Fangor zapisał się w polskiej sztuce na wiele sposobów. Był twórcą najsłynniejszej pracy socrealistycznej („Postaci”, 1950 r.), inicjował polską szkołę plakatu („Mury Malapagi”, 1952 r.), stworzył gatunek environment („Studium przestrzeni”, 1958 r.), był jednym z prekursorów sztuki krytycznej („Obrazy telewizyjne”, 1977–84). I pozostawił po sobie wiele innych niezwykłych i różnorodnych dzieł, bo całe życie szukał, eksperymentował i parł do przodu. A jednak w powszechnej świadomości Wojciecha Fangora zapamiętano głównie z oprawy plastycznej II linii warszawskiego metra (tak w nagłówkach informowały o jego śmierci elektroniczne media). Z kolei wszyscy najbogatsi Polacy od lat zabijają się o jego „Koła” powstałe na przełomie lat 60. i 70. XX w.
Pokazane w Sopocie prace (30 dzieł) nie są tak efektowne, jak jego dawne płótna, ale pod paroma względami bardzo interesujące. Po pierwsze, to ostatnie obrazy, jakie wyszły spod pędzla sędziwego artysty; malował je przez ostatnie dwa lata, już jako 90-latek. Mamy więc do czynienia z ostatnią przedśmiertną, a równocześnie pierwszą pośmiertną jego wystawą. Po drugie, są to prace przeznaczone do ekspozycji w tym miejscu, o starannie przemyślanym koncepcie, łączącym postać Heweliusza z osobistymi astrologicznymi zainteresowaniami Fangora. Wydruki starych map nieba, autorstwa słynnego gdańskiego uczonego, twórca opatrzył własnymi malarskimi „komentarzami”. Udowodnił po raz kolejny, że do końca życia nie zatracił fantastycznej wrażliwości na kolory. A równocześnie w ciekawy sposób odniósł się do klasycznego pytania o relacje w malarstwie między rysunkiem (Heweliusz) a barwą (Fangor). Niestety, wystawa trwa króciutko, za to od 6 listopada do 15 grudnia można oglądać dzieła artysty z wcześniejszych okresów, na wystawie retrospektywnej w Galerii Domu Artysty Plastyka w Warszawie.
Wojciech Fangor, Heweliusz, PGS Sopot, do 8 listopada