Prawo i Sprawiedliwość uważa, że sprawa byłego radnego PiS, którego oskarża się o znęcanie się nad żoną, to „temat zakończony”. Choć niektórzy przedstawiciele partii potępiają jego postępowanie, zabrakło jasnej deklaracji, że partia rządząca zamierza rzeczywiście przeciwdziałać przemocy wobec kobiet.
Po raz pierwszy o tym, że Rafał Piasecki, radny Prawa Sprawiedliwości w Bydgoszczy, znęca się nad żoną, napisał w lutym „Ekspress Bydgoski”. Przeszło to właściwie bez echa, trochę jak skandal obyczajowy w kronice towarzyskiej. Jakby uznano, że to prywatna sprawa małżeńska i nie należy się wtrącać.
Jakby ciągle wydawało się, że zachowanie Piaseckiego w jakiś potworny sposób mieści się w tradycji rodzinnej. Politycy niby potępiają jego zachowanie, jednak zawsze znajdują jakieś „ale”. Zasłaniają się oczekiwaniem na sprawiedliwy wyrok sądu, próbują bagatelizować sytuację, umywają ręce.
Poseł na Sejm Łukasz Schreiber i eurodeputowany Kosma Złotowski, do tej pory współpracujący z Piaseckim, dopiero niedawno oświadczyli, że „jakąkolwiek przemoc uważają za złą, a przemoc domową za haniebną”. Uznali jednak, że to „wykorzystywanie dramatu rodzinnego do walki politycznej”.
To dobrze znana narracja, po którą sięgają nie tylko politycy PiS. Z jednej strony potępia się przemoc jako taką, a z drugiej strony odwraca oczy od problemu i zmiękcza wydźwięk takiego komunikatu. Podobnie brzmią słowa o „nadużywaniu przemocy wobec kobiet”, które padły w poniedziałek z ust Beaty Mazurek, rzeczniczki PiS. Jakby stosowanie tej przemocy mogło mieć jakieś rozsądne dawki, które w pewnych granicach mogłyby być akceptowane.
To tak jak gdyby wartościować gehennę, jakiej przez 11 lat miała doznawać żona Piaseckiego, Karolina. Upubliczniła wstrząsające nagranie, na którym jest wyzywana i bita. Nie da się go słuchać bez bólu. Ale czy gdyby było nieco krótsze albo padałoby w nim mniej razów – czy taka przemoc nie byłaby już, wedle PiS, nadużyciem?
W sprawie przemocy domowej PiS składa puste deklaracje
Politycy partii rządzącej dzisiaj oficjalnie potępiają zachowanie bydgoskiego radnego. Minister rodziny, pracy i polityki społecznej Elżbieta Rafalska przyznała, że są to „skandaliczne sytuacje”, a jej resort „zrobi wszystko, żeby przeciwdziałać takim zachowaniom”. Wiceminister sprawiedliwości Patryk Jaki zadeklarował: „W mojej ocenie: zero litości dla takich drani”. Ale to deklaracje właśnie.
W praktyce rząd Prawa i Sprawiedliwości systemowo ogranicza pomoc dla ofiar przemocy w rodzinie. Jeszcze przed wyborami prezydenckimi kandydat Andrzej Duda apelował o nieratyfikowanie konwencji antyprzemocowej. A do niedawna PiS co rusz groził wznowieniem prac nad wycofaniem się z tej konwencji. Rząd obcina też wydatki na wsparcie organizacji pozarządowych, które zajmują się organizowaniem pomocy dla kobiet, ofiar przemocy. Tak jakby receptą na zlikwidowanie problemu było odebranie głosu tym, którzy go nagłaśniają.
Trudno też wierzyć, że rządząca formacja jest rzeczywiście przeświadczona, że w życiu publicznym nie ma miejsca dla sprawców przemocy wobec kobiet. Pokazuje to choćby przykład posła Zbonikowskiego, oskarżonego w 2015 r. o pobicie żony. Poseł został szybko i przykładnie wydalony z szeregów partii tuż przed wyborami. Jak się okazuje, tylko na chwilę, bo już wkrótce fotografował się na klubowej wigilii, podczas łamania opłatkiem z prezesem Kaczyńskim. Kilka miesięcy później, w czerwcu 2016 r., został ponownie przyjęty przez Komitet Polityczny PiS w szeregi partii.
W przypadku Rafała Piaseckiego prezes miał jednak osobiście interweniować. Przyznała to rzeczniczka PiS: „Była taka sytuacja, iż adwokat żony Piaseckiego wystąpił o interwencję do prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego i ta interwencja została podjęta” – powiedziała w poniedziałek Beata Mazurek. Nie sprecyzowała, czy działanie to polegało na zorganizowaniu pomocy dla żony radnego, która upubliczniła wstrząsające nagranie, czy tylko na poleceniu wydalenia mężczyzny z partii. Teraz, gdy Piaseckiego w PiS już nie ma, partia nie widzi dla siebie pola do działania.
Może poza oczyszczeniem własnego wizerunku. Pani rzecznik zaapelowała również, by nie łączyć już Piaseckiego z PiS. Podsumowała: „Dzisiaj dla nas, jako dla PiS, ten temat jest zakończony”.
Brakuje jednego, najważniejszego głosu
Ale brakuje wyraźnej puenty. Brakuje głosu, który z którym liczą się ci, którzy dziś sprawują w Polsce władzę i decydują, co jest prawe i sprawiedliwe. Ileż znaczyłby głos Jarosława Kaczyńskiego, który mógłby jednoznacznie potępić sprawców przemocy i wesprzeć kobiety, które tkwią w toksycznych, krzywdzących związkach? Byłby to głos lidera, który staje w obronie i po stronie kobiet doświadczających przemocy: fizycznej, psychicznej, ekonomicznej, seksualnej.
Ale taki głos musiałby być wymierzony w patriarchalny, konserwatywny porządek, w którym politycy bijący swoje żony tłumaczą, że uczą je, jak być chrześcijankami. Dlatego przywódca partii rządzącej raczej odetnie się, choć na chwilę, od takich ludzi – ale nie rozpocznie rzeczywistej zmiany, która poprawiłaby sytuację kobiet doświadczających przemocy.
Na razie to inne kobiety mają odwagę zabrać głos. Jak Hanna Samson, psycholog, doświadczona w pracy z ofiarami przemocy. W wywiadzie, jakiego udzieliła niedawno „Dziennikowi”, nie znajduje okoliczności łagodzących, nie usprawiedliwia, nie eufemizuje. Pytana, czy przemoc to choroba, odpowiada krótko: „Nie, przestępstwo”.