JOANNA PODGÓRSKA: – Bardzo zwyczajne te polskie związki jednopłciowe.
AGATA STASIŃSKA: – Mnie to nie dziwi, choć rozumiem, że wyniki naszych badań mogą być zaskakujące dla opinii społecznej. Istnieje stereotyp, że związki jednopłciowe skupiają się na seksie; zwłaszcza w przypadku mężczyzn. Niekiedy uważa się, że relacje te nie są trwałe i że są zupełnie odmienne od związków statystycznych Polaków.
Za to badania, które pani przeprowadziła, są niezwykłe. Pierwsze takie?
Projekt badawczy „Rodziny z wyboru w Polsce”, w którym brałam udział – bo to nie tylko moje badania – wystartował w 2013 r. i trwał przez trzy lata. Poza mną i dr hab. Joanną Mizielińską, która kierowała zespołem badawczym, uczestniczyła w nim duża grupa współpracowników. To są największe w Polsce badania na temat życia rodzinnego i intymnego par nieheteroseksualnych (można szacować, że w Polsce jest ich prawie pół miliona). Do tej pory polskie badania społeczne opierały się głównie na pogłębionych wywiadach. My zastosowaliśmy wiele metod badawczych, m.in. obserwację etnograficzną. To było nowatorskie nawet w skali świata.
Przez miesiąc u 21 rodzin mieszkały etnografki, prowadząc obserwacje. To, co nas zaskoczyło, to że przez ten miesiąc żadna z rodzin się nie wycofała. Motywacja, by wziąć udział w tym badaniu, była tak duża, że wszyscy wytrzymali do końca, choć było to trudne psychologicznie. Etnografki towarzyszyły rodzinom cały czas. W niektórych przypadkach oznaczało to kilka godzin dziennie, gdy para wracała z pracy, a w przypadkach, gdy jedna z osób pozostawała w domu z dziećmi – cały dzień. W ten sposób można się najwięcej dowiedzieć na temat tkanki życia codziennego.
Dla Polaków rodzina jest punktem centralnym i wartością nadrzędną. Te rodziny działają bez wsparcia. Jak sobie z tym radzą?
Po prostu muszą sobie jakoś z tym poradzić. Szczególnie trudno jest parom z dziećmi, bo tzw. rodzice społeczni, którzy współwychowują dzieci biologiczne partnerów, nie mają do nich żadnych praw. Łożą na ich utrzymanie, inwestują swój czas i emocje, a te relacje nie są w żaden sposób rozpoznane przez prawo. Można powiedzieć, że działają na zasadzie wolontariatu – zresztą dlatego takie rodziny często nazywa się „rodzinami z wyboru”.
Teraz pracuję przy projekcie badawczym, w którym biorą udział także Hiszpanie i Włosi, gdzie staramy się – mimo różnic prawnych – stworzyć narzędzia dla profesjonalistów, którzy zajmują się rodzinami: terapeutów, lekarzy, prawników, a mają kontakt także z rodzinami jednopłciowymi. Mimo że w Polsce prawo jest po prostu szkodliwe dla takich rodzin, starają się im pomóc. Chcemy stworzyć narzędzia, które im to ułatwią. Najpierw trzeba zdiagnozować potrzeby – a u nas ich lista jest ogromna – a później stworzyć kodeks dobrych praktyk. U nas to wszystko działa w szarej strefie. Nie możemy radzić profesjonalistom, by łamali prawo, ale możemy ich uczulić, by byli bardziej otwarci na takie rodziny i żeby więcej o nich wiedzieli.
Według pani ponad 100 tys. dzieci wychowuje się w jednopłciowych rodzinach.
Zwykle mówi się o 50 tys., ale gdy to przekalkulowałyśmy wraz z prof. Mizielińską, biorąc pod uwagę ilościową część badania, w której wzięło udział ponad 3 tys. osób, wyszło nam, że 100–120 tys. to ostrożny rachunek. Na pewno jednopłciowych rodzin z dziećmi byłoby więcej, gdyby miały dostęp do in vitro. Teraz jednopłciowe pary, które chcą mieć dzieci, korzystają z metod, powiedzmy, chałupniczych, domowych albo wyjeżdżają za granicę, a to wymaga ogromnych środków. Przy czym w Polsce większość dzieci wychowujących się w jednopłciowych rodzinach pochodzi z poprzednich związków. Cokolwiek opinia publiczna o tym myśli, jednopłciowe rodziny rekonstruowane są i nie znikną.
Nie mając dostępu do oficjalnych rytuałów przejścia, takich jak ślub, pary homoseksualne tworzą własne?
Tak i wykazują przy tym sporo fantazji. Część tych rytuałów to spontaniczne zaręczyny. Wracając do domu, kobieta przechodzi koło jubilera i wpada jej do głowy, żeby kupić partnerce pierścionek. A ta – żeby nie było stereotypowo – oferuje w zamian karnet na strzelnicę. Czasami pary planują to wspólnie, wymieniają się obrączkami albo robią sobie identyczne tatuaże. Ta data zostaje zapamiętana jako rocznica, którą się potem celebruje. Jedna z par mężczyzn wymieniła się własnoręcznie wykonanymi nieśmiertelnikami z inicjałami partnera, z którymi nigdy się nie rozstawali. Nie muszą ich zawsze eksponować publicznie, ważniejszy jest ich wymiar prywatny. Co zaskakujące, to właśnie męskie pary opowiadały o zaręczynach w sposób bardziej wylewny i bardziej odświętnie je celebrowali. Mają świadomość, że takie zaręczyny nie są realną obietnicą ślubu, ale też – gdzieś z tyłu głowy – nadzieję, że może kiedyś będzie to możliwe.
Wzruszający był gest jednego z mężczyzn, który jako dar zaręczynowy spisał testament na korzyść partnera.
Trudno bardziej dobitnie powiedzieć: chcę być z tobą do końca życia. To było niezwykłe także dlatego, że zrobił to jeden z partnerów, zupełnie niezależnie. Dopiero potem drugi z partnerów się zrewanżował. Bardzo praktycznemu gestowi, jakim jest przecież spisanie testamentu, nadali wymiar romantyczny.
Czy związki homoseksualne są bardziej egalitarne?
Z całą pewnością. To wynika ze wszystkich badań robionych na świecie. Nie ma skryptu, jak w nich działać. Nikt nie był socjalizowany do takiej roli. Wiele rzeczy trzeba przegadać, ustalić, wynegocjować. Co nie znaczy, że nie ma par realizujących tradycyjny model rodziny. Zdarzają się przypadki – w naszym badaniu było kilka takich par kobiecych – które wspólnie wychowywały dzieci i jedna z partnerek, najczęściej matka biologiczna, zostaje w domu i się nimi zajmuje, a druga pracuje na utrzymanie rodziny. Ale nawet w takich przypadkach udział współmatki w ich wychowaniu jest bardzo duży. Po pracy gna do domu, żeby móc spędzić z dzieckiem jak najwięcej czasu.
Z opisów etnograficznych wynika, że zwłaszcza kobiece związki cechuje bardzo intensywna bliskość fizyczna i ciągła komunikacja. „Babskie” gadanie?
Pamiętam relacje etnografek, że partnerki dzwoniły do siebie kilkakrotnie w ciągu dnia pracy, zaraz po wyjściu z pracy, a potem siadały, żeby wszystko przegadać i opowiedzieć sobie cały dzień. Taki poziom komunikacji pomaga w rozwiązywaniu konfliktów. Także w męskich związkach. Fakt, że żyjemy w tak trudnym społeczeństwie, że te rodziny funkcjonują we wrogim otoczeniu, sprawia, że to, czy będą razem, jest wyłącznie ich sprawą. Naprawdę muszą się postarać, żeby tak było, bo nikt im w tym nie pomoże. Nie ma formalnego aktu, nie ma społecznych oczekiwań, żeby byli razem – wręcz przeciwnie. Bliskość i komunikacja są w tym kontekście bardzo ważne.
Czy dla mężczyzn praca nad związkiem jest większym wysiłkiem?
W mojej książce stawiam taką tezę. Mężczyźni muszą wiele rzeczy przełamać; stereotyp, że mężczyzna ma być twardy, milczący i skryty. Nawet geje mają taki wzorzec w tyle głowy. Muszą wyjść ze swoich dziedzicznych wzorców. Z domu często wynieśli przekaz, że mężczyzna nie powinien okazywać uczuć czy wywnętrzać się przed partnerem.
Zaskoczyło panią, że to kobiece pary wymieniały seks jako bardzo ważny element w związku?
Nie, bo dla kobiet seks najczęściej ściśle wiąże się z miłością. O wiele rzadziej wchodzą w otwarte związki, bo wyłączność seksualna jest dla nich wyłącznością w miłości. Mężczyznom łatwiej oddzielać te dwie sfery. Czasem mówią, że seks nie jest w ich związkach wcale taki niezbędny. Bywa, że wieloletnie pary nawet z niego rezygnują. Kluczowa jest relacja między partnerami, a seks to rzecz drugorzędna. Stąd też chętniej podejmują próby niemonogamii, chcą spróbować czegoś innego wspólnie lub osobno. I bywa, że służy to podtrzymaniu ich relacji. Jednak generalnie wszystkie badania pokazują, że pary jednopłciowe są w wyraźnej większości monogamiczne.
Mężczyźni częściej mówili o trosce o partnera niż o seksie.
Tak, bo to codzienne gesty tworzą ich związki. Za brytyjskimi badaczkami nazywam to w książce „cichą intymnością”. Chodzi o to, by o siebie dbać, wiedzieć, jaki jogurt kupić partnerowi albo zrobić obiad, kiedy wraca z pracy, czy herbatę, gdy jest chory.
To przełamuje stereotypy gejowskiego promiskuityzmu i kobiecej wstydliwości.
Oczywiście. Wzorce związane z płcią są kluczem do zrozumienia, jak te związki funkcjonują. Kobiety chcą pokazać, że ich związek to nie tylko przyjaźń, bo często tak są postrzegane. Brakuje im nawet języka, bo mówić „moja dziewczyna” można do pewnego wieku, potem brzmi to śmiesznie. Partnerka? Ale w czym? W spółce? Pozostaje „przyjaciółka”, a to słowo nie ma seksualnych konotacji. Chcą to przełamać.
Z kolei jeśli chodzi o mężczyzn, to geje są niekiedy postrzegani u nas jako osoby skoncentrowane na seksie, imprezowaniu. To oczywiście nieprawda, nie tylko z naszych badań wynika, że zwłaszcza młodzi geje aspirują do związków monogamicznych. Związki otwarte pojawiają się raczej wśród starszych i też nie zawsze chodzi w nich tylko o seks, ale też wielomiłość, bliskość także z kimś trzecim. Wielu gejów ze starszego pokolenia pamięta jeszcze czasy pikiet i ścisłej konspiracji, gdy nie było szans na stworzenie wspólnego domu. Z kolei młodsze pokolenie funkcjonuje w dyskursie związanym ze związkami partnerskimi, małżeństwami i prawami, które im się należą. Chcą tworzyć szczęśliwe pary.
Mocno konserwatywne te nasze pary jednopłciowe.
Bo Polska w ogóle jest konserwatywna.
Ale wśród takich par nie spodziewałam się odwoływania do zasad katolicyzmu.
Faktycznie, jedna z kobiet, wychowywana w bardzo wierzącej rodzinie, deklarowała przestrzeganie zasady czystości przedślubnej. W tym sensie, że postanowiła zaczekać z seksem aż do momentu spotkania „tej jedynej”. Zdecydowała się, gdy poczuła, że to już na pewno to.
Czy zazdrość w związkach kobiecych i męskich się różni?
Ponieważ tych związków nic nie cementuje od zewnątrz, zazdrość także jest sposobem, żeby trzymać się razem. W przypadku kobiet to kwestia przegadywania nawet najdrobniejszych fascynacji, mówienia sobie o drobnych zauroczeniach. Niekiedy to też zazdrość o czas spędzany osobno.
Jednak niepokojące wydaje mi się to, że pojawia się także zazdrość o kontakty ze społecznością LGBT. Jeżeli jedna z kobiet ma znajomą lesbijkę, to być może powinna powiedzieć o tym swojej partnerce, a jej się wtedy może zapalić czerwona lampka i będzie się stresować, ilekroć ta się z nią spotka. Nawet w takich parach funkcjonują stereotypy geja czy lesbijki, którzy tylko czyhają, żeby kogoś „wyrwać”. Takie postawy rozsadzają społeczność.
To mnie zasmuciło, bo przy wszystkich przeszkodach społecznych społeczność LGBT w Polsce powinna się raczej integrować, a nie postrzegać jako zagrożenie dla własnego związku. Spójność grupy może być wsparciem, jest szczególnie ważna w przypadku rodzin z dziećmi. Znajomość innych nieheteroseksualnych rodziców jest bardzo istotna. Związki jednopłciowe są tak silne, wypracowane i wypielęgnowane, że nie powinny się tak bać. Warto poznawać innych i przedłużać linię kredytową zaufania, żeby nie czuć się jedyną parą w wiosce, tylko wiedzieć, że inna rodzina z wyboru mieszka trzy bloki dalej.
A jak wygląda kwestia przemocy w takich związkach?
Właściwie jej nie ma. W naszych badaniach wybrałyśmy bardzo wrażliwą skalę przemocy. Być może nawet zbyt wrażliwą jak na polskie realia. Według niej przemocą jest także zaglądanie do czyjegoś maila, czytanie esemesów, czyli naruszanie prywatności. To oczywiście się wśród tych par zdarzało. Ale „twardej” przemocy psychicznej, fizycznej, seksualnej czy ekonomicznej nie było prawie w ogóle. Wśród kilkudziesięciu przebadanych par tylko jeden mężczyzna doznał przemocy fizycznej, i to w poprzednim związku. Jego ekspartner był alkoholikiem i pochodził z przemocowej rodziny, w której ojciec bił i upokarzał matkę. Przeniósł to na własne relacje. W jednej z par kobiecych można mówić o przemocy psychicznej – wyzwiskach, wyśmiewaniu, upokarzaniu. Ale czasem trudno jest to intepretować jednoznacznie, szczególnie że badane same nie nazywały tego w ten sposób i pochodziły z innej klasy społecznej niż badaczka, która im towarzyszyła. Badaczom z klasy średniej niekiedy trudniej jest zrozumieć praktyki komunikacyjne par, które żyją w o wiele cięższych warunkach, mają trudne życie i inny repertuar środków do rozwiązywania problemów. Krzyczą na siebie czy się szturchają, ale być może moja ocena, że to związek przemocowy, jest nieadekwatna.
Jak pary nieheteroseksualne radzą sobie z tym, że spontaniczny gest, jakim jest wzięcie partnera za rękę, jest w Polsce nadal aktem politycznym?
To bardzo trudne, bo wszystkie pary – czy żyją przy placu hipstera w Warszawie, czy w małej miejscowości – zawsze mają świadomość, że to jest ryzyko. Często pary nawet nie doświadczyły przemocy osobiście, ale wiedzą, że to się może zdarzyć i ta antycypacja w każdej chwili kieruje ich zachowaniem. Smutne jest to, że często sami używają języka homofobicznego, by opisać proste i zwyczajne gesty wynikające z miłości. Mówią, że nie chcą się obnosić, manifestować, afiszować, nie chcą nikogo obrazić.
Żadnej parze hetero nie przyszłoby do głowy, że jej czuły gest może być dla kogoś obraźliwy. Ale pary jednopłciowe cały czas słyszą, że w ich przypadku jest to manifestacja. Przyznanie praw parom jednopłciowym, większa ochrona tej społeczności także przed przemocą motywowaną homofobią i transfobią mogłaby wiele zmienić.
Gdy rozmawiam z koleżankami i kolegami z krajów zachodnich, mówią, że prawo jest czymś, co można wyłożyć na stół i powiedzieć: nam się to po prostu należy. Mamy prawo do miłości i jej okazywania, a prawo nas chroni. W Polsce CBOS w czasie badań nadal zadaje pytania, czy pary jednopłciowe mają prawo okazywać sobie publicznie czułość, a nawet czy mają prawo uprawiać seks. To świadczy o nas jako społeczeństwie – wciąż dajemy sobie prawo do decydowania o życiu mniejszości społecznych i stawiamy je w opozycji do państwa, które ich nie chroni. Dopóki to się nie zmieni, pary homoseksualne będą żyły w strachu.
Coś się jednak chyba zmienia. Mimo że przekaz partii rządzącej jest skrajnie homofobiczny, a w dyskursie publicznym osoby nieheteroseksualne chyba nigdy nie były tak poniżane, społeczna akceptacja dla związków jednopłciowych po raz pierwszy przekroczyła 50 proc. Co się stało?
Nie potrafię tego jednoznacznie wytłumaczyć. Na pewno dzięki kontaktowi ze światem zachodnim widzimy, że takie regulacje już wszędzie obowiązują. Przez to, że coraz więcej par jednopłciowych żyje otwarcie, widać, że funkcjonują one w zwykły sposób, więc czemu odmawiać im podstawowych praw? A może to przyspieszenie nastąpiło na zasadzie – wszyscy przeciwko PiS. Środowiska, które kontestują tę władzę, jednoczą się i wspierają wzajemnie swoje postulaty; a więc i postulaty społeczności LGBT. To, że na Paradzie Równości w tym roku było 45 tys. osób, z pewnością jest związane z tym, że coraz więcej osób widzi, że prawa tej społeczności są w Polsce łamane.
A z drugiej strony na protestach pod Sejmem czy pod sądami coraz częściej pojawiają się tęczowe flagi. Mnie urzekł transparent na jednym z Czarnych Protestów „Pedały z kobietami”.
To świadoma strategia wielu organizacji LGBT, by włączać się w szerszy nurt protestu. Ale otwartość jest równie ważna, bo empatia, zrozumienie rodzą się w osobistym kontakcie. Ale ważna też jest obecność tego tematu w mediach. Mam wrażenie, że dzisiaj większość dziennikarzy jest na barykadach i walczą o jutro, bo z każdym dniem Polska staje się coraz mniej demokratyczna. Dla społeczności LGBT nie ma „jutro”, nie ma „pojutrze”. Sądzę, że realna perspektywa zmiany społecznej to raczej 10 lat, ale jeżeli zapomnimy, że ta grupa istnieje i nadal ma się źle, a nawet coraz gorzej, to nic się nie zmieni, nawet kiedy zmieni się władza.
ROZMAWIAŁA JOANNA PODGÓRSKA
***
Dr Agata Stasińska jest socjolożką i adiunktką w Instytucie Psychologii Polskiej Akademii Nauk. Efektem jej udziału w projekcie badawczym „Rodziny z wyboru w Polsce” jest opublikowana właśnie książka „Socjologia pary. Praktyki intymne w związkach nieheteroseksualnych”.