Nieobecność Stanisława Barańczaka w bieżącym życiu literackim nie spowodowała, że o poecie mówi się mniej. Pamiętają o nim przyjaciele, pojawiają się zbiory: po wydanym w 1997 r. przez PIW „Wyborze wierszy i przekładów” ukazał się właśnie, nakładem oficyny a5, tom „Wiersze zebrane”.
Barańczak jest więc prezentowany w całości – od debiutanckiej „Korekty twarzy” z 1968 r. Jego poetyckie początki wydają się bliskie tomom z lat dziewięćdziesiątych: to poeta o bogatej wyobraźni, lubiący językową ekwilibrystykę, pod którą łatwo wyczuć metafizyczny niepokój i poczucie osamotnienia. Już wtedy był poetą erudycji, czerpiącym inspiracje z własnej pracy nad przekładami, która wyraźnie wpływała na poszerzenie dykcji. Potem stał się Barańczak poetą opozycji politycznej. I ten właśnie okres jego twórczości wydaje się wciąż żywy, choć wypełnia go obserwacja doraźności i analiza partyjno-biurokratycznej nowomowy.
Nie zawsze zaangażowanie jako strategia literacka musi prowadzić do drugorzędnych efektów artystycznych. Mało jest przykładów mogących poprzeć tę tezę, a wiele dowodów, że „uścisk z teraźniejszością” jednak szkodził artystom, ale twórczość Barańczaka z całą pewnością świadczy, że tak być nie musiało. Fenomen tego poety polega na tym, że zapisując rzeczywistość polityczną nie stawiał na pierwszym miejscu ocen i kształtowania właściwych postaw u czytelnika. Odwoływał się raczej do jego inteligencji.
Jego wiersze z okresu publikowania w drugim obiegu są ironiczne, nawet sarkastyczne, to jednak nie agitki, lecz pełne dramatyzmu głosy niepokoju. W „Sztucznym oddychaniu” musiał powołać osobnika zwanego N.N., aby na jego przykładzie przeprowadzić analizę psychiki łatwowiernego obywatela PRL. Tego nie dałoby się zapisać z perspektywy czasu, z dystansu, chłodno.
Wiersze z lat siedemdziesiątych ważne są również dziś, dlatego że przechowały ślady tamtych dylematów i tamtego czasu, nie sprowadzając go do banalnego morału.
Stanisław Barańczak, Wiersze zebrane, Wydawnictwo a5, Kraków 2006, s. 558