70 dzieci przyszło na świat w wyniku realizowanego od września 2016 r. przez rząd PiS Programu Kompleksowej Ochrony Zdrowia Prokreacyjnego w Polsce. I choć jeszcze się nie zakończył, bo zaplanowany jest na kolejne dwa lata, już teraz mówi się o miażdżącej różnicy w efektach. W wyniku rządowego programu refundacji in vitro na świat przyszło do tej pory (bo wciąż rodzą się kolejne) ponad 21 tys. dzieci.
Wskaźnik urodzeń miał wynieść 30 proc.
Kiedy PiS wprowadzał program, zwany potocznie prokreacyjnym, politycy byli pewni, że przełoży się on na wzrost liczby urodzeń w Polsce. Optymistyczny, zakładany wskaźnik ciąż miał wynosić 30 proc. wśród pacjentek, które do niego przystąpiły. Aktualne dane, zebrane po dwóch latach działania programu, znacznie odbiegają od tych prognoz, bo jego efektywność obecnie wynosi zaledwie 5 proc.
Jak czytamy na stronie Ministerstwa Zdrowia, Program Kompleksowej Ochrony Zdrowia Prokreacyjnego w Polsce zakłada „zwiększenie dostępności do wysokiej jakości świadczeń z zakresu diagnostyki i leczenia niepłodności”. Przystępujące do niego pary mogą liczyć na pełną diagnostykę hormonalną, immunologiczną, genetyczną oraz na wsparcie psychologa.
Czytaj także: In vitro dla lesbijek i osób samotnych? Tak, we Francji
Na czym polega naprotechnologia
Program opiera się na rozwiązaniach stosowanych w naprotechnologii. To metoda stworzona przez Thomasa W. Hilgersa na początku lat 90., której podstawą są naturalne sposoby planowania rodziny. Skierowana jest do pacjentów, których niepłodność jest uleczalna. Chodzi w niej nie tylko o doprowadzenie do zapłodnienia, ale też o edukację i duchowy aspekt prokreacji. To metoda akceptowana przez Kościół katolicki.
Wprowadzając w miejsce refundacji zabiegów in vitro nowy program, ówczesny minister zdrowia Konstanty Radziwiłł tłumaczył, że jest to propozycja, która nie budzi takich etycznych emocji. W pierwszej fazie rząd skoncentrował się na tworzeniu ośrodków leczenia niepłodności. W każdym województwie miał powstać co najmniej jeden. Była też słynna reklama z królikami, które wiedzą, jak zadbać o liczne potomstwo. Przykład z nich polecał brać występujący w spocie Andrzej Młynarczyk.
Skąd mała liczba urodzeń
Pierwsze pary zostały przyjęte do „programu prokreacyjnego” pod koniec 2017 r., wcześniej doposażano szpitale – m.in. w specjalistyczną aparaturę laboratoryjną, sprzęt do laparoskopii, ultrasonografy. Szkolony też był personel medyczny. Właśnie tymi działaniami „przygotowawczymi” resort zdrowia tłumaczy niską liczbę narodzonych w efekcie działania programu dzieci.
O skuteczności metody nie świadczą też jednak dane z warszawskiego Szpitala Bródnowskiego, gdzie leczenie niepłodności prowadzono przez pełen rok. W 2017 r. marszałek wydał 100 tys. zł na realizację „Programu wsparcia leczenia niepłodności mieszkańców Województwa Mazowieckiego metodą naprotechnologii”. Wśród 43 biorących w nim udział kobiet tylko trzy zaszły w ciążę.
Inne grupy odbiorców
Rządowy „program prokreacyjny” trudno porównywać z in vitro. Główną różnicą jest to, że pierwszy skierowany jest wyłącznie do osób, u których wcześniej nie zdiagnozowano i nie leczono niepłodności. Szansę na urodzenie dziecka mają ci, w przypadku których leczenie może przynieść skutek, np. kobiety z lekką niedrożnością jajowodów. Dla tych, którzy wzięli udział w programie refundacji in vitro, zapłodnienie pozaustrojowe było metodą ostatniej szansy. Im Program Kompleksowej Ochrony Zdrowia Prokreacyjnego nie mógłby pomóc. Z in vitro mogły też np. korzystać pacjentki po czterdziestce, które chociażby ze względu na wiek mają znacznie mniejsze szanse na powodzenie w przypadku stosowania naturalnych metod leczenia niepłodności.
Wreszcie dużą różnicą pomiędzy programami jest koszt ich realizacji. Refundacja in vitro pochłonęła w ciągu trzech lat około 260 mln zł. Na cały „program prokreacyjny”, mający trwać jeszcze do 2020 r., przeznaczono ok. 100 mln. Według danych przedstawionych przez Stowarzyszenie Nasz Bocian w radiu TOK FM w przypadku pierwszego na świat przyszło do chwili obecnej ponad 21 tys. dzieci (ta liczba uwzględnia maluchy narodzone z przechowanego od czasu trwania programu materiału genetycznego). Daje to efektywność na poziomie ponad 100 proc., bo w programie wzięło udział ok. 20 tys. par. Do trwającego „programu prokreacyjnego” przystąpiło na razie 1300 par, diagnostykę przeszło 1289. Urodziło się 70 dzieci.
Czytaj także: Spada liczba adopcji w Polsce, choć chętnych nie brakuje