Wybuch epidemii spowodowanej koronawirusem SARS-CoV-2, jak został oficjalnie nazwany przez Międzynarodowy Komitet Taksonomii Wirusów, niebywale zmobilizował środowisko naukowe na całym świecie. Tempo prac i upubliczniania ich wyników daje nadzieje na opanowanie sytuacji, ale sprzyja też pewnym potknięciom.
Czytaj też: Co w laboratoriach na froncie wojny z wirusem? Wyścig trwa
Badacze z całego świata ścigają się z wirusem
Pierwsze przypadki zachorowania na Covid-19, jak obecnie nazywa się zapalenie płuc spowodowane SARS-CoV-2, odnotowano w chińskim Wuhanie w grudniu 2019 r. Dokładny czynnik sprawczy choroby pozostawał początkowo nieznany. Chińskie Centrum Kontroli i Prewencji Chorób poinformowało 9 stycznia, że stoi za tym nowy koronawirus, którego zsekwencjonowany genom opublikowano dzień później. W następne dwa tygodnie pojawiło się ponad 20 kolejnych takich analiz. Dla porównania: gdy ponad koniec 2002 r. zaatakował SARS, jego genom udało się zsekwencjonować dopiero w kwietniu 2003 r.
Odczytanie sekwencji całego genomu wirusa jest bardzo cenną informacją. Nie tylko dlatego, że pozwala sklasyfikować go w konkretnej grupie tych organizmów, ale umożliwia też opracowanie testów diagnostycznych oraz rozpoczęcie wstępnych prac nad rozwojem szczepionki i potencjalnych leków. Pod koniec stycznia 2020 r. australijscy badacze poinformowali, że udało się im wyhodować koronawirusa w kulturach komórkowych, a także zadeklarowali udostępnienie materiału innym naukowcom.
Do końca stycznia ukazało się ponad 50 publikacji naukowych w języku angielskim poświęconych biologii SARS-CoV2, jego naturalnym rezerwuarom i epidemii. Niedawno Komisja Europejska zakończyła przyjmowanie wniosków do konkursu na badania dotyczące koronawirusa – przeznaczyć chce na nie ok. 10 mln euro. Dzięki intensywnej pracy na całym świecie niemal z każdym dniem wiemy o wirusie coraz więcej. W Chinach uruchomiono właśnie ponad 80 badań klinicznych potencjalnych leków na Covid-19.
Czytaj też: Polscy lekarze a koronawirus. Co wiedzą, czego się boją?
Co najmniej cztery potencjalne szczepionki
Trwają prace eksperymentalne nad przynajmniej czterema szczepionkami przeciwko Covid-19. Jak poinformowała firma biotechnologiczna Moderna, opracowana przez nich w 40 dni szczepionka jest już gotowa do badań klinicznych, które rozpoczną się pod koniec kwietnia. Według Marie-Paule Kieny, francuskiego wirusologa, jedna lub dwie z nich mogą wejść w fazę badań klinicznych (czyli z udziałem ludzi) w trzy miesiące. Oczywiście samo wprowadzenie szczepionki do użytku – w przypadku otrzymania pozytywnych wyników – to kwestia przynajmniej roku. Niemniej, jeżeli takie prognozy się sprawdzą, to będzie to niezwykle szybki proces. Być może do tego czasu sytuacja ulegnie samoograniczeniu; niektórzy badacze liczą, że może to mieć miejsce w maju, gdy w Chinach będzie cieplej i słoneczniej. Jednak na tę chwilę to tylko spekulacje.
Dzięki nauce w ekspresowym tempie wiemy już, z czym mamy do czynienia, potrafimy to wykryć, a być może wkrótce również będziemy w stanie się przed tym zabezpieczyć. Przy takim tempie prac i dzielenia się ich wynikami musiały jednak zdarzyć się pomyłki.
Czytaj też: Łuskowce raczej nie były ogniwem pośrednim dla koronawirusa
Monachijscy badacze bez weryfikacji na łamach „New England Journal of Medicine”
Jedną z nich jest publikacja na łamach „New England Journal of Medicine”, czasopisma uznawanego za jedno z najbardziej prestiżowych w świecie medycyny i o globalnej sile oddziaływania. Publikowane w nim artykuły nie przechodzą bez echa poza środowiskiem naukowym. Często nagłaśnianie przez mainstreamowe media niekiedy mają realny wpływ na decyzje podejmowane przez rozmaite instytucje. Zatem z uwagi na odpowiedzialność, która ciąży na tym czasopiśmie, nadsyłane przez naukowców prace powinny przechodzić przez bardzo rygorystyczny tryb recenzji.
Niestety, ewidentnie zabrakło go w przypadku listu badaczy z Uniwersytetu Monachijskiego, który ukazał się na łamach pisma 30 stycznia. Autorzy opisali przypadki zachorowań na Covid-19 u osób mających w Niemczech kontakt z Chinką z Szanghaju w ramach spotkania biznesowego. Co istotne, kobieta nie miała rzekomo żadnych objawów choroby – autorzy podali, że wystąpiły dopiero w trakcie lotu powrotnego do Chin, gdzie później potwierdzono, że jest zainfekowana SARS-CoV-2. Opisana sytuacja to dokładnie to, czego obawiali się epidemiolodzy – wirus może roznosić się już w okresie inkubacji, trwającej nawet do dwóch tygodni (ostatnie doniesienia mówią o 24 dniach). To bardzo zła wiadomość, bo oznacza, że na całym świecie mogą być setki ludzi, którzy nieświadomie infekują innych, a zamiast epidemii możemy zaraz mierzyć się z prawdziwą pandemią.
Doniesienia o bezobjawowym przenoszeniu się SARS-CoV-2 na podstawie… opowieści
Problem w tym, że autorzy pracy nie wysilili się nawet, by porozmawiać z rzeczoną Chinką. To, że nie miała żadnych objawów choroby, ustalili na podstawie... opowieści czterech pacjentów, którzy się z nią spotkali. Praca ukazała się 30 stycznia, a jeszcze dwa dni wcześniej wykonywano ostatnie badania osób, których przypadki w niej opisano. Przy tak zawrotnym tempie pracy pewnie zabrakło już czasu, by potwierdzić kluczową dla niej informację. Najwidoczniej nie przyszło to również do głowy redaktorom „New England Journal of Medicine”. Podobny list to dla nich łakomy kąsek. Wiadomo bowiem, że pierwszy opis przypadku bezobjawowego przenoszenia się wirusa, którym obecnie żyje cały świat, będzie licznie cytowany. A wysoki wskaźnik cytowań to wizytówka czasopisma.
Osobom związanym z Instytutem Roberta Kocha oraz Bawarskim Urzędem ds. Zdrowia i Bezpieczeństwa Żywności udało się jednak dodzwonić do chińskiej bohaterki. No i co się okazało? Kobieta w Niemczech miała objawy choroby, była zmęczona, odczuwała bóle mięśni i przyjmowała paracetamol z powodu gorączki... Nie oznacza to oczywiście, że można całkowicie wykluczyć bezobjawowe przenoszenie się SARS-CoV-2, ale na razie nie ma na to wystarczających dowodów. A list? Wciąż widoczny jest na głównej stronie czasopisma i w dalszym ciągu bez jakiegokolwiek sprostowania.
Podkast „Polityki”: Pierwszy przypadek koronawirusa w Polsce. Co robić?
Ryzykowne preprinty w repozytoriach
Druga wpadka jest zgoła inna. Nie dotyczy artykułu opublikowanego w naukowym czasopiśmie, ale umieszczonego przez autorów w formie preprintu w repozytorium bioRxiv. Takie repozytoria są coraz częściej wykorzystywane przez badaczy do umieszczania tekstów przeznaczonych do publikacji zarówno przed przesłaniem ich do czasopisma, jak i po wysłaniu, ale przed otrzymaniem informacji o akceptacji. Udostępnienie tekstu umożliwia podzielenie się z innymi naukowcami najnowszymi wynikami badań, a także otrzymanie na ich temat opinii przed rozpoczęciem procesu wydawniczego. A przecież to bardzo ważne w sytuacji tak dynamicznej jak epidemia wywołana koronawirusem. Trzeba jednak pewnej ostrożności w formułowaniu treści zamieszczanych w takim repozytorium. A tego zabrakło badaczom z Indii, którzy porównywali krótkie fragmenty genomu wirusa z genomami innych wirusów i stwierdzili występowanie kilka podobieństw do sekwencji wirusa HIV.
Koronawirus jak HIV i broń biologiczna? Paliwo dla zwolenników teorii spiskowych
Autorzy tej krótkiej pracy dokonali prostej analizy bioinformatycznej polegającej na tym, że porównali serię krótkich sekwencji DNA z genomu 2019-nCoV z bazą danych innych genomów i znaleźli kilka identycznych z sekwencjami w genomie wirusa HIV. Autorzy zasugerowali, że to te fragmenty DNA, które kodują części wirusowych białek pomagające wirusowi wnikać do komórek gospodarza, odpowiadają za skok wirusa ze zwierząt do ludzi. Skutkiem ubocznym pracy było to, że – ponieważ autorzy nie znaleźli tych sekwencji w innych koronawirusach – pewne środowiska internetowe zasugerowały, że wirus został stworzony w laboratorium. W tytule autorzy wspomnieli o „niesamowitym podobieństwie”, a w streszczeniu uzyskane wyniki określili „mało prawdopodobnym przypadkiem”, dając paliwo zwolennikom teorii spiskowej, według której SARS-Cov-2 jest uzyskanym inżynieryjnie wirusem stworzonym jako broń biologiczna.
Czytaj też: Czy powinniśmy się bać nietoperzy
Preprint niemal natychmiast wywołał reakcję środowiska naukowego. Jak zauważyli krytycy, analizowane sekwencje były tak krótkie, że podobieństwo do nich można by znaleźć w genomach ogromnej rzeszy innych organizmów. W odpowiedzi autorzy posypali głowę popiołem, przyznali rację innym naukowcom i wycofali preprint, choć wciąż, z odpowiednią adnotacją, można go w serwisie odnaleźć. bioRxiv poszedł jednak krok dalej i postanowił dla wszystkich tekstów dotyczących koronawirusa umieścić przypomnienie, że prace te mają charakter wstępny, nie zostały jeszcze zrecenzowane, ich wyniki nie mogą być uważane za rozstrzygające, wykorzystywane do kierowania działaniami klinicznymi, a media nie powinny podawać ich jako sprawdzonych informacji. Można więc powiedzieć, że w obliczu gafy autorzy, środowisko naukowe i serwer preprintowy stanęli na wysokości zadania.
Proces naukowy – niedoskonały, ale najlepszy, jaki mamy
Oczywiście, powyższe wpadki są wyjątkiem, a nie regułą. Przy takim tempie i natłoku pracy można było się spodziewać pewnych potknięć. To, że zostały tak szybko zweryfikowane, jest de facto również efektem procesu naukowego, który choć niedoskonały, jest wciąż najlepszym, jakim dysponujemy, by opisywać otaczającą nas rzeczywistość i stawiać prognozy.