W połowie lat 80. moi rodzice przenieśli się ze Śląska na Podkarpacie. Strasznie się ucieszyłem, bo w Krośnie mieszkali moi kuzyni. Jako rówieśnicy nadawaliśmy na mniej więcej tych samych falach. Pamiętam pierwszą podróż do Krosna. 40 km w prychającym maluchu ciągnęło się jak wyprawa na drugi koniec Polski. Ostatni fragment drogi wiódł obwodnicą miasta, która omija łukiem wielki kompleks zakładów. – To słynna huta szkła. Pijemy herbatę w szklankach, które tu powstają – opowiadała mama. Nasz wujek także był hutnikiem. Pracował w prywatnej hucie, jednej z kilku, które wyrosły wokół huty matki. W ogóle w Krośnie każdy miał kogoś w hucie. Jeśli nie rodziców, to na pewno wujka, ciotkę, babcię lub dziadka. Bo w żyłach miasta zamiast krwi płynęło szkło. W drodze powrotnej, późnym wieczorem, kombinat lśnił tysiącem świateł. Wyglądał wówczas jak międzynarodowy port lotniczy wzniesiony na zupełnym odludziu. Żył, imponował, był zjawiskiem.
Sprawdź: Jakość życia w Krośnie
Lepsze niż francuski kryształ
Z lekcji fizyki w szkole średniej najbardziej zapamiętałem anegdotę dotyczącą huty. Nauczyciela poliglotę poproszono kiedyś o oprowadzanie po zakładzie Francuzów. Wycieczka zatrzymała się obok gniazda kontroli jakości. Goście zapytali, dlaczego część kieliszków odłożono na bok. Gdy dowiedzieli się, że nie spełniają norm, brali szkło do rąk i unosili pod światło. Nie mogąc zlokalizować mikroskaz, na próżno starali się je ocalić od wylądowania w tzw. stłuczce. – Sacrébleu! – łapali się za głowy. – Przecież to lepsze niż nasz kryształ!
Na studiach w Warszawie huta pomogła mi przełamać pierwsze lody. Jako osoba raczej małomówna potrzebowałem konkretu, aby zacząć rozmowę. Na szczęście w klubie na Krakowskim Przedmieściu piwo lano do kufli z naklejką „KROSNO”, a stamtąd był tylko krok do rozmowy o wkładzie przemysłu szklarskiego w życie akademickie czy – szerzej – towarzyskie stolicy i kraju. KROSNO było w każdej knajpie, napawałem się dumą.
Szkło z Krosna ceniono jak Polska długa i szeroka
Po studiach znalazłem pracę w Krośnie. Pierwszą stronę ogólnopolskiego dziennika, który wyszedł tuż przed Bożym Narodzeniem 2008 r., zapamiętałem jak żadną inną. Było na niej zdjęcie wąsatego hutnika o twarzy ogorzałej od upału buchającego z pieca szklarskiego. W tytule padło słowo „katastrofa”, zaś artykuł zapowiadał masowe zwolnienia w zakładzie. Pracę stracić miała połowa z ponad 4-tys. kadry kombinatu. Światowy kryzys, szybujące ceny energii i agresywna konkurencja z Dalekiego Wschodu – tłumaczono. „Czekają nas najsmutniejsze święta w życiu” – wyznał jeden z bohaterów tekstu.
W 2012 r. przygotowywałem otwarcie Centrum Dziedzictwa Szkła. Nowoczesny obiekt położony w samym sercu krośnieńskiej starówki opowiadał o hutniczych tradycjach miasta. Władze chciały uczynić z nich lokomotywę rozwoju turystyki. W końcu szkło z Krosna znano i ceniono jak Polska długa i szeroka. Nie wszystkim mieszkańcom się to podobało. Wykarmiająca niegdyś dobre pół miasta huta znacznie się skurczyła. Na domiar złego od wiosny 2009 r. zarządzał nią syndyk, a poczynania ostatniego szefostwa stanowiły przedmiot zainteresowań śledczych. Morowy nastrój w sumie mnie więc nie dziwił.
Czytaj także: Sukcesy młodego polskiego designu
Tysiące wzorów szkła
Jako pracownik Centrum miałem wstęp za kulisy działalności huty. Przeglądałem stare, pełne uroku zdjęcia projektów Wszewłoda Sarneckiego, Bolesława Grzegorczyka i Jerzego Maraja – artystów, którzy tworzyli historię polskiego wzornictwa użytkowego; czytałem wspomnienia hutników i kuglerów sięgające 1923 r. – momentu rozpalenia pierwszego pieca; w 2013 r. współtworzyłem wystawę z okazji 90-lecia huty oraz komiks opowiadający o jej historii; odwiedzałem zaplecze showroomu zakładu – wielkie archiwum, w którym zamiast teczek znajdowały się dziesiątki tysięcy wzorów szkła; wreszcie setki razy podziwiałem, jak z gorącej masy o konsystencji miodu w kilka minut powstają szklane cudeńka. Zauroczyłem się na dobre.
Jako dziennikarz trwałem w tym zauroczeniu. Na dobre i złe. Odkrywałem, jak huta najpierw chwiała się na nogach niczym bokser po solidnym sierpowym, padła na deski, ale na szczęście zdołała się podnieść, zanim sędzia doliczył do dziesięciu. Czytałem akta postępowania przeciwko byłym szefom huty, którym zarzucano działanie na szkodę zakładu na kwotę kilkudziesięciu milionów złotych. Byłem na sali krośnieńskiego sądu, gdy wywodzący się z RPA fundusz inwestycyjny odkupił firmę od syndyka. Szczerze? Mało kto wierzył wówczas, że świeżo upieczony właściciel zrobi z nią cokolwiek sensownego. Potem rozmawiałem z nowym prezesem spółki KROSNO GLASS, spadkobiercy Krośnieńskich Hut Szkła. – Dajcie nam czas, żeby wszystko poukładać – apelował do czytelników. Doskonale pamiętam, że jednym z pomysłów na rozwój zakładu było pozycjonowanie ręcznie formowanego szkła jako towaru ekskluzywnego.
Karafki, kieliszki, szklanki idą w świat
Właśnie przeczytałem o powstaniu KROSNO D’SIGN. Pod skrzydłami znanej i cenionej na świecie firmy utworzono markę, która wypuszczać będzie na rynek designerskie wzory szkła – „produkty z najwyższej półki, trudno dostępne i bardzo drogie”. Takie jak kolekcja Sakred stworzona przez światowej sławy projektanta Karima Rashida, która miała premierę na lutowych targach Ambiente 2019 we Frankfurcie.
Słucham konferencji z targów. Karim zajmująco mówi o harmonii zaklętej w stożkach i cylindrach, na których oparł kształty poszczególnych szkieł ze swojej ekskluzywnej kolekcji, o transparentności surowca i delikatnym kolorze, który dodaje pozytywnej energii.
Kątem oka zerkam na zdjęcia karafek, kieliszków i szklanek. Jest w nich radość, o wiele większa niż ta, która biła od tysięcy świateł, gdy jako kilkulatek mijałem wieczorem hutę. I mam wrażenie, że KROSNO znowu stało się zjawiskiem.
Czytaj także: Wraca moda na design z lat 60.