Dzień Ziemi, obchodzony tradycyjnie 22 kwietnia, znajdzie się w tym roku w cieniu tragedii Ukrainy. Jak myśleć o problemach globalnego ocieplenia czy niszczeniu biologicznej różnorodności, gdy tuż obok toczy się wojna? Tymczasem właśnie tegoroczny Dzień Ziemi powinien nam uświadomić, jak bardzo potrzebujemy strategii ekologicznej i jak błędna jest cała nasza struktura energetyczna – uzależniająca nas jednocześnie od paliw kopalnych i od surowców sprzedawanych przez państwo będące agresorem.
Komentarz eksperta
Łukasz Studziński, Prezes BuyPV – Od ponad 10 lat dostarczamy zieloną energię dla setek firm oraz gospodarstw domowych w całym kraju i na świecie. Klienci, którzy zainwestowali w fotowoltaikę rok lub dwa lata temu, widzą efekty i oszczędności, są zadowoleni ze swoich wyborów. To nas bardzo cieszy. Sprzedajemy bowiem nie tylko sam produkt, ale szerzymy również pewną ideę. Czujemy, że realnie wpływamy na stan naszej planety. Zapotrzebowanie na energię stale rośnie, a prognozy pokazują, że tendencja będzie trwała. Niezależność energetyczna to nie tylko ekologia, ale również spore oszczędności. Dla inwestorów to również przewaga konkurencyjna – coraz więcej firm dąży do zrównoważonego rozwoju, podejmując działania na rzecz ochrony środowiska oraz zmiany klimatu. Właśnie dla takich osób powstała marka BuyPV.eu, która jako generalny i autoryzowany partner (EPC) JA Solar, zajmuje się importem oraz dostawą paneli dla instalacji i farm fotowoltaicznych każdej wielkości. Firma skupia się na dostarczaniu do Klientów najlepszych paneli fotowoltaicznych z Tier1, współpracuje z generalnymi wykonawcami farm fotowoltaicznych, hurtowniami pv i hurtowniami elektrycznymi. W ofercie BuyPV.eu znaleźć można również magazyny energii i wszelkie niezbędne komponenty PV. Co nas jeszcze wyróżnia? BuyPV.eu gwarantuje stałe stany magazynowe produktów, comiesięczne dostawy minimum 25 MW, wysyłkę towaru w ciągu 24 h oraz atrakcyjne warunki współpracy.
Zapraszamy na stronę: buypv.eu
Dzisiaj Polska i wiele innych krajów zastanawia się, jak poradzić sobie bez rosyjskiego węgla, rosyjskiej ropy, rosyjskiego gazu. Do wyboru mamy dwie strategie. Jedna zakłada zastępowanie tych szkodliwych dla środowiska surowców importowanych od reżimu Putina takimi samymi paliwami, równie niszczącymi nasze zdrowie i przyszłość Ziemi, ale po prostu kupowanymi od innych krajów. Nawet niekoniecznie bardziej demokratycznych, bo przecież Arabia Saudyjska, która ma zastąpić Rosję jako źródło ropy, czy Katar będący potentatem na rynku płynnego gazu ziemnego (LNG), transportowanego statkami do gazoportów, to państwa równie bezwzględnie rozprawiające się z opozycją i równie pogardliwie traktujące prawa człowieka jak kraj, który napadł na Ukrainę.
Cenowe szoki
Druga strategia, znacznie bardziej śmiała, widzi w blokowaniu importu rosyjskich surowców szansę na zmniejszenie naszej ogólnej zależności od węgla, ropy i gazu. Oczywiście nie stanie się to szybko, ale właśnie teraz można podjąć strategiczne decyzje, które w dłuższej perspektywie przyniosłyby konkretne efekty – korzystne zarówno dla powietrza, dla środowiska naturalnego, dla naszego bezpieczeństwa energetycznego, jak i dla finansów polskich gospodarstw domowych. Nie jesteśmy i nigdy nie będziemy krajem samowystarczalnym w zakresie ropy czy gazu. Nasze zasoby ropy są bardzo niewielkie, a rodzima produkcja gazu pokrywa ok. 20 proc. polskich potrzeb, przy tendencji malejącej. Tymczasem nawet jeśli znajdziemy stabilne, alternatywne dla rosyjskich źródła dostaw, wcale nie rozwiąże to problemu naszego uzależnienia energetycznego od importu ani podatności na cenowe szoki.
W przypadku węgla sytuacja jest nieco inna, bo większość potrzeb pokrywa wydobycie krajowe. Jednak odcięcie się od surowca rosyjskiego i tak spowoduje wzrost importu z innych kierunków, i to dość egzotycznych, jak Australia czy Kolumbia. Poza tym węgiel po prostu nie ma przyszłości jako źródło energii i nawet najnowsze zawirowania niewiele zmienią. Odchodzenie od węgla będzie stopniowe, ale jest po prostu nieuchronne. Co prawda postulaty organizacji ekologicznych, apelujących o zakończenie spalania węgla w Polsce ok. 2030 r., są raczej nierealne, ale równie irracjonalne jest podawanie przez rządzących dopiero 2049 r. jako roku zakończenia epoki węgla w naszym kraju.
To, czego dziś potrzebujemy, to przede wszystkim kompleksowa analiza naszych potrzeb energetycznych w różnych sektorach gospodarki i przyjęcie mapy drogowej, pokazującej, w jakim tempie możemy uniezależniać się od ropy, gazu i węgla – bez względu na kraj pochodzenia tych surowców. Przyszłością są odnawialne źródła energii, przede wszystkim wiatr i słońce. One do nikogo nie należą i to właśnie używanie ich do produkcji prądu czy ciepła jest nie tylko najmniej szkodliwe dla środowiska, ale też najbezpieczniejsze. Pokazują to doświadczenia ostatnich tygodni. Łatwo zająć czy zniszczyć elektrownie atomowe albo węglowe, ale odnawialne źródła energii, jak wiatraki i instalacje fotowoltaiczne, dzięki swojemu rozproszeniu, pozwalają na ciągłą pracę nawet w warunkach militarnego konfliktu.
Polskę do tej pory trudno uznać za kraj wykorzystujący swój potencjał w zakresie odnawialnych źródeł energii. Wciąż traktuje się je u nas jako ciekawostkę, nowinkę technologiczną, niemal gadżet, a nie jak podstawę energetyki przyszłości. To przede wszystkim efekt politycznych decyzji, zgodnie z którymi podstawą polskiej energetyki ma być węgiel, a w przypadku ogrzewania kluczową rolę obok węgla pełni gaz. W efekcie zarówno rozwój energetyki wiatrowej, jak i słonecznej napotyka różne absurdalne ograniczenia, będące efektem lobbystycznych zabiegów, a nie rachunku ekonomicznego.
W przypadku wiatru to wprowadzona w 2016 r. zasada 10H, zgodnie z którą minimalna odległość zabudowań od wiatraków musi wynosić aż dziesięciokrotność ich wysokości. Ten przepis praktycznie zablokował w Polsce rozwój wiatrowej energetyki lądowej. Chociaż rządzący od dawna obiecują zmiany, wciąż nie wiadomo, kiedy można na nie liczyć. Najrozsądniejszym rozwiązaniem byłoby przekazanie kompetencji gminom, aby one same mogły decydować, jak u siebie rozwijać energetykę wiatrową. Same farmy wiatrowe na Bałtyku, chociaż bardzo ważne, nie wystarczą, jeśli to źródło energii ma w istotny sposób zacząć zastępować paliwa kopalne. Do niedawna zakładano, że rozwiązaniem optymalnym jest budowa elektrowni gazowych zamiast węglowych. One w mniejszym stopniu przyczyniają się do ocieplania planety niż ich odpowiedniki węglowe, ale dzisiaj zwiększanie naszego uzależnienia od gazu, na którego import jesteśmy skazani, wydaje się zupełnie nieracjonalne.
Także energetyka słoneczna jeszcze nie zdążyła odegrać istotnej roli, a już napotyka trudności. W ramach kolejnych edycji programu Mój Prąd zachęcono wiele gospodarstw domowych do inwestycji w panele fotowoltaiczne. Niestety, nie dofinansowywano przydomowych magazynów energii i zezwolono na instalacje zbyt duże w stosunku do potrzeb. W efekcie znaczna część produkowanego w słoneczne dni prądu trafia do systemu przesyłowego, który w wielu miejscach Polski jest przestarzały i niegotowy na takie obciążenia. Od początku kwietnia właściciele domów przyłączający się do sieci z nowymi instalacjami fotowoltaicznymi muszą rozliczać się z firmami energetycznymi na innych, znacznie mniej korzystnych warunkach. Pojawiło się co prawda dofinansowanie do zakupów lokalnych magazynów energii czy ciepła, ale pula przewidzianych środków jest bardzo niewielka.
Standardy na dachach
Tymczasem potrzebujemy całkowitej zmiany myślenia. To prawda, że wiatr nie wieje cały czas, a produkcja energii ze słońca, zwłaszcza w okresie zimowym, nie jest duża. Ale to równocześnie oznacza, że musimy w maksymalny sposób wykorzystać dostępny na terenie Polski potencjał energetyki wiatrowej i słonecznej. Potrzebujemy wyznaczenia obszarów w całym kraju, na których mogą zostać postawione nowe wiatraki bez wieloletnich formalności i innych utrudnień administracyjnych. Równocześnie instalacje fotowoltaiczne muszą stać się standardem na dachach wszystkich nowych budynków, a także starszych, w przypadku których nie ma przeciwwskazań technicznych.
Oczywiście takie działania nie są możliwe bez istotnej roli państwa – zarówno regulacyjnej, jak i finansowej. Jednak warto wydawać w ten sposób pieniądze, bo to inwestycja nie tylko w nasze bezpieczeństwo i czystsze powietrze, ale i w tańszą energię. Wiatr i słońce nie zastąpią nam w całości paliw kopalnych, ale są w stanie znacząco zmniejszyć nasze uzależnienie od nich. Wciąż będziemy potrzebować elektrowni zwłaszcza gazowych, które najlepiej stabilizują system, gdy brakuje prądu ze źródeł odnawialnych. Jednak to właśnie one powinny w ciągu kilkunastu lat stać się podstawą polskiej energetyki, a nie – jak dzisiaj – być tylko dodatkiem do niej.
Przebudowa gospodarki wymaga wielu zmian zarówno w przemyśle, jak i w gospodarstwach domowych. Ogromnym wyzwaniem jest problem ogrzewania budynków. Dotąd dominująca narracja była prosta – zastępujemy stare, bardzo szkodliwe dla środowiska i naszego zdrowia „kopciuchy” nowoczesnymi kotłami węglowymi i gazowymi. Jednak teraz należy poważnie zastanowić się, czy stawianie na gaz w obecnej sytuacji ma sens. W przypadku nowych budynków, ale też starych poddawanych kompleksowej termomodernizacji warto określić inne rozwiązanie modelowe.
To pompy ciepła wydają się najlepszą metodą ogrzewania z punktu widzenia naszego bezpieczeństwa energetycznego. Właśnie do ich instalowania trzeba zachęcać Polaków odpowiednimi dotacjami, znacznie wyższymi niż dotąd. Pompy do swojej pracy potrzebują prądu, który przynajmniej w części może pochodzić z przydomowych instalacji fotowoltaicznych. Niektórzy obawiają się, że pompy (zwłaszcza te typu powietrze/woda, tańsze i łatwiejsze w instalacji od pomp gruntowych) są drogie w eksploatacji w przypadku bardzo niskich temperatur. Ten problem też można stosunkowo łatwo rozwiązać. Dni z silnymi mrozami jest w Polsce już naprawdę niewiele. Gdy wystąpią, rząd powinien po prostu partycypować w kosztach ogrzewania zużytego przez właścicieli pomp ciepła podczas fali zimna. Takie zabezpieczenie ułatwi podjęcie decyzji o zamianie kotła węglowego czy gazowego na pompę ciepła.
Sprawy związane z transportem również trzeba przemyśleć na nowo. Gdy Polska w obliczu eksplozji cen paliw stara się przez obniżenie akcyzy i stawki VAT nieco poprawić sytuację korzystających z samochodów, sąsiednie Niemcy idą inną drogą. Tam przez kwartał będzie można korzystać z komunikacji miejskiej, płacąc zaledwie dziewięć euro miesięcznie. W naszym kraju mamy aż dwa poważne problemy do rozwiązania. Pierwszy to słaba oferta (poza dużymi aglomeracjami) transportu zbiorowego – nie tylko bardziej przyjaznego dla środowiska niż indywidualny, ale też bardziej efektywnego energetycznie. A drugie wyzwanie to wciąż niewielka liczba pojazdów elektrycznych i brak gęstej sieci ładowarek. W przypadku komunikacji miejskiej krokiem w dobrym kierunku jest dofinansowanie zakupu autobusów elektrycznych przez samorządy. Niestety, w ślad za tym nie idzie często poprawa oferty dla pasażerów. Tymczasem ich liczba może się zwiększyć tylko wtedy, gdy pojawi się więcej połączeń i skróci się czas przejazdu. Sam autobus elektryczny zamiast spalinowego nie zachęci do porzucenia samochodu.
Nieuchronna elektryfikacja
O ile ze środków budżetowych czy unijnych dość hojnie dotuje się zakupy autobusów elektrycznych, o tyle obecny system zachęt dotyczący samochodów elektrycznych okazuje się niewystarczający. Przy dotacji sięgającej 18,5 tys. złotych wciąż takie modele są na polskim rynku dużo droższe od spalinowych odpowiedników. Tymczasem elektryfikacja transportu – zarówno zbiorowego, jak i indywidualnego – jest niezbędna, by zmniejszyć nasze uzależnienie od ropy.
Ten pierwszy proces przebiega znacznie sprawniej niż ten drugi. A przecież, z racji bardzo dużego rozproszenia ludności w Polsce, dla wielu gospodarstw domowych samochód pozostanie podstawowym środkiem transportu, nawet jeśli udałoby się odtworzyć zniszczoną sieć autobusowej komunikacji regionalnej i dalej rozwijać regionalne połączenia kolejowe. Elektryfikacja transportu jest po prostu nieuchronna, tak samo jak odchodzenie od węgla. W 2035 r. (a być może nawet wcześniej) w Europie zakończy się produkcja pojazdów spalinowych. Już dzisiaj wiodące koncerny motoryzacyjne nie inwestują w rozwój technologii silników na benzynę czy olej napędowy.
Podobnie jak przy obsłudze pomp ciepła, również przy ładowaniu pojazdów elektrycznych ważną rolę mogą odegrać panele fotowoltaiczne jako źródło taniej domowej energii. Poszczególne elementy zatem są, ale trzeba stworzyć spójny system zachęt i dotacji. Znów potrzebujemy aktywnej roli państwa, które musi przedstawić społeczeństwu całościową koncepcję, zamiast – jak dzisiaj – tworzyć przypadkowe i zupełnie ze sobą nieskoordynowane, a do tego pojawiające się i znikające programy wsparcia. Mamy Mój Prąd, Czyste Powietrze czy Mój Elektryk, ale czekamy na coś zupełnie innego: na rozwiązania komplementarne, które pozwolą wyznaczyć zupełnie nowy model rozwoju Polski.
Każdy budynek powinien przejść energetyczny audyt, dzięki czemu będzie można wybrać dla niego najbardziej wydajne źródło ogrzewania. Każde gospodarstwo domowe powinno przeanalizować swoje potrzeby transportowe i wyliczyć koszty możliwych rozwiązań. To oczywiście gigantyczne wyzwania, ale kiedy, jeśli nie teraz, mamy się ich podjąć? Z rosyjskiej inwazji trzeba wyciągnąć wiele wniosków. Ten dotyczący rewizji naszej polityki energetycznej wydaje się jednym z najbardziej oczywistych.