Wywiad z premierem Mateuszem Morawieckim w „Gościu Niedzielnym” zahacza m.in. o podpisaną przez Polskę tzw. konwencję antyprzemocową, od początku krytykowaną przez środowiska konserwatywne i kręgi kościelne. „Czy podziela pan diagnozę, że źródłem agresji wobec kobiet i dzieci są nierówności płci i role kulturowe narzucone przez tradycję, a więc także Kościół katolicki?” – pyta dziennikarz.
Premier zaprzecza, odpowiadając: „Nie zgadzam się z taką opinią. Do przemocy nie dochodzi tam, gdzie występuje dbałość o więzy rodzinne, o normalny dom, gdzie panuje miłość. Przemoc pojawia się częściej w związkach nieformalnych, a nie tych usankcjonowanych prawnie. Dlatego nie chciałbym, aby ta szkodliwa ideologia, jaką jest gender, przykryła realny problem przemocy domowej wobec dzieci i kobiet”.
Rozmowa z premierem ma też dwa zaskakująco pozytywne ukryte przesłania, które umknęły komentatorom, o czym dalej. Natomiast cytowane słowa Morawieckiego są niepokojące i groźne na kilku poziomach.
Skąd te dane?
Po pierwsze, to przykład ideologii przed nauką, przekonań stawianych wyżej niż fakty. Premier Morawiecki twierdzi, że zawarcie małżeństwa chroni przed przemocą, podobnie jak tradycyjne, usankcjonowane przez Kościół role społeczne. Skąd wziął te rewelacje – nie zdradza.
Tymczasem słowom premiera przeczy choćby raport sędziego Michała Lewoca, uznanego autorytetu i wieloletniego eksperta ds. zapobiegania przemocy w rodzinie. Raport Lewoca, dostępny na stronach Ministerstwa Sprawiedliwości, obala twierdzenia Morawieckiego: „W przypadku osób pozostających w związkach małżeńskich w przypadku 94 proc. respondentów to małżonek lub małżonka jest sprawcą przemocy. W związkach nieformalnych jest to nieco mniej – 82 proc. sprawców to partnerzy. Co ważne, osoby rozwiedzione lub w separacji wskazują w 70 proc. przypadków, że sprawcą jest małżonek mimo rozwodu lub separacji”.
A to oznacza, że w polskiej rzeczywistości to małżeństwo – a nie związek nieformalny, jak chce wierzyć premier – jest najgroźniejszą dla kobiety instytucją.
WHO: dominacja mężczyzny w rodzinie zwiększa ryzyko przemocy
Po drugie, także dane WHO mówią, że jest dokładnie odwrotnie, niż głosi szef polskiego rządu: im większe podporządkowanie kobiet mężczyznom, tym większe ryzyko przemocy fizycznej, psychicznej, seksualnej czy ekonomicznej.
I tak, wśród stałych czynników wpływających na ryzyko przemocy Światwa Organizacja Zdrowia wymienia m.in. męską dominację w rodzinie, niski status społeczny i ekonomiczny kobiet, ograniczone prawa obywatelskie, w tym trudności w uzyskaniu rozwodu, oraz słabe sankcje wobec sprawców.
Oznacza to, że dla wielu kobiet wejście w małżeństwo to usankcjonowanie krzywdy, której będą teraz doświadczać w domowym zaciszu. W sformalizowanej relacji sprawca może uznać, że jego władza nad rodziną została niejako uświęcona i zabezpieczona, więc jakiekolwiek hamulce są już niepotrzebne.
Trzeba dodać, że pokutują przekonania, które nakazują chronić reputację rodziny także kosztem dobra czy nawet bezpieczeństwa dzieci czy kobiet. Dlatego – wbrew słowom premiera – małżeństwo bywa pułapką, a nie ostoją.
Po trzecie, Światowa Organizacja Zdrowia przedstawia listę czynników, które mają największy wpływ na to, że mężczyzna stanie się sprawcą przemocy wobec partnera lub partnerki. To m.in. niski poziom wykształcenia, sięganie po alkohol i środki odurzające, a także bycie ofiarą lub świadkiem przemocy w dzieciństwie. A to oznacza, że zachowania przemocowe najczęściej wynosimy z domu.
To właśnie idealizowany przez konserwatywny światopogląd dom rodzinny jest tym miejscem, które najskuteczniej uczy przemocy. Większość dzieci (w Polsce około trzech czwartych) rodzi się w związkach sformalizowanych, czyli w małżeństwie. Nie ma dowodów, że złożenie podpisu przed urzędnikiem stanu cywilnego czy związanie dłoni kapłańską stułą może ochronić przed byciem celem napaści ze strony życiowego partnera czy rodzica.
Nie posądzam premiera o naiwność, raczej o chęć przypodobania się środowiskom kościelnym, które chcą stać na straży nierozerwalności małżeństwa. Tylko że retoryka oparta na fałszywym przekonaniu, że małżeństwo chroni przed przemocą, jest wielce szkodliwa, bo może ten krąg przemocy tylko utrwalać. Także przez to, że może obniżyć społeczną akceptację dla wyciągania tych przypadków na światło dzienne i publicznego wskazywania sprawców. To groźne, bo daje sygnał, że nie warto mówić o tym, co się dzieje w domu, nawet jeśli dzieje się źle.
Co mówią dane?
Ale bardziej od populistycznego przekazu kierowanego do czytelników katolickiego tygodnika martwi mnie brak odniesień premiera do rzeczywistych, weryfikowalnych danych.
W Polsce trudno znaleźć badania, które uprawdopodobniałyby słowa premiera. Nie mamy zwyczaju odnotowywać, czy ręka, która zadaje ciosy, ma obrączkę. W sprawozdaniach dotyczących procedury Niebieskiej karty mamy zbiory wielu danych, ale nie bada się sprawców pod kątem ich stanu cywilnego. Tego typu statystyk nie prowadzą też organizacje pomocowe: notuje się jedynie, czy sprawca pozostaje w bliskiej relacji z pokrzywdzoną. Może warto rozważyć zmianę tej procedury?
Zupełnie inaczej do sprawy podchodzi się w Kanadzie. Tu statystyki są dość szczegółowe; trzeba też dodać, że za związek formalny uznaje się i małżeństwo, i sformalizowany związek partnerski, także pomiędzy osobami tej samej płci. Kanadyjski GUS pokazuje dane, z których wynika, że tu przemoc domowa dotyczy w większym stopniu kobiet żyjących w związkach nieformalnych.
Kanada: mężatki są mniej narażone na przemoc
Przemocy dozna tu jedna na sto mężatek i aż dwie na sto kobiet żyjących w zwiazkach nieformalnych.
Inne zestawienie z raportu wskazuje, że 13 proc. procent przypadków przemocy to ta zadana z ręki dorosłego pozostającego w związku intymnym z ofiarą (obecnego lub byłego męża lub partnera). Jednak więcej, bo 15 procent, spraw dotyczy przemocy zadanej przez chłopaka, czyli osobę, z którą kobieta nie miała sformalizowanej relacji.
Słowem: większe jest prawdopodobieństwo, że uderzy chłopak, z którym dziewczyna spotyka się na randki lub z nim pomieszkuje, niż mąż albo stały partner. Badacze uznali, że to po części dlatego, że częściej agresję stosują mężczyźni młodzi, którzy dopiero wchodzą w pierwsze nieformalne związki. A także dlatego, że jeśli dziewczyna doznaje przemocy na początku związku, to raczej nie zdecyduje się na sformalizowanie takiego groźnego dla niej układu. Agresor ma mniejszą szansę, że jego oświadczyny zostaną przyjęte, dlatego przemoc w małżeństwie czy partnerstwie cywilnym to rzadsza patologia.
Kanadyjski urząd zwraca uwagę na coś jeszcze: przypadki zgłoszeń dotyczą najczęściej byłych partnerów i mężów. Kobiety najpierw odchodzą, a potem decydują się na wniesienie skargi (chociaż zdecydowana większość, bo aż 78 procent, zgłoszeń dotyczy przemocy zadanej w trakcie trwania relacji, a reszta tej, której partnerzy i mężowie dopuścili się po tym, jak związek się zakończył). To zbieżne z danymi od sędziego Lewoca: część kobiet doznaje przemocy także po zerwaniu relacji z oprawcą.
Jaki z tego wniosek? W Kanadzie w sformalizowanych związkach rzadziej dochodzi do przemocy, bo partnerzy są dojrzali, ale i dlatego, że kobiety po prostu nie decydują się na formalizację relacji, w której są krzywdzone. Małżeństwo jest więc nie tyle gwarantem nietykalności i bezpieczeństwa kobiety, jak chciałby polski premier, ile konsekwencją partnerskiej relacji. A to skutek zmian społecznych, które mają wiele wspólnego z równością ról i równością płci, demonizowaną przez polskie władze i kler jako „ideologia gender”.
Co ważne, w Kanadzie za związki zapewniające kobiecie większe bezpieczeństwo fizyczne i emocjonalne uważa się nie tylko małżeństwa, ale i związki partnerskie, także te pomiędzy osobami tej samej płci. Oznacza to, że trwała relacja, usankcjonowana społecznie, jest korzystniejsza, choć wcale nie musi być potwierdzona ślubem.
Nie wiem, czy premier odnosił się do kanadyjskich doświadczeń. Potwierdzają one jednak jego tezę, że formalizacja związków łączy się z obniżeniem wskaźników przemocy (choć to przecież konsekwencja, a nie przyczyna). Swoimi słowami premier Morawiecki potwierdza za to – wyrażaną przez polskie społeczeństwo już nie raz – potrzebę wprowadzenia sformalizowanych związków partnerskich.
I to zarówno dla osób różnej, jak i tej samej płci. To pierwsza pozytywna niespodzianka płynąca z jego słów.
Można przestać krzywdzić
Jest jeszcze jeden krzepiący wniosek z wywiadu z premierem Morawieckim. W tej pełnej niebezpiecznych uproszczeń rozmowie znalazłam myśl, którą na pewno warto nagłośnić. Wydaje mi się dużo ważniejsza od planów rechrystianizacji Europy czy obsesji na tle ideologii gender.
To przekaz, że można ten przemocowy cykl próbować przełamać: Morawiecki w wywiadzie przyznaje, że jako dziecko sam doświadczał przemocy, ale dziś umie oszczędzić jej swoim dzieciom.
I to jest właśnie najważniejsza myśl tej rozmowy i zadanie na nowy rok: można przestać bić, nawet jeśli samemu było się kiedyś krzywdzonym.