Wbrew nazwie, w programach typu talent show kluczową postacią nie jest wcale amator z talentem. Kołem zamachowym maszynki do pieniędzy jest właściwie dobrane jury. Dlatego jeden z producentów w TVP narzeka, że wyrzucając demonicznego jurora Adama Darskiego z programu „The Voice of Poland”, prezes wyrwał własnej stacji przedni ząb, którym zaczęła ona kąsać konkurencję.
Edward Miszczak, dyrektor programowy w konkurencyjnym TVN, mógłby odetchnąć z ulgą, ale rozumie, co może czuć producent w TVP. – Kiedy Kuba Wojewódzki wymówił udział w kolejnej edycji programu „Mam talent”, wpadliśmy w panikę. Mieliśmy 40 proc. udziału w rynku, chętnych reklamodawców, szkoda było zamykać biznes. Siedzieliśmy w gabinecie załamani, aż przypomnieliśmy sobie o Robercie Kozyrze, który potrafi być złośliwy i obecnie dynamicznie współistnieje na antenie z jurorkami Chylińską i Foremniak.
Wojciech Iwański z firmy producenckiej Freemantle reżyserujący dla TVN programy „Mam talent” oraz „X Factor” nie przeceniałby znaczenia Nergala. – Ich oglądalność nie dosięga nawet naszych przerw na reklamę – tłumaczy, pokazując palcem wykresy oglądalności wywieszone na ścianie biura. Oznacza to, że kiedy część widowni oglądająca „Mam talent” w przerwie na reklamy przełącza kanał bądź idzie do toalety, przed telewizorem zostaje i tak milion osób więcej niż w chwilach kulminacyjnych ogląda „The Voice of Poland” w TVP. – Jesteśmy potęgą – mówi Iwański. I dodaje: – Okazuje się, że rozstanie z Dodą i satanizm to za małe kwalifikacje, by pociągnąć widownię. Nie wykluczam jednak, że Nergal by się jeszcze rozkręcił.
Stwórcy
Historia programów z jurorami w roli głównej w telewizji polskiej zaczyna się od prof. Aleksandra Bardiniego, który w latach 70. oceniał na żywo występy aktorskie. Następne były „Progi i bariery” Mariusza Waltera. Jednak w tamtej epoce to nie od oglądalności zależał los programu, juror mógł więc być merytoryczny, pomocny, mieć czas dla występującego. Według dzisiejszych kryteriów pojawiał się na antenie w sposób anachroniczny.
Nowożytną historię talent shows liczy się od występu Simona Cowella, brytyjskiego producenta muzycznego, którego poproszono w 2001 r., by został jednym z czterech jurorów w nowym programie „Idol”. Jurorzy, z branży muzycznej lub z jej pobliża, przesłuchiwali śpiewających amatorów i wybierali zwycięzcę, któremu ułatwiano start w show-biznesie. Cowell w przeciwieństwie do trójki pozostałych aksamitnych sędziów był nieprzyjemny, niegrzeczny, nie wahał się brutalnie krytykować występów, a nawet wyglądu amatorów. Okazał się strzałem w dziesiątkę: po jego komentarzach uczestnikom zdarzało się nawet płakać.
Widzowie go pokochali, producenci natomiast zrozumieli, że umiejętne poniżanie ludzi przed kamerą to recepta na sukces. Zwykły telewidz sam jest często poniżany w pracy, więc chętnie popatrzy, jak się dręczy i upokarza amatora zwabionego do studia szansą osiągnięcia sławy i wielkich pieniędzy. Jeśli polubi ofiarę, może ją wesprzeć esemesem i mieć poczucie sprawczości. Wkrótce Cowell zaczął wymyślać własne formaty ze sobą w roli głównej. Magazyn „The Statesmen” uznał, że dziś plasuje się on na 40 miejscu wśród najbardziej wpływowych osób na świecie.
Format „Idola” kupiła telewizja Polsat, a w roli złośliwego prowadzącego odnalazł się dziennikarz Kuba Wojewódzki. Obecnie każda duża polska stacja ma swój talent show; TVN nawet dwa programy tego typu i jeszcze „Taniec z gwiazdami” zaliczany do pokrewnej kategorii celebrity show ze względu na status uczestników. Wszystkie to sprawdzone zagraniczne formaty, które producent kupuje, by zminimalizować ryzyko błędu biznesowego. Do każdego formatu sprzedający dołączają instrukcję obsługi zwaną biblią, od której się raczej nie odstępuje. Biblia określa liczbę prowadzących, sposób wyłaniania amatorów, ustawienie mebli w studiu. Dopuszczone są jedynie drobne modyfikacje. Na przykład jeśli sponsor zapłaci za spot specjalną cenę, repertuar muzyczny można dostosować do jego profilu produkcji – uczestnikom proponuje się wtedy piosenki o oknach lub o czekoladzie.
Charyzmatyczny
Biblia mówi, że jurorem, czyli przewodnikiem widza po świecie konkurujących amatorów lub celebrytów, może zostać człowiek o przyciągającej osobowości. Musi uwodzić telewidza, żeby czekał on z pilotem w ręku w kolejną sobotę lub niedzielę. Widz powinien być zainteresowany również jego życiem pozazawodowym. Te warunki spełnia na pewno Kora Jackowska. Informacja, że podczas nagrań programu „Must Be The Music” zjada trzy jaja na twardo, cieszy się rekordową popularnością na plotkarskich portalach.
Agnieszka Chylińska („Mam talent”) budziła ciekawość, odkąd publicznie poprosiła nauczycieli, by się od niej odpieprzyli. Teraz publiczność jest ciekawa, czy po urodzeniu kolejnego dziecka piosenkarka zmieniła zdanie. Jeśli juror nie jest szeroko znany, powinien się wyróżniać. Znakiem firmowym Czesława Mozila („X Factor”) była słaba polszczyzna. Ale też umiejętność opowiadania dowcipów tą polszczyzną, przyznaje Edward Miszczak z TVN. Wyróżnikiem menedżerki gwiazd Mai Sablewskiej (także „X Factor”) – niezapomniane głośne awantury z Dodą i z Edytą Górniak. Jolanta Fraszyńska („Taniec z gwiazdami”) została jurorką ze względu na ciepło, jakie roztacza.
Edward Miszczak, którego uważa się na rynku za mistrza intuicji, przyznaje, że czasem ciężko mu wytłumaczyć, dlaczego wybiera danego jurora. Niektórzy jego wybrańcy też nie są pewni, z jakiego powodu zostali zatrudnieni, np. Beata Tyszkiewicz i Zbigniew Wodecki. Oboje natomiast doceniają gest Miszczaka, który stał za tą propozycją. – To jest stały angaż – wyjaśnia Tyszkiewicz, która znów jest rozpoznawana na ulicy. – Dzieci i młodzież, którzy nigdy nie widzieli moich filmów, mówią mi dzień dobry. Podobnie czuje Wodecki: „Taki mam zawód, żeby się lansować. Poszedłem do »Tańca z gwiazdami«, żeby się ponownie pokazać w telewizji” – tłumaczy w książce „Pszczoła, Bach i skrzypce”.
Juror może być nieprzyjemny, złośliwy, nawet pogardliwy w stosunku do amatora lub celebryty, ale nie może całkowicie odstraszać swoją postawą życiową. Łatwo tutaj przedobrzyć. Wydaje się więc, że Nergal na razie przestrzelił. Niszczenie Biblii czy parodiowanie uzdrawiania podczas koncertu to dla widza na razie za dużo, zwłaszcza w telewizji publicznej. (Widz komercyjny jest bardziej otwarty: dla niego nawet tożsamość płciowa uczestnika nie musi być ściśle zdefiniowana, czego dowodzi popularność Michała Szpaka czy Madoxa). Robert Kozyra, w przeciwieństwie do Nergala, odnalazł złoty środek. – Jestem jednocześnie ostry i łagodny – mówi.
Spontaniczny
Juror powinien umieć wdawać się w zapadające w pamięć pogawędki z kolegami z loży. Kiedy Piotr Galiński zapytał Beatę Tyszkiewicz: „Lubisz, jak facet ma coś sztywnego?”, adekwatność tego pytania roztrząsano publicznie przez kilka tygodni. Obecnie w „Tańcu z gwiazdami” uwagę przyciąga Janusz Józefowicz, który z trudem znajduje sobie miejsce w jurorskiej społeczności: „Nie lubię, jak mi się, kurwa, przerywa”. Widzowie z uwagą śledzą, czy pan Janusz odnajdzie się w programie.
Juror i prowadzący muszą tryskać spontanicznym humorem. W edycjach amerykańskich za humor i spontaniczność odpowiedzialna jest armia tzw. pisarzy, którzy zaopatrują celebrytów w odpowiednie żarty. W Polsce branża raczkuje, więc jurorzy radzą sobie na własną rękę. Adam Sztaba, juror w „Must Be The Music”: – Nie ma mowy o wcześniejszym przygotowywaniu kwestii, jakie później wypowiadamy. Zresztą chyba nikt nie wyobraża sobie, że Kora czy Ela Zapendowska dałyby się namówić na powiedzenie zaplanowanego żartu. Jedyne, na co musimy zwracać uwagę podczas odcinków na żywo, to ograniczony czas wypowiedzi.
Kiedy więc słyszymy, jak Małgorzata Foremniak („Mam talent”) pyta uczestnika, czy zrobił dziś kupę, pytanie to jest spontaniczną emanacją jej osobowości. Być może podczas przerwy na reklamę (wtedy reżyser programu ma szansę udzielić występującym uwag na bieżąco) została dodatkowo zachęcona do podgrzania atmosfery, jeśli napięcie akurat zdychało. W takich wypadkach reżyser prosi o szpilę.
Królem spontaniczności jest wciąż Kuba Wojewódzki (przez jakiś czas sędziował nawet jednocześnie w dwóch talentach), choć do Edwarda Miszczaka regularnie pisze listy telewidz, który monitoruje występy Kuby, i zauważył już kilka powtórzeń oraz zapożyczeń.
Sprawiedliwy
Biblia mówi, że do udziału w programie kwalifikują się najlepsi amatorzy. Czyli tacy, których widz będzie chciał oglądać. W „Must Be The Music” chodzi o osoby ze wzruszającą historią lub wyróżniające się znacząco w tłumie. Oczywiście, powinny być też dobrymi wykonawcami muzyki, którą proponują. Jan Kępiński, reżyser i producent, przysięga, że osoba utalentowana ma pewne szanse na udział w programie, nawet jeśli nie stoi za nią porywająca historia.
Talent show powinien z definicji służyć jako trampolina, dzięki której amator zostanie zauważony. Adam Sztaba (juror „Must Be The Music”): – Statystyki są dość bolesne. Z jednej edycji w zawodzie na stałe pozostanie garstka. Mam obawy, że w obecnym pokoleniu 20-latków mogą nie zrodzić się gwiazdy, które czeka wieloletnia kariera, podobna do kariery Maryli Rodowicz czy Krzysztofa Krawczyka. I to nie jest kwestia braku talentów, ale raczej czasów, w jakich żyjemy, i wszechogarniającego braku skupienia, o które kiedyś było łatwiej.
Maja Sablewska ("X Factor") dodaje: - To jest przede wszystkim show, gdzie fundamentem są emocje. Każdy ma szanse pojawić się na scenie i przedstawić swoją tożsamość muzyczną najlepiej jak potrafi. Przejdą dalej najlepsi, ale to nie znaczy, że najlepiej śpiewający. Oprócz głosu ważny jest sposób wyrażania siebie, wrażliwość artystyczna, osobowość. Szukam w ludziach pokory i prawdy przez duże "P". Widz nie może w żaden sposób czuć się oszukiwany. Krytyka musi być konstruktywna i taką zasadą się kieruję.
Jeśli juror jest profesjonalnym tancerzem lub śpiewakiem, zawód nie może mu przesłaniać naczelnego celu, jakim jest zapewnienie widzowi rozrywki. – Oglądać ich mają miliony, a nie setka zapaleńców na konkursie w domu kultury – mawia Edward Miszczak z TVN, który jednocześnie odrzuca ewentualne zarzuty o ustawianie wyników. Potwierdza Wodecki: „Nie ma takiej możliwości. Jeśli mamy być kolorowi, efektowni i oglądani, musimy być spontaniczni i różni. Dbałem zatem, żeby moje zdanie było odmienne od tego, co powiedział ktoś przede mną. Jakiekolwiek umawianie się nie wchodzi w grę, bo nie wiemy, co powie kolega”. Wszelkie ustawki utrudnia prawidłowość, że uczestnik skrytykowany zbyt mocno przez jury dostaje od razu podwójną dawkę wspierających esemesów od publiczności.
Dzięki sprawiedliwym orzeczeniom jurorów uczestnik, który odpadł, nie zawsze odczuwa rozgoryczenie. Czasem wystarczy mu sam fakt, że pokazał się na ekranie. Mariusz Kałamaga, występujący na co dzień w kabarecie Łowcy.B, wziął udział w castingu „Must Be The Music”, żeby pokazać publiczności, że prócz żartowania potrafi muzykować. Nie zaszedł wysoko, ale nie ma żalu. – Nawet po tym jednym występie okazało się, że na YouTube w ciągu tygodnia obejrzało nas 140 tys. ludzi, byliśmy najczęściej oglądanym filmikiem. I o to chodziło.
Misja i poświęcenie
Pojawiające się zarzuty, że programy rozrywkowe w TVN są w większości nieambitne, Edward Miszczak uważa za niesprawiedliwe i przesadzone. – Jeśli chodzi o kulturę masową, trudno wskazać bardziej edukacyjny program niż odcinek „Big Brothera”, w którym uczestnik Ken siedzi w łazience i wyjaśnia koledze, czym się różni dezodorant w sprayu od kulkowego. To był kamień milowy historii higieny w Polsce.
Jeśli chodzi o talent shows, ich wkładem w jakość życia widza na kanapie jest sączenie przekonania, że on też, zamiast siedzieć, mógłby zrobić coś z własnym życiem. Na przykład potańczyć, nawet wbrew predyspozycjom. – Namówiłem na udział w „Tańcu z gwiazdami” Rafała Bryndala, mimo że wymawiał się otyłością i drewnianym słuchem. Wytłumaczyłem: odchudzisz się, Bryndal, poczujesz się zdrowszy. Miałem rację, widzowie wyrzucili go dopiero pod koniec edycji, kiedy zaczęła się prawdziwa rywalizacja. Myślę, że zainspirował wielu. „Taniec z gwiazdami”, „You Can Dance” i inne programy tego typu sprawiły, że Polacy zaczęli się ruszać, a założenie szkoły tańca to jest dzisiaj biznes gwarantowany – mówi Miszczak.
Taniec, mógłby dodać dyrektor Miszczak, służy także awansowi społecznemu i zawodowemu. Po tym, jak prowadziła celebrytów w „Tańcu z gwiazdami”, tancerka Edyta Herbuś wystąpiła gościnnie m.in. w serialu „Kiepscy”, następnie w serialu „Na Wspólnej”, a nawiązując relację z Mariuszem Trelińskim, szefem Opery Narodowej, trafiła do kultury wysokiej.
Juror dźwiga więc na swoich barkach odpowiedzialność nie tylko za losy uczestników, ale też widzów i innych osób zatrudnionych przy programie. W dodatku, jak przekonuje Beata Tyszkiewicz, ta praca wymaga wyrzeczeń: – Program był emitowany na żywo w niedzielę wieczorem, co oznaczało, że w Warszawie musiałam być na wszelki wypadek już w piątek, gdyby w sobotę były problemy z dojazdem. Przez pół roku, od marca do maja i od września do listopada, miałam zabrane weekendy i tydzień trwał właściwie cztery dni. Zbigniew Wodecki wyjawia, że spóźnienie na nagranie kosztowałoby go równowartość samochodu. I dodaje żartobliwie: choć juror to całkiem niezła fucha, wie, że bywają lepsze, na przykład stanowisko prezesa koncernu.