczynki, jej rodziców, docieramy do najgłębiej skrytych urazów z przeszłości. Tulli nie tylko je wydobywa, ale – i to jest ten dalszy krok – wszystkich ogarnia rozumiejącym spojrzeniem. Jednak wcześniej, trochę tak jak Jelinek, prześwietla ukrytą przemoc i okrucieństwo międzyludzkie. Rodzina (i szkoła) to machiny do produkowania „normalności”. Co niedziela przy szarlotce zbierał się sąd rodzinny, który oceniał nienormalne wybryki dziewczynki, tej kaczki dziwaczki, która nie radziła sobie w szkole, kłamała i wszystko robiła na opak. Narysowała kiedyś swój świat wewnętrzny, czyli dwie postaci: lisa, przyjaciela, który radził jej, jak znosić upokorzenia, i esesmana, którego trzeba było karmić cukrem. Skąd ten esesman? Żeby to zrozumieć, trzeba było zejść najgłębiej w przeszłość, w milczenie matki, zobaczyć, skąd się wziął jej ironiczny pancerz. Trzeba było wykonać też ileś telefonów do zmarłych, bo „ze zmarłymi tylko przez telefon, inaczej się nie da”. Wszystko po to, żeby zobaczyć, jakie kto rany odziedziczył i po kim.
Tulli pokazuje, jak docierając do urazów z przeszłości, można wreszcie przestać być ofiarą. W wirtuozerskim „Szumie” wnikliwe obserwacje rodzinnego piekła przeplatają się z fantasmagoriami, ale jest też coś, czego nie było we „Włoskich szpilkach” – humor, dystans, lekkość. Choć to wcale nie jest bajka.
Magdalena Tulli, Szum, Znak Literanova, Kraków 2014, s. 190