Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Nauka

COP30: jubileusz bez fajerwerków. Mało kogo cieszy dokument przyjęty na finał

COP30 w brazylijskim Belém COP30 w brazylijskim Belém Andre Penner / East News
Szczyt ONZ COP30 w brazylijskim Belém przeciągnął się poza zaplanowany czas. Zakończył się przyjęciem wspólnego dokumentu, co cieszy, bo ciągle 194 państw uczestniczących w procesie klimatycznym jest w stanie dojść do porozumienia. Mało kto jednak jest zadowolony z jego treści.

COP30, czyli konferencja klimatyczna ONZ organizowana w ramach Ramowej Konwencji ds. Zmian Klimatycznych (UNFCCC), zwieńczyła dekadę od pamiętnego szczytu klimatycznego w Paryżu w 2015 r., kiedy udało się przyjąć nowe porozumienie klimatyczne po wysłużonym protokole z Kioto. To wtedy ustalono, że celem światowego procesu klimatycznego ma być ograniczenie wzrostu temperatury do 1,5 st. C powyżej poziomu z epoki przedprzemysłowej.

Naukowcy wspomagający proces klimatyczny w ramach Międzyrządowego Panelu ds. Zmian Klimatycznych (IPCC) w raportach opisali, co trzeba zrobić, żeby cel osiągnąć. Jedyny sposób – systematyczne zmniejszanie emisji gazów cieplarnianych, których głównym źródłem jest spalanie paliw kopalnych, rolnictwo i związana z nim emisja metanu, produkcja cementu i deforestacja. Skoro tak, to należy odejść od paliw kopalnych, przekształcać rolnictwo, zalesiać, zamiast wycinać lasy, i poszukiwać nowych technologi wytwarzania materiałów potrzebnych do funkcjonowania współczesnej cywilizacji.

Deklaracja z Belém

Proste, dlatego bardzo trudne do wykonania. Bo każdy z elementów tego systemu związany jest z grupami interesu, które nie mają zamiaru szybko zrezygnować z ustalonych sposobów życia i zarabiania. Państwa naftowe, choć już zdają sobie sprawę, że przyszłość należy do technologii powęglowych, i nawet Arabia Saudyjska stawia na sztuczną inteligencję i cyfryzację jako podstawę przyszłej gospodarki, to jednak chcą maksymalnie wykorzystać zasób, który zdecydował i ciągle decyduje o ich potędze.

W efekcie dokument końcowy konferencji z Belém pozbawiony jest zapisów o odejściu od paliw kopalnych, bo sprzeciwiły się temu państwa naftowe.

Ten brak zirytował przedstawicieli Kolumbii i kilkudziesięciu państw, które są najbardziej narażone na konsekwencje zmian klimatycznych. Skoro kwestii paliw kopalnych zabrakło w dokumencie końcowym, z inicjatywy Kolumbii i Holandii powstała „deklaracja z Belém dotycząca odejścia od paliw kopalnych”. Przedstawiciele tych państw ogłosili także, że w kwietniu przyszłego roku odbędzie się w Kolumbii pierwsza międzynarodowa konferencja poświęcona odejściu od paliw kopalnych. Oczywiście to nie to samo co zapisy dokumentu końcowego, ale z drugiej strony trzeba pamiętać, że proces klimatyczny jest procesem politycznym. Głównym jego medium są słowa wypowiadane przez delegacje państw stron.

Czytaj też: Chiny, zaskakujący lider zielonej transformacji. Jak Zachód stracił moralną przewagę?

Rację mają pesymiści?

Powiedzieć można wiele, wiele też można zadeklarować, to wszystko nie oznacza jeszcze rzeczywistych działań. Od porozumienia paryskiego w 2015 r. minęła dekada, a emisje gazów cieplarnianych zamiast maleć, ciągle rosną. Więcej, ciągle ponad 70 państw, wśród nich Indie i Arabia Saudyjska, nie złożyło swoich deklaracji ograniczeń emisji.

Z kolei podsumowanie wszystkich złożonych deklaracji redukcji emisji prowadzi do konkluzji, że świat zmierza do wzrostu temperatury ponad 2,5 st. C. Jeśli do tego doda się inne informacje, jak choćby plany wydobycia paliw kopalnych przez największych producentów, to wydaje się, że racje mają pesymiści – proces klimatyczny prowadzi donikąd, tzn. nie prowadzi do założonego celu, jakim jest powstrzymanie katastrofy klimatycznej.

Komentatorzy o nastawieniu mniej pesymistycznym zwracają uwagę, że istotą porozumienia paryskiego i rozpoczętego wraz z nim procesu jest dobrowolność zaangażowań. Tylko takie podejście dawało i daje szansę na udział w negocjacjach prawie wszystkich państw na świecie. Więc choć proces jest niedoskonały i zbyt powolny, to bez tej platformy łączącej świat we wspólnej rozmowie politycznej perspektywy byłyby jeszcze gorsze, a wzrost temperatury większy. Proces klimatyczny w ramach ONZ oddziałuje nie tylko poprzez przyjęte zobowiązania, ale także przez tworzenie presji normatywnej, która powoduje, że nawet, o czym było wcześniej, najwięksi producenci paliw kopalnych nie wiążą z nimi przyszłości, tylko inwestują w nowe technologie, również energetyczne.

To ważny, ale tylko jeden z aspektów walki ze zmianami klimatycznymi. Ich skuteczność zależeć będzie zarówno od działań mitygacyjnych, czyli redukcji emisji, by powstrzymać wzrost temperatury. Potrzebne są jednak także działania adaptacyjne, przystosowujące do zmian, jakie już zaszły i będą zachodzić na skutek dotychczasowego wzrostu temperatury. Na terenach szczególnie wrażliwych na te skutki w postaci m.in. intensywnych zjawisk pogodowych, suszy i powodzi, fal ciepła zagrażających życiu i zdrowiu, żyje około połowa ludzkości. Większość z tej populacji to mieszkańcy państw ubogich, które nie dość, że mają niewiele wspólnego z dotychczasową emisją gazów cieplarnianych, których głównym źródłem były i są państwa rozwinięte, to jeszcze nie stać ich na dostosowanie infrastruktury do nowych wyzwań.

Czytaj też: Arktyka wkracza w nową epokę niczym pendolino. To rewolucja. Zielenieje nawet woda

Trump w klimat nie wierzy

Proces klimatyczny jest potrzebny po to właśnie, by w drodze do celu uwzględniać potrzeby wszystkich stron i na drodze negocjacji wynajdywać rozwiązania prowadzące do tego, by walka ze zmianami klimatycznymi była nie tylko skuteczna, ale i sprawiedliwa. Patrząc z tej perspektywy, wyniki COP30 wyglądają lepiej. Dokument końcowy zawiera stwierdzenie, że strony decydują o intensyfikacji działań mających doprowadzić do tego, by do 2035 r. środki na działania proklimatyczne, w tym budowę nowej infrastruktury energetycznej, osiągnęły poziom 1,3 mld dol. rocznie. Do tego czasu też środki na działania klimatyczne dla państw rozwijających się mają osiągnąć 300 mld dol. rocznie.

Znowu: choć w dokumencie czytamy, że to decyzje, w istocie są to słowa, które w każdej chwili mogą stracić znaczenie. Najlepszą ilustracją kruchości procesu klimatycznego jest fakt, że w Belém nie było delegacji Stanów Zjednoczonych. Donald Trump nie wierzy w zmiany klimatyczne i jest zwolennikiem zwiększania eksploatacji paliw kopalnych zgodnie z zasadą „drill, baby drill”. Nie widzi więc też powodu, dla którego USA miałyby w procesie klimatycznym uczestniczyć. Gorzej, można spodziewać się, że będą ten proces sabotować, kiedy tylko administracja Trumpa uzna, że szkodzi on interesom USA.

Nie można zapominać, że proces klimatyczny toczy się w świecie, w którym eskalują napięcia i trwają wojny o globalnych konsekwencjach, z których najważniejszą jest osłabienie, jeśli nie demontaż dotychczasowego ładu światowego. Proces klimatyczny w ramach ONZ ciągle o tym ładzie przypomina i pokazuje, że zapewnia on instrumenty umożliwiające rozmowę przy wspólnym stole, nawet jeśli niektórzy z jej uczestników prowadzą ze sobą działania wojenne.

Nie można jednak też odmówić racji sceptykom pokazującym, że czas ucieka i każdy wzrost temperatury o ułamek nawet stopnia Celsjusza zwiększa ryzyko przekroczenia punktów zwrotnych w funkcjonowaniu globalnego ekosystemu i przyspieszenia negatywnych procesów. A nawet wynegocjowany w Paryżu poziom 1,5 st. C oznacza, że dziesiątki milionów ludzi w obszarach najbardziej narażonych na skutki zmian klimatycznych będą musiały szukać bezpieczniejszych miejsc do życia. Godząc się na to, zgodziliśmy się, że świat jest niesprawiedliwy i ta niesprawiedliwość nie wynika z praw natury, tylko z wyboru większości gotowej poświęcić dla swojej wygody słabszą mniejszość.

Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Pomówmy o telefobii. Dlaczego młodzi tak nie lubią dzwonić? Problem widać gołym okiem

Chociaż młodzi niemal rodzą się ze smartfonem w ręku, zwykła rozmowa telefoniczna coraz częściej budzi w nich niechęć czy wręcz lęk.

Joanna Podgórska
07.12.2025
Reklama