Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Rynek

Życie wewnętrzne molocha

ZUS, czyli afera goni aferę

Nowa rezydencja ZUS z racji swej okazałości zwana jest Pentagonem. Nowa rezydencja ZUS z racji swej okazałości zwana jest Pentagonem. Bartosz Krupa / EAST NEWS
ZUS kontrolują właśnie inspektorzy NIK, agenci CBA, ważnych dokumentów zażądała też Kancelaria Premiera. Tymczasem niektórzy członkowie zarządu zakładu wyraźnie się ewakuują.
Prezes Derdziuk zapewnia, że do połowy 2015 r. wszystkie błędy zostaną wykryte i poprawione.Piotr Bławicki/EAST NEWS Prezes Derdziuk zapewnia, że do połowy 2015 r. wszystkie błędy zostaną wykryte i poprawione.

Wiceprezes Mirosława Boryczka, odpowiedzialna za finanse, zrezygnowała z funkcji jeszcze w grudniu. Od dawna szukała nowej pracy, w rezultacie przeszła do Ministerstwa Finansów, sporo na tym tracąc finansowo. Nie powstrzymał jej fakt, że to właśnie ZUS sfinansował jej podyplomowe studia w IESE Business School, uczelni katolickiej organizacji Opus Dei w Barcelonie. Dariusz Śpiewak, wiceprezes, któremu podlega informatyka, pracuje w ZUS tylko do końca lutego. Musi pilnie podjąć inne wyzwanie zawodowe. Nie wyjaśnia, jakie. Sam prezes Zbigniew Derdziuk wybierał się w długą podróż służbową do Australii, zapewnia jednak, że chyba z niej zrezygnuje. W ogóle często wyjeżdża.

Najwyższa Izba Kontroli chce wiedzieć, czy operacja przelewania części naszych składek emerytalnych z OFE do ZUS przebiega bez zakłóceń. Centralne Biuro Antykorupcyjne bada ubiegłoroczne przetargi informatyczne. ZUS na informatykę wydaje każdego roku około 750 mln zł, najczęściej wygrywa firma Asseco, dawniej – Prokom. Reporterzy TVN wyśledzili, że pracownicy ZUS, zasiadający w komisji przetargowej, podobnie jak osoby związane z Asseco oraz osoba z Urzędu Zamówień Publicznych, odpowiadająca za prawidłowość wyłonienia wykonawcy zamówienia za 600 mln zł, zasiadały we władzach nieznanej kościelnej Fundacji Fundowiczów.

Prezes ZUS Zbigniew Derdziuk dzień po wybuchu afery wyjechał do ośrodka szkoleniowego ZUS w Osuchowie, żeby wręczyć nagrodę zwycięzcy konkursu na utwór literacki o ZUS. Zakład ogłosił też konkurs na dzieło malarskie dla dzieci pracowników ZUS. Może tematem niektórych obrazów stanie się Pentagon? Tak pracownicy nazwali główną siedzibę ZUS, ulokowaną na dalekim Żoliborzu.

Nerwy w Pentagonie

Rzeczywiście, gmach jest okazały. Jego budowa kosztowała aż 160 mln zł. Ale to, co w nim najważniejsze, ukryto w podziemnym schronie. W bunkrze chroniącym serwery Kompleksowego Systemu Informatycznego (KSI). To największa baza danych o Polakach. O naszych zarobkach, zwolnieniach lekarskich, rentach i emeryturach. O wysokości składek na zdrowie i adresach wszystkich polskich przedsiębiorstw. System miał być najnowocześniejszy w Europie, jest w piątce największych. Koszt jego budowy już dawno przekroczył 3 mld zł.

Zusowski Pentagon zbudowano na życzenie Urzędu Ochrony Państwa. To on zażądał przeniesienia prowizorycznego bunkra ze starej siedziby zakładu przy ul. Czerniakowskiej w Warszawie w bardziej bezpieczne i odludne miejsce. Dachu już nie trzeba w upalne dni polewać wodą, bunkier chłodzą kurtyny wodne; w promieniu 50 m nie ma domów ani ruchliwej trasy, z której mógłby na przykład spaść TIR i uszkodzić system. A tym, którzy do tej pory wydziwiają na pałace ZUS, zamyka się usta, przypominając, że rygory bezpieczeństwa nakazują wybudować identyczny schron zapasowy: drugi Pentagon. Za kolejne 160 mln zł.

Okazałość głównej siedziby firmy stała się dla terenowych struktur ZUS alibi do budowy pomniejszych pałacyków. Gdy państwo coraz większe pieniądze wydawało na rozbudowę systemu informatycznego, żeby klienci zakładu mogli się z nim kontaktować drogą elektroniczną, jednocześnie ZUS budował siedziby powiatowe. Nie rezygnował przy tym z zasady obowiązującej jeszcze w czasach przedkomputerowych, gdy wszystkie sprawy załatwiało się „na piechotę” – że każdy klient musiał mieć do ZUS nie dalej niż 20 km. Obecnie są więc w kraju 43 oddziały na szczeblu województw, 215 inspektoratów oraz 69 biur terenowych. Zatrudniają w sumie prawie 46 tys. osób.

NIK kontroluje ZUS każdego roku. Nie dopatrzyła się do tej pory niczego niepokojącego. Przedmiotem kontroli jest jednak tylko prawidłowość wykonania budżetu. Tymczasem najważniejsze pytanie, na które pilnie trzeba znaleźć odpowiedź, brzmi: czy system informatyczny ZUS, budowany od 1997 r. za ogromne pieniądze i nieustannie rozbudowywany, działa sprawnie i bezpiecznie? Czy ZUS w końcu uniezależnił się od generalnego wykonawcy, czy wręcz przeciwnie?

W ostatnich dniach Krzysztof Kwiatkowski, prezes NIK, o te właśnie pytania postanowił rozszerzyć zakres kontroli. Na razie uniemożliwia mu to fakt, że oryginały istotnych dokumentów zabrano z ZUS do Kancelarii Premiera. Do Donalda Tuska alarmujące pisma kierują bowiem związkowcy z ZUS. Bardzo niepokojąco brzmią protokoły z posiedzeń rady nadzorczej. Wynika z nich, że poszczególne części systemu informatycznego niezupełnie są ze sobą kompatybilne, a w jednej trzeciej kont płatników składek znajdują się błędy. Oczywiście w publicznej instytucji, zatrudniającej prawie 46 tys. osób, związkowcy mogą przesadzać. Dobrze jednak byłoby to sprawdzić.

Gdyby bowiem te informacje były prawdziwe, oznaczałoby to, że zapisy na naszych kontach indywidualnych nie odzwierciedlają sumy wpłaconych składek. Problem w tym, że my sami nie jesteśmy w stanie tego sprawdzić. Molocha nie ogarnia nikt. Prezes Derdziuk zapewnia, że do połowy 2015 r. wszystkie błędy zostaną wykryte i poprawione.

 

Prezes musi dać tatowi

Zakład Ubezpieczeń Społecznych to największa instytucja finansowa w kraju. W tym roku wyda na emerytury, renty i zasiłki 193 mld zł. To więcej niż połowa budżetu państwa. W porównaniu z zarobkami prezesów innych korporacji finansowych, np. banków, wynoszącymi kilkaset tysięcy złotych miesięcznie, 20 tys. pensji Derdziuka to grosze. Ale to i tak więcej niż wynagrodzenie premiera. Zwłaszcza że premier nie dorabia w radach nadzorczych spółek kontrolowanych przez państwo, a prezes jak najbardziej. Zasiada w trzech, w każdej reprezentuje Skarb Państwa. W samym tylko PZU z tego tytułu pobiera 10 tys. zł miesięcznie.

Zbigniew Derdziuk został prezesem ZUS w 2009 r. Wygrał konkurs. Derdziuk był z pewnością najlepiej przygotowany – zapewnia członek ówczesnej komisji konkursowej. Miał też spore doświadczenie w administracji państwowej, pełnił m.in. funkcję sekretarza stanu w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, gdy szefem rządu był Jerzy Buzek. Potem jego kariera zawodowa splotła się z politycznymi losami Kazimierza Marcinkiewicza. Gdy ten był premierem, Derdziuk szefował Komitetowi Stałemu Rady Ministrów. Gdy przyjaciel został komisarzem Warszawy, razem z nim wylądował w ratuszu. Uważany za „sierotę po Popisie”, wrócił jednak do Kancelarii Premiera, gdy wybory wygrała Platforma.

To wtedy Kazik Staszewski z zespołu Kult przypomniał sobie, że mieszkał z Derdziukiem w jednym pokoju w akademiku. Obaj studiowali socjologię. To był czas kartek na wódkę. Zbigniew sam nie pił, ale kartek koledze też nie chciał oddać. Tak stał się bohaterem refrenu jednej z piosenek Kazika, w którym na prośbę o kartki miał odpowiadać: „muszę dać tatowi”. Potem losy kolegów z akademika zupełnie się rozjechały. Derdziuk po socjologii dokształcał się w Stanach Zjednoczonych, skończył też barcelońską uczelnię Opus Dei. Zarzutami, że ZUS wydaje pieniądze podatników na finansowanie nauki pracownikom na katolickiej uczelni (pani wiceprezes nie była jedyną), wyraźnie się nie przejmuje.

ZUS obraca potężnymi pieniędzmi, ale jako instytucja finansowa to dziwny twór. On tych pieniędzy nie zarabia. Ściąga je od płatników składek, a coraz większą różnicę między wpływami a wypłatami finansuje z dotacji państwa lub pożyczek w bankach komercyjnych. Nie wyznacza sobie zadań, ma sprawnie realizować te zapisane w ustawach. Na przykład o emeryturach i rentach. Sprawność działania zakładu zależy od sprawności serwerów KSI.

W każdej spółce prawa handlowego zarząd ocenia rada nadzorcza, to ona powołuje prezesa i jest władna go zdymisjonować. Pod tym względem ZUS też jest wyjątkowy. Jego rada nie reprezentuje interesu żadnych akcjonariuszy. Bo niby kogo? Jest raczej odzwierciedleniem składu Komisji Trójstronnej, czyli rządu, związków zawodowych i pracodawców. Prezesa ZUS powołuje premier, a pensję ustala mu minister pracy. Rada nadzorcza decyduje tylko o składzie i apanażach zarządu, wskazanego przez prezesa. Więc wiceprezesi też mają po 20 tys. zł, więcej nie wolno.

ZUS nie jest spółką. Nie jest nawet przedsiębiorstwem państwowym, bo wtedy miałoby swój organ założycielski, czyli jakieś ministerstwo. Jest bytem nieznanym Kodeksowi spółek handlowych: państwową jednostką organizacyjną. (Do 1993 r. podobnym tworem była TVP).

W ZUS rada nic nie może – twierdzi jej członek Wojciech Nagel. Więc prezes z radą liczyć się nie musi. Kiedy media podniosły wrzawę, że ZUS za pieniądze przeznaczone na pomoc socjalną organizuje pielgrzymkę na Jasną Górę, rada nadzorcza poprosiła prezesa o wyjaśnienie. Stwierdził, że to była inicjatywa oddolna. Na Jasnej Górze witał pielgrzymów z ZUS brat bliźniak Zbigniewa Derdziuka, zakonnik kapucyn. O pozwolenie na liczne wyjazdy zagraniczne (m.in. Kanada, USA, Kuwejt) prezes także nie musi nikogo pytać. No bo kogo?

O tym, że odpowiadający za informatyzację zakładu wiceprezes Dariusz Śpiewak nagle rezygnuje z pracy, Marek Bucior, przewodniczący rady nadzorczej ZUS, a jednocześnie wiceminister pracy i polityki socjalnej, dowiedział się z oficjalnego pisma prezesa Derdziuka. O tym, czy to dobry czas i kto przejmie jego obowiązki, prezes nie informował. W ZUS słychać, że osoby, którym proponowano to stanowisko, odmówiły. Sytuacja wydaje się mocno niepokojąca, ale prezes nie sprawia wrażenia zmartwionego. Twierdzi, że system informatyczny w ZUS działa sprawnie. Żadnych zagrożeń nie dostrzega.

Jeremi Mordasewicz, członek rady nadzorczej, jest mniej optymistyczny. Przyznaje, że ZUS nie udało się namówić do pracy dobrych specjalistów od informatyki. – Na rynku takim osobom płaci się około 30 tys. zł miesięcznie – twierdzi Mordasewicz.

ZUS takiego wynagrodzenia zaproponować nie może. 21 lutego prezes nagle zmienił zdanie – rezygnacja Śpiewaka została wycofana.

 

Premie w maskotkach

Takie usytuowanie ZUS w praktyce daje jego prezesowi ogromną niezależność. – I o to właśnie chodziło – twierdzi jeden z ministrów. Żeby politycy nie wtrącali się do zakładu. W każdym razie dopóki nic złego się tam nie dzieje. Nie wygląda, żeby się działo. Świadczenia wypłacane są w terminie, co powoduje, że ludzie starsi mają o ZUS zdanie o wiele lepsze niż młodzi, niespokojni o swoje przyszłe emerytury. Ściągalność składek także jest wysoka, na poziomie 98 proc. Nawet opinie, że ten moloch jest bardzo drogi, są nieprawdziwe. W 2013 r. zakład kosztował nas 3,9 mld zł. W obecnym na potrzeby własne wyda 4,2 mld zł. Niecałe 2,2 proc. pobranych składek. Przy prowizjach OFE to naprawdę pryszcz.

Większość ubezpieczonych nie ma po co do zakładu chodzić. W każdym razie dopóki pracują. Ich składki przelewa na konto pracodawca, on też wypłaca zasiłki chorobowe. Jeszcze niedawno prywatni przedsiębiorcy narzekali, że ZUS szybciej firmę w kłopotach doprowadzi do plajty, niż rozłoży jej należność na raty, ale to już się zmieniło – uważa Mordasewicz.

Zwykły człowiek do ZUS idzie wtedy, gdy umrze ktoś bliski i potrzebna jest gotówka na zorganizowanie pogrzebu. Z aktem zgonu i rachunkiem za trumnę dostaje pieniądze w zasadzie od ręki. Do kolizji z urzędem dochodzi wtedy, gdy ubezpieczony postanawia starać się o rentę, emeryturę pomostową lub świadczenie przedemerytalne. I nie ma pojęcia, jak to zrobić.

Nie dowie się tego, dzwoniąc na infolinię, choć centra obsługi telefonicznej to duma prezesa. 60-osobowe zespoły ulokował w Węgrowie, Mińsku Mazowieckim, Grudziądzu oraz Miastku. Tam, gdzie najtrudniej o pracę. Niestety, uprzejme panie mogą udzielić informacji tylko w sprawach ogólnych, gdyż nie mają wglądu do dokumentów dzwoniącego. Skąd zresztą mogą wiedzieć, czy naprawdę dzwoni osoba, za którą dzwoniący się podaje? Tymczasem każdy dzwoni zwykle w swojej sprawie, nie zaś żeby się podszkolić w zasadach ostatniej reformy emerytalnej.

Dla większości interesantów call center jest bezużyteczny. Nie wiedzą, że zanim zadzwonią, najpierw muszą pójść. – Do najbliższego oddziału ZUS, w którym pobiorą swój numer PIN i założą konto PUE na platformie usług telefonicznych – instruuje Zbigniew Derdziuk. Jak zadzwonią i podadzą PIN, panie z centrum będą mogły coś poradzić, zaglądając w ich dokumenty. To dla tych, którzy nie korzystają z internetu. Nie do wszystkich instrukcja dotarła, więc po niepowodzeniach z call center próbują się dodzwonić do zakładu. Często bezskutecznie, bo przecież jest call center. Jeremi Mordasewicz, jako członek rady nadzorczej ZUS, dziwi się, że w ogóle pracownicy oddziałów odbierają telefony i udzielają odpowiedzi interesantom, skoro nie należy to do ich zadań. Interesanci jednak najwyraźniej tego zdziwienia nie podzielają. Czasem nawet puszczają im nerwy. Jak wtedy, gdy przed kilkoma miesiącami w Zabrzu ogłaszać trzeba było alarm bombowy. Ewakuować ludzi, stawiać na nogi wszystkie miejscowe służby, z oddziałem saperów łącznie. Bo w miejscowej siedzibie ZUS eksplodować miała bomba.

Bomby nie znaleziono. Znaleziono natomiast autora fałszywego alarmu. Okazał się nim 47-letni górnik, który chciał przejść na emeryturę. Bezskutecznie próbował dodzwonić się do ZUS w celu uzyskania informacji, więc postraszył bombą.

Na linii prezes–pracownicy także iskrzy. Siedem rywalizujących ze sobą organizacji związkowych godzi się ze sobą w jednej sprawie – że nie da się pogodzić sprawnej obsługi interesantów z koniecznością opanowania „587 procesów połączonych z odpowiednimi procedurami, z którymi każdy pracownik ma obowiązek zapoznać się na bieżąco” (z protokołu rady nadzorczej). Tylko jednego dnia, 23 sierpnia 2013 r., korespondencja od zarządu do pracowników zawierała 303 strony informacji.

Być może nerwowość związkowców wynika z faktu, że oddziały muszą ze sobą rywalizować. Zarząd cyklicznie tworzy ranking tych, które najsprawniej pracują. Gdzie jak największą liczbę interesantów załatwiają w jak najkrótszym czasie, nie dłużej niż siedem minut. – Najlepsze dostawały premie – mówi urzędniczka oddziału terenowego. Dowodem obsłużenia klienta była liczba wydanych numerków. Do „zusomatów” po numerek ustawiały się więc kolejki znajomych, którzy w okienku do załatwienia niczego nie mieli. Efektywność obsługi klienta rosła, więc ostatnio premie zamieniono na maskotki.

Jak wykarmić?

ZUS wyrósł na molocha, nad którym coraz trudniej zapanować. To, co robi jedna „państwowa jednostka organizacyjna” w naszym kraju, w innych – dzieli się zwykle między kilka firm. Jedna wypłaca renty, inna zasiłki socjalne. – W 600 rozrzuconych po całym kraju archiwach zakładu przechowuje się 700 km akt – mówi prezes. Informatyzacja pozwala nie wydłużać papierowych kolejek, ale stwarza nowe problemy. Tylko zmiany związane z OFE spowodują konieczność wykonania przez KSI 75 mln operacji miesięcznie więcej. Zanim zaczną to robić, na subkonta 16 mln członków funduszy w ZUS trzeba będzie zapisać należne im sumy. Na razie pieniądze wpłynęły na jedno centralne konto ZUS. Z zapisami indywidualnymi zakład musi się uporać do 31 marca 2015 r. Prezes Derdziuk zapewnia, że da radę. Związkowcy przekonują, że system już teraz zbyt często się zawiesza. Co stanie się w czerwcu, gdy trzeba będzie wyliczać świadczenia z nowego systemu także mężczyznom? Do tej pory zreformowane emerytury wyliczano tylko kobietom.

Ale pytanie, czy Kompleksowy System Informatyczny jest sprawny, też wydaje się nie na miejscu. Od czasu gdy w 1997 r. Anna Bańkowska, ówczesna prezes ZUS, podpisała umowę z Prokomem, gwarantującą firmie budowę i eksploatację KSI aż do 2010 r., dokonano 500 istotnych zmian w prawie. – Każda powodowała konieczność przebudowy systemu, nie dając na to wystarczająco dużo czasu – zauważa prezes Derdziuk. W 80 proc. jest on obecnie inny niż na początku. Może niekoniecznie najbardziej nowoczesny w Europie, ale chyba najbardziej skomplikowany.

Więc z kolejnego pytania kontrolom NIK też przyjdzie się wycofać. Czy ZUS uniezależnia się od Asseco?

Do ubiegłorocznego przetargu, w którym korupcję tropią reporterzy TVN, zgłosiła się tylko Asseco. Inne firmy najwyraźniej uznały, że nawet za 600 mln zł mogą się z zamówieniem nie uporać. Strach okazał się większy niż pieniądze.

Co by się stało, gdyby Asseco przetargu nie wygrała? – Musielibyśmy się do niej zwrócić z zamówieniem z wolnej ręki – odpowiada prezes. Zamiast się od rzeszowskiej firmy uniezależniać, wkrótce trzeba ją będzie prosić. Tylko ona posiada instrukcję obsługi molocha, którego stworzyła.

Na razie ten moloch musi jakoś przetrawić miliardy z OFE. Zaraz potem znów wróci pytanie: czym nakarmić tego wiecznie wygłodniałego giganta? Prezes chyba jednak poleci do Australii.

Polityka 9.2014 (2947) z dnia 25.02.2014; Rynek; s. 37
Oryginalny tytuł tekstu: "Życie wewnętrzne molocha"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kultura

Mark Rothko w Paryżu. Mglisty twórca, który wykonał w swoim życiu kilka wolt

Przebojem ostatnich miesięcy jest ekspozycja Marka Rothki w paryskiej Fundacji Louis Vuitton, która spełnia przedśmiertne życzenie słynnego malarza.

Piotr Sarzyński
12.03.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną