Wśród stałych urzędników prym wiodą Belgowie, a po nich Włosi i Francuzi. Dopiero na czwartym miejscu są Niemcy, choć kraj ten ma zdecydowanie najwięcej unijnych obywateli. Polacy stanowią 5 proc. w tej grupie, wyprzedzając minimalnie Brytyjczyków, którzy pracy w strukturach unijnych zbyt wysoko nie cenią.
Kolejną instytucją w rankingu europejskich molochów jest Parlament, w którym pracuje 6 tys. osób. Ta liczba nie uwzględnia osób zatrudnionych przez europarlamentarzystów do obsługi ich biur. 3,5 tys. pracowników liczą struktury Rady Unii Europejskiej, w ramach której spotykają się premierzy lub głowy państw oraz ministrowie różnych resortów ze wszystkich krajów członkowskich.
Fenomenem unijnych struktur jest ogromna liczba tłumaczy. To oni mają zapewnić właściwą pozycję 23 językom narodowym. Istnieje aż 506 różnych kombinacji tłumaczeń. Trudno zatem się dziwić, że tylko w Parlamencie Europejskim tłumaczeniami pisemnymi zajmuje się stale 700 osób, a 430 ma etaty jako tłumacze symultaniczni. Do nich dochodzi jeszcze ok. 2,5 tys. tłumaczy współpracujących, którzy angażowani są do obsługi konkretnych wydarzeń. Natomiast w strukturach Komisji Europejskiej przekładaniem pisemnym z jednego języka unijnego na inny zajmuje się 1750 osób. Etatowych tłumaczy symultanicznych jest 600, a współpracujących regularnie aż 3 tys. W tej dziedzinie nie ma co liczyć na oszczędności, bo kraje członkowskie zazdrośnie strzegą wielojęzyczności.
Unijna biurokracja nie jest wcale wolna od walk o wysokość podwyżek, znanych z sektora publicznego wielu krajów.