Poranna toaleta. Pracowicie szorujesz zęby, promieniejąc z radości na widok ich bieli. Warto wiedzieć, że zęby także promieniują, i to dosłownie, ponieważ dawno temu zostały wzbogacone dodatkowymi dawkami promieniotwórczego izotopu węgla 14C (zwykły węgiel ma liczbę masową 12C). Jego nadwyżka w szkliwie zębów to konsekwencja prób atomowych prowadzonych na Ziemi w najostrzejszej fazie zimnej wojny, czyli w latach 50. i 60. XX w. Zęby urodzonych właśnie wtedy zawierają szczególnie dużo tej radioaktywnej substancji. Ci, którzy przyszli na świat w późniejszych dekadach, mają jej mniej, ale wciąż powyżej normy.
Nie ma powodu do obaw. Stężenie izotopu 14C w szkliwie jest zbyt małe, aby mogło zagrozić zdrowiu człowieka. Zarazem jednak na tyle duże, że ten „bombowy węgiel”, jak mówią Anglosasi, na zawsze pozostanie cechą charakterystyczną ludzi urodzonych w epoce atomowej. To nasz znak rozpoznawczy nieusuwalny także po śmierci.
Gdybyśmy urodzili się wcześniej, nie mielibyśmy w sobie żadnych odpadów atomowych. Z kolei u tych, którzy na świat przyszli w XXI stuleciu, nadwyżka bombowego węgla wynosi tylko parę procent powyżej normy. Ten ślad po zimnowojennym wyścigu atomowym powinien się całkowicie zatrzeć w ciągu paru dekad.
Atomowa dostawa
Najwięcej „bombowego” śmiecia unosiło się w powietrzu dokładnie pół wieku temu. W 1964 r. po raz pierwszy od ponad dekady mocarstwa atomowe – USA, Wielka Brytania i Związek Radziecki – nie przeprowadziły ani jednej próbnej eksplozji atomowej w powietrzu. Była to konsekwencja podpisania przez nie traktatu o zakazie testów jądrowych w atmosferze, kosmosie i pod wodą.
Porozumienie weszło w życie jesienią 1963 r., kończąc dekadę zupełnie wariackiej rywalizacji pomiędzy mocarstwami, podczas której Nikita Chruszczow wygrażał Zachodowi nie tylko butem i zdaniami w stylu: „zakopiemy was”, ale też 60-megatonową wodorową Car-Bombą zdetonowaną w 1961 r.