Podobno postęp polega na przełamywaniu schematów i nawyków. Jeśli tak, to dyrektor Muzeum Narodowego w Warszawie prof. Jerzy Miziołek wystrzelił kierowaną przez siebie placówkę w międzygalaktyczną przestrzeń muzealnej ewolucji. Połączył świat salonów Empiku, jarmarków na Podlasiu, wydawnictwa Arkady, Google Arts i historii sztuki w jej najbardziej szlachetnej odsłonie. Udowodnił też, że nie ma rzeczy niemożliwych. I gdy wszyscy podśmiewali się po kątach z jego projektu wystawy Leonarda da Vinci, on to po prostu zrobił. W stolicy możemy więc podziwiać „Mona Lisę”, „Zwiastowanie”, „Madonnę w grocie” i kilkanaście innych, najwybitniejszych prac włoskiego mistrza. Po raz pierwszy w dziejach w jednym miejscu! Naturalnej wielkości, jak żywe. „Ostatnią Wieczerzę” dostajemy nawet z wizerunkiem drzwi, które swego czasu niefrasobliwi braciszkowie przebili w dolnej części fresku. Że tylko w formie reprodukcji? Ale w jakiej wspaniałej rozdzielczości! Nareszcie oryginalne dzieła sztuki mogą bezpiecznie spocząć w magazynach, a my możemy podziwiać ich awatary. Od tego momentu nie ma dla Muzeum Narodowego rzeczy niemożliwych. Retrospektywa Rembrandta? Drobiazg! Wystawa monograficzna Caravaggia? Czemu nie? Nikogo o nic nie musimy prosić. Wszystko sobie sami wydrukujemy.
Leonardo. Opera Omnia, Muzeum Narodowe w Warszawie, do 30 czerwca