Po Jarmarku Kreatywności w warszawskim parku Saskim, urządzanym dla seniorów w okresie okołozadusznym, przechadzali się całkiem żwawi. Popijając nieodpłatną kawę Woseba, uhonorowani darmową różą, mijali stragany popularyzujące suplementy diety na demencję, kursy malowania na szkle, cuda terapii ziołowych, prestiżowe adresy ewentualnych domów opieki itp.
Najbardziej dowcipkowano przy stoisku testamentowym, wcale nie wykazując ochoty na ostatnią wolę: – Ależ ja dziękuję za poradę, jestem na to za żywotna. – Boże, Halina, ciarki przeszły mi po plecach. – Wiesiu, aniśmy umierający, ani tym bardziej zamożni. Miła dyżurująca pani bardzo zachęcała do zadbania o swą masę pośmiertną. Sama, mimo że nie pora, własną już rozdysponowała (bo młodzi – wiedzą państwo – dużo teraz podróżują, a to przecież ryzyko). Seniorzy zaczynali się wciągać w rozmowy: – A może, Heniu, faktycznie wypadałoby?
Idealny moment. Trwał właśnie Międzynarodowy Tydzień Pisania Testamentów. Jeszcze żyjący mogli skorzystać z bezpłatnych warsztatów, wykładów oraz infolinii. Czekali na nich eksperci, chętni służyć pomocą na tzw. wszelki wypadek w Warszawie, Łodzi, Koninie, Szubinie, Gdańsku, Szczecinie i Oleśnicy. Wydarzenie od lat celebruje zagranica. W takiej Szwajcarii pod nazwą My Happy End tamtejszą kampanię medialną „Pozostań w najlepszych wspomnieniach” obejrzała jedna ósma kraju. U nas wciąż mówić o tym nie wypada.
Tymczasem zagadnienie jest zasadnicze. Pomijając fakt, że w grę wchodzą pieniądze, dobry testamentowy nawyk pomoże utrwalić w pamięci pokoleń pozytywny obraz spadkodawcy. Dotychczasowy, niestety, nie prezentuje się tak dobrze, jak we wspomnieniach szwajcarskich. Zatem:
Nie bój się
– Naprawdę po śmierci będzie państwu wszystko jedno?