Rynek

PPK w blokach startowych

. . kschneider2991 / Pixabay
Około 20 instytucji finansowych oferujących pracownicze plany kapitałowe będą mieli do wyboru pracodawcy. Ostatnie oferty trafiają na oficjalny portal PPK, a firmy zatrudniające co najmniej 250 osób od lipca czekają obowiązki związane z tymi programami.

Konkurencja jest ostra, bo jest o co walczyć. Docelowo według szacunków rządu w PPK będzie mogło oszczędzać 11,5 mln Polaków. Instytucje finansowe zabiegają o pracodawców obniżaniem opłat za zarządzanie i rezygnacją z pobierania tych opłat przez jakiś czas. Oferują też pomoc we wdrażaniu programu, wsparcie dla działów HR, edukację pracowników czy dodatkowe bonusy, jak uczestnictwo w programach lojalnościowych dających np. zniżki do kin czy sklepów.

Czytaj także: Ustawa o PPK podpisana. Godniej nie będzie

Najwięksi pracodawcy, zatrudniający co najmniej 250 osób, obowiązki związane z PPK mają już teraz. Przepisy stanowią, że PPK mają do nich zastosowanie od 1 lipca 2019 r. Nie oznacza to jednak, że w tym terminie pracodawcy muszą już opłacać składki do PPK. Duże firmy muszą podpisać umowę o zarządzanie PPK do 25 października 2019 r. W dalszej kolejności pracodawca musi podpisać z instytucją finansową w imieniu i na rzecz pracowników umowę o prowadzenie PPK i tu termin upływa 12 listopada 2019 r., a dopiero w następnym miesiącu po tym terminie będą pierwsze wpłaty. Oznacza to, że pracownicy nie odczują wpłat, czyli obniżenia wynagrodzenia, przed wyborami. Poczują to natomiast w okresie okołoświątecznym.

Czym są PPK?

To, że pracownik otrzyma niższe wynagrodzenie, nie oznacza, że faktycznie zubożeje. Wręcz przeciwnie. Oszczędności w PPK będą jego prywatną własnością.

Zapis o prywatności zgromadzonego w PPK kapitału jest bezpośrednio ujęty w ustawie wprowadzającej cały program. Jego korzyścią jest przede wszystkim to, że na kapitał pracownika składa się również prawodawca i 20 zł miesięcznie dodatkowo dopłaca państwo. Przy bardzo niskich kosztach pracownik ma już na wejściu ok. 100 proc. więcej, niż wpłacił. Pracownicy dzięki PPK zyskują więc bardzo dobrą podstawę do budowania kapitału na przyszłość – tłumaczy Łukasz Bugaj, menedżer komunikacji inwestycyjnej w Axa.

Czytaj więcej: Skąd się wezmą nasze emerytury?

Wpłaty do PPK będą dokonywane przez pracodawcę oraz zatrudnionego. Wpłata podstawowa pracownika wyniesie 2 proc. wynagrodzenia, stanowiącego podstawę wymiaru składek na ubezpieczenie emerytalne i rentowe, a wpłata ze strony pracodawcy – 1,5 proc. wynagrodzenia. Osoba, której miesięczne wynagrodzenie uzyskiwane z różnych źródeł będzie równe lub niższe niż 120 proc. minimalnego wynagrodzenia w danym roku, będzie mogła wpłacać mniej niż 2 proc., ale nie mniej niż 0,5 proc.

Pracodawcy mogą zadeklarować wyższe wpłaty na PPK, te dodatkowe wpłaty mogą wynieść do 2,5 proc. wynagrodzenia. Pracownik też może zdecydować się na wyższe obciążenie, do 2 proc. wynagrodzenia. W sumie na konto pracownika w PPK może wpłynąć maksymalnie 8 proc. wynagrodzenia. Składki odprowadzane przez pracownika odejmowane będą z wynagrodzenia netto, choć liczone będą od kwoty brutto. Do oszczędności dopłaci też państwo, a właściwie Fundusz Pracy: jednorazowa powitalna wpłata wyniesie 250 zł, a roczna – 240 zł.

Pracownik nie musi oszczędzać

O ile z punktu widzenia pracodawcy tworzenie PPK dla pracowników będzie obowiązkowe, o tyle pracownicy nie muszą korzystać z tego rozwiązania. Wprawdzie pracownicy, którzy mają mniej niż 55 lat i są zatrudnieni od co najmniej trzech miesięcy, zostaną automatycznie zapisani przez pracodawcę do PPK, ale będą mogli pisemnie zrezygnować z uczestnictwa.

Państwo jednak wie, co dla obywatela jest najlepsze, i osoby, które raz się wypisały z programu, będą systematycznie trafiać do niego ponownie. Co cztery lata pracownicy będą automatycznie zapisywani do PPK, ale również wtedy będą mogli zrezygnować z oszczędzania.

Czytaj także: Cztery filary niewiary. Jak Polacy mają zaufać państwu i oszczędzać w PPK?

To rozwiązanie bazuje na ekonomii behawioralnej. Jeśli ludzi popchnie się do jakiegoś działania, to podejmą pożądaną decyzję. Odpowiednia konstrukcja zadania decyzyjnego sprawia, że nie tracąc możliwości wyboru, zdecydują się na sugerowaną opcję. Podobne rozwiązanie zastosowano w Wielkiej Brytanii i Nowej Zelandii i przyniosło spodziewane rezultaty, czyli wysoki poziom uczestnictwa w pracowniczym oszczędzaniu emerytalnym.

Dodatkowe oszczędzanie to konieczność

Mimo że automatyczny zapis może sprawiać wrażenie manipulacji, dodatkowe oszczędzanie na emeryturę jest koniecznością.

Sięgnijmy do prognoz opublikowanych przez Komisję Europejską w raporcie „The 2018 Ageing Report: Economic and Budgetary Projections for the EU Member States”. Wynika z nich, że w 2040 r. w Polsce pierwsza emerytura będzie stanowiła tylko 30 proc. ostatniej pensji – mówi Małgorzata Barska, prezes NN Investment Partners TFI. Jednak przy formułowaniu tych prognoz nie wzięto pod uwagę PPK.

W Holandii, skąd wywodzi się nasza firma, w 2040 r. pierwsza emerytura będzie zdecydowanie wyższa, sięgnie bowiem 54 proc. ostatniej pensji. Przy czym emerytura z systemu publicznego będzie nawet niższa niż w Polsce – wyniesie 28 proc. ostatniego wynagrodzenia. 26 pkt. proc. nadwyżki nad Polską bierze się stąd, że w Holandii ponad 60 proc. pracowników uczestniczy w pracowniczych programach oszczędnościowych – wyjaśnia Barska.

Czy PPK zapewnią nam bezpieczną przyszłość?

Nie można mieć złudzeń, że samo PPK rozwiąże problem niskich emerytur. Pieniądze będzie można wypłacać po osiągnięciu 60. roku życia, mimo że wiek emerytalny w przypadku mężczyzn to 65 lat, do tego preferowane podatkowo są wypłaty przez 10 lat. Tymczasem potrzeby finansowe rosną później, po 70. roku życia, ze względu na wydatki na zdrowie i zapewnienie opieki, a wtedy też często kończy się możliwość zarabiania. Nie można też liczyć na to, że wpłaty w wysokości 3,5 proc. wynagrodzenia zapewnią krociowe emerytury.

Mateusz Morawiecki: OFE jak Borys Szyc, PPK jak Paweł Borys?

Reklama

Czytaj także

null
Świat

Dlaczego Kamala Harris przegrała i czego Demokraci nie rozumieją. Pięć punktów

Bez przesady można stwierdzić, że kluczowy moment tej kampanii wydarzył się dwa lata temu, kiedy Joe Biden zdecydował się zawalczyć o reelekcję. Czy Kamala Harris w ogóle miała szansę wygrać z Donaldem Trumpem?

Mateusz Mazzini
07.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną