Po Jarmarku Kreatywności w warszawskim parku Saskim, urządzanym dla seniorów w okresie okołozadusznym, przechadzali się całkiem żwawi. Popijając nieodpłatną kawę Woseba, uhonorowani darmową różą, mijali stragany popularyzujące suplementy diety na demencję, kursy malowania na szkle, cuda terapii ziołowych, prestiżowe adresy ewentualnych domów opieki itp.
Najbardziej dowcipkowano przy stoisku testamentowym, wcale nie wykazując ochoty na ostatnią wolę: – Ależ ja dziękuję za poradę, jestem na to za żywotna. – Boże, Halina, ciarki przeszły mi po plecach. – Wiesiu, aniśmy umierający, ani tym bardziej zamożni. Miła dyżurująca pani bardzo zachęcała do zadbania o swą masę pośmiertną. Sama, mimo że nie pora, własną już rozdysponowała (bo młodzi – wiedzą państwo – dużo teraz podróżują, a to przecież ryzyko). Seniorzy zaczynali się wciągać w rozmowy: – A może, Heniu, faktycznie wypadałoby?
Idealny moment. Trwał właśnie Międzynarodowy Tydzień Pisania Testamentów. Jeszcze żyjący mogli skorzystać z bezpłatnych warsztatów, wykładów oraz infolinii. Czekali na nich eksperci, chętni służyć pomocą na tzw. wszelki wypadek w Warszawie, Łodzi, Koninie, Szubinie, Gdańsku, Szczecinie i Oleśnicy. Wydarzenie od lat celebruje zagranica. W takiej Szwajcarii pod nazwą My Happy End tamtejszą kampanię medialną „Pozostań w najlepszych wspomnieniach” obejrzała jedna ósma kraju. U nas wciąż mówić o tym nie wypada.
Tymczasem zagadnienie jest zasadnicze. Pomijając fakt, że w grę wchodzą pieniądze, dobry testamentowy nawyk pomoże utrwalić w pamięci pokoleń pozytywny obraz spadkodawcy. Dotychczasowy, niestety, nie prezentuje się tak dobrze, jak we wspomnieniach szwajcarskich. Zatem:
Nie bój się
– Naprawdę po śmierci będzie państwu wszystko jedno? – miła pani rozdaje ulotki. – A jakby potraktować dyspozycje jako zarządzanie z zaświatów ciężko zdobytym dorobkiem?
Dane są zastraszające. Tylko 13 proc. Polaków po pięćdziesiątce sporządziło ostatnią wolę. Jesteśmy zżyci, 97 proc. masy po sobie przekazujemy rodzinie (nie wiedzieć czemu, kobiety najchętniej obdarowuje się mieszkaniem, mężczyzn gotówką i autem). O przyjaciołach myśli jeden na stu. Jednak większość swój inwentarz lekceważy, wychodząc z pesymistycznego założenia, że i tak nic cennego nie posiada.
Podczas gdy u nas zaczyna się dopiero testamentowa praca u podstaw (opamiętujemy się najczęściej na moment, szukając w sieci notariuszy po spektakularnych katastrofach), na Zachodzie to czynność rutynowa, pospolita – można powiedzieć – papierkowa sprawa. Ceniące się amerykańskie panie sporządzają nawet szczegółowe dyspozycje, by zachować dyskrecję co do wieku na nagrobku.
W Wielkiej Brytanii nawet rząd zachęca do spisania ostatniej woli (w zakładce „Śmierć i żałoba”). Jest do tego stopnia za, że przystał na opcję e-testamentów, podając instrukcję krok po kroku: wybierasz rekomendowaną stronę i po wypełnieniu danych wskazujesz datę (łącznie z godziną), kiedy ma zadzwonić ekspert, który w trakcie rozmowy rozwieje wszelkie brytyjskie wątpliwości, po czym online prześle do podpisu gotowy projekt. W Ameryce dostępna jest także opcja audio-wideo. Niepotrafiący już utrzymać długopisu rozdysponowują inwentarz na wizji w obecności kilku świadków. Na testamentowym stoisku można zamówić tematyczny informator (w ubiegłym roku był rozdawany na miejscu, ale z racji, że darmowy, brano bez opamiętania).
Przy składaniu zamówień wymieniamy się przykładami wziętymi z życia. Otóż pewna bezdzietna ciotka przekazując siostrzeńcowi majątek, podpisała się Teodozja. Tymczasem, jak się okazało w akcie zgonu, miała na imię Teodora. W związku z powyższym odczytanie testamentu się przeciąga, notariusz zażądał bowiem korekty. Trzeba było szukać ciotki po archiwach.
Brat znajomej, niepogodzony z faktem, że dostał po ojcach piętro, podczas gdy siostra metrażowo większy parter, zagroził jej, iż swoją część podnajmie na burdel. Szwagier wyrolował kuzynkę cioteczną, po czym tak się rozpił z nadmiaru odziedziczonej gotówki, że skończył na ulicy. Musiała mu wyprawić pogrzeb na swój koszt.
Temat testamentowy jest tym bardziej żywotny, że w niedalekiej perspektywie zacznie umierać pokolenie, które wzbogaciło się po transformacji, uniknąwszy wojen, nacjonalizacji oraz wymiany pieniędzy. Do tego demograficzny niż spowodował prawdziwe spadkowe kumulacje. W swych planach finansowych spuścizny po jeszcze żyjącym pokoleniu uwzględnia już co czwarty Polak, najczęściej spodziewając się nieruchomości, gotówki, ziemi rolnej, działki rekreacyjnej wraz z letniskiem. Niestety, jak wynika z rynkowych analiz, większość oczekujących przeszacowuje się o jakieś 200 tys., z czego wybuchają konflikty.
Nie chowaj
Ostatniej woli pod żadnym pozorem nie sporządzaj na klawiaturze, w tym – zdawałoby się osobom starszym – na przyjaznej maszynie do pisania. Łatwiej podważyć u grafologa podpis figurujący pod zautomatyzowanym wydrukiem niż kilka sążnistych stron pisanych odręcznie. Na wsiach jeszcze się zdarza, że robią to za nas wnuki w wieku szkolnym, bo ładnie prowadzą zeszyty, a potem (o czym później) dochodzi do cmentarnych bijatyk.
Nie upychaj dyspozycji po meblościankach. Potomkowie wchodzą później do domu z ekipą sprzątającą i znajdują je w kuriozalnych miejscach typu klepka w podłodze, pilśniowy tył regału, drugie dno w bieliźniarce, zegar z kukułką, opasłe dzieło wieszczów (z jakiegoś powodu romantyczni poeci zdają się chowającym najbardziej adekwatni). Skąd pewność, że taki wnuk, który się w nim nie odnajdzie lub zostanie obdarowany nie tym, czego oczekiwał, testamentu nie zniszczy? A potem horda krewnych będzie spierać się o chałupę, przeliczać masę po przodku na trochę kamienicy, obrazu, srebrnej zastawy, ciągle nie dochodząc do zgody, podczas gdy chałupa zdąży już popaść w ruinę.
Sądy notorycznie zmuszane są zawieszać sprawy najbardziej zacietrzewionych, gdyż kolejni niedoczekujący się sprawiedliwości sami odchodzą z tego świata i trzeba ustalać następnych jeszcze żyjących zstępnych. Biuro Rzecznika Praw Obywatelskich przez kilka kadencji otrzymywało listy od potomków pewnego marynarza. Sprzedali należący do ojca drewniany domek ubogiej wielodzietnej rodzinie, która tuż po wprowadzeniu zaczęła się lepiej nosić, co było widoczne gołym okiem. Potomkowie doszli do wniosku, że musieli znaleźć pod podłogą marynarski skarb.
Ów międzypokoleniowy transfer masy skłóca zwłaszcza dziedziców po rolnikach. Jedna czwarta obdarowanych nie tym, czego chcieli, zwraca się do siebie po nazwisku dłużej niż rok. Podczas warsztatów o testamentach poznajemy przykłady bijatyk relacjonowanych przez lokalne media bezpośrednio z cmentarzy. Choćby: w trakcie ostatniego pożegnania Haliny K. – za życia dobrze prosperującej jubilerki – dwaj synowie podbili sobie oczy. Nieusatysfakcjonowani spadkobiercy po Wiesławie K. z Buska-Zdroju pokłócili się nad grobem o dwie tony odziedziczonego węgla. Na nekropolii w Szczecinie brat zadał siostrze trzy rany kłute, nie umarła tylko dzięki szybkiej reakcji żałobników.
By uniknąć powyższych perypetii, najlepiej udać się do notariusza. Należy zwrócić uwagę, czy mecenas sprawdzi twą zdolność testowania, pytając mimochodem np. o to, jaki jest dzień tygodnia, kto aktualnie rządzi w kraju, by rodzina nie zarzuciła ci pośmiertnie, iż nie byłeś świadom, co czynisz. Dyskretnie uprzedź urzędnika, niech – wykluczając ewentualną presję – wyprosi z gabinetu przyprowadzającą cię familię. Powierzoną mu wolę zdeponuje w Notarialnym Rejestrze Testamentów, żeby łatwo było po śmierci odszukać, co potomkom zaoszczędzi fatygi, zaś przodkom da pewność, że zostanie ujawniona bez zwłoki. Można umierać spokojnie, treść pozostanie niejawna do chwili okazania aktu zgonu.
Nie dokazuj
Nie bądź ostentacyjnie złośliwy. Okazuje się, że przytłaczająca większość jeszcze żyjących Polaków – jeśli już zwracają się do rejenta – najczęściej prosi o poradę, jak skur…a wydziedziczyć. – Jedyny syn – skarżą się – chce wyjechać za żoną obcokrajówką. – Powiedziałem mu, jak ty chcesz amerykańca udawać, nic nie dostaniesz. Szanowny pan rejent pomoże mi tak skonstruować ukaranie, ażeby było skuteczne.
Mecenasi tłumaczą zacietrzewionym, że w Polsce nie ma testamentów warunkowych. Tymczasem są klienci, którzy czerpią frajdę z trzymania rodziny w szachu. Pewna matka wydziedziczyła zamężną córkę, dochodząc do kuriozalnego wniosku, że jeśli ta zginie (bez jej zgody zrobiła prawo jazdy), zięć się niesprawiedliwie obłowi. Dziadkowie, niezadowoleni z wnuka ateisty, masę po sobie zapisali w ukryciu dalszej praktykującej krewnej. Jako wierzący w życie pozagrobowe czekali na jego reakcję z nieukrywaną satysfakcją. Niech z nas – odgrażali się u rejenta – wariatów nie robi, bo my nie jesteśmy z epoki kamienia łupanego. A był to czas wielkiej powodzi we Wrocławiu, patrzyli niewzruszeni, jak M3 wnuka ateisty stoi w wodzie.
W Ameryce wydziedziczający są bardziej wyrafinowani (ale tam przynajmniej jest się czym dzielić). Najnowsza tradycja to czynienie spadkobiercami psów. Głośny spór sądowy z psem toczyła już w latach 90. Wendy Dorkas, wniósłszy o unieważnienie testamentu męża, w którym przekazał Maksymilianowi 65 mln dol., podczas gdy jej… tylko centa. Ponieważ pozew oddalono, pani Wendy ponownie zwróciła się do sądu, tym razem prosząc o zgodę na zawarcie związku małżeńskiego z Maksiem, wszakże posiadał numer ewidencji podatkowej, zgodnie z przepisami był więc prawie człowiekiem. Nie znaleziono przeszkód. Niedawno ponownie owdowiała, a mąż nie zostawił testamentu.
U nas wbrew pozorom nie tak prosto jest wydziedziczyć. Należy uprzednio przekonać wysoki sąd, iż było się uporczywie nękanym, czyhano na nasze życie, rażąco nas zaniedbując. Lecz nawet gdy sędzia uzna wolę za ostateczną, tzw. sępy spadkowe pozostają czujne. Odsunięci od masy odwołują się potem, argumentując, że tuż przed zgonem im wybaczono, pieluchy zmieniali regularnie, lecz umierający nie zdążył tego notarialnie skorygować.
Przed testamentowym stoiskiem drobniutka staruszka z filcowym kwiatem na kapeluszu jest wdzięczna za zainteresowanie się jej, nikomu już niepotrzebną, osobą. Prócz niewielkiej masy w postaci M3 na Żoliborzu posiada siostrę, jednak starszą od siebie, co ją raczej wyklucza. Pewnie pora się zastanowić – wkłada ulotki do plastikowej siatki z wystającą darmową różą w kolorze herbacianym.
Nie żałuj
Jeśli myślisz, że pozostałeś sam, to się mylisz. Liczą na ciebie liczne fundacje, borykające się z wiecznym niedostatkiem. Pośmiertny charytatywny gest stał się na Zachodzie tak trendy, że stanowi niemal 50 proc. pomocowych budżetów. Tamtejsza tradycja partycypacji w czynieniu świata lepszym jest niemal tak długa, jak u nas rodzinnych cmentarnych bijatyk.
Np. hojny dobroczyńca z Kanady, dorobiwszy się jeszcze w latach 30., zapisał milion dolarów kobiecie, która w ciągu dekady od jego zgonu powije jak najwięcej dzieci. W wyścigu zwanym Wielkie Derby Bocianie stanęło 11 rodzin z Toronto. Siedem zdyskwalifikowano, a nagrodę podzielono między cztery. O ile współcześni testatorzy amerykańscy dzielą się najchętniej z psami (aż 72 proc. czyni o nich wzmianki w testamentach), brytyjscy preferują szpitale, kościoły oraz muzea.
By zrozumieć ich motywacje, czytamy o odkryciach dr. Russella Jamesa, zajmującego się charytatywnością teoretycznie. Podczas skanowania mózgów reprezentatywnej grupy poproszonej o podjęcie jednej z trzech altruistycznych decyzji: 1. praca w wolontariacie; 2. wsparcie fundacji darowizną za życia; 3. uwzględnienie jej w ostatniej woli, okazało się, iż ci ostatni uruchamiali zupełnie inne obszary kory niż pozostali. Otóż aktualizowali tzw. zwizualizowaną autobiografię, co oznacza, że wybierający testamentową opcję spoglądali wstecz na swe życie, działając pod wpływem wspomnień. Pomiary te potwierdza Światowy Raport Szczęścia: myślenie o dobrym uczynku uruchamia w mózgu tzw. jądro półleżące, współgrające z jedzeniem i seksem.
Może miałeś – czytamy na stronie www.napisztestament.pl – jak Giuseppe Verdi astmatyków w rodzinie? Zapisał on swą mediolańską rezydencję zubożałym muzykom operowym, resztę zaś chorym na krzywicę w Genewie, głuchoniemym, niewidomym oraz własnym służącym. Prywatnego doktora obdarował drogocennym zegarkiem, a jego syna wszystkimi złotymi guzikami w koszulach.
Może, jak Alan Rickman, aktor znany z filmu o Harrym Potterze, cierpisz na nowotwór? Po długiej walce z nim, prócz teatru, wsparł rozwój przeszczepów oraz rekonstrukcji twarzy. Najbliższa sercu George’a Michaela pozostawała walka z HIV. Z kolei pewnemu Portugalczykowi, który pomimo arystokratycznych korzeni pozostawał samotny, było to obojętne. Przed śmiercią poprosił notariusza o książkę telefoniczną i całą fortunę przepisał losowo wybranym nazwiskom. Żywił patologiczną niechęć do fiskusa, czując się wyzyskiwany całe doczesne życie.
Casus nie jest oderwany od rzeczywistości. Otóż gdy umieramy samotni, nie wydawszy dyspozycji, masa po nas należy się gminom ostatniego miejsca zamieszkania. Teraz dziedziczą takie sumy, że musiały pootwierać specjalne spadkowe referaty. Zestawiają spadający im z nieba inwentarz w nieczułych tabelach. Szczecin po spieniężeniu masy wzbogacił się dużo ponad milion. Nieco mniej Gdańsk oraz Legnica. Nowy Tomyśl o prawie 200 tys. zł plus gospodarstwo rolne. Zamość o m.in. dwie niezabudowane działki, trzy pojazdy o wartości złomowej, jednostki uczestnictwa w OFE oraz wypłatę z ZUS.
Zazwyczaj spieniężona masa po samotnych remontuje drogi, ogrzewa szkoły, wywozi śmieci, co światu pewnie nie zaszkodzi. Ale co, jeśli taki burmistrz wyznaje inne kredo niż ty i pomagasz mu fundować pomnik śp. polityka, którego nigdy nie popierałeś? Może byłeś ateistą, a teraz za twoje stawiają plebanię?
Nie przegap
Jeśli nie wiesz, kogo bardziej kochasz, to jesteś w większości. Żyjemy bowiem w tak patchworkowych kombinacjach, że czasem tracimy rachubę. Jak swą masą sprawiedliwie wyróżnić: syna spłodzonego niechcący za młodu, sympatyczne dzieci drugiej żony, z którymi zżyłeś się z racji stażu, czy fajne wnuki tej aktualnej, odwiedzające cię w szpitalu z gorącym rosołem. Nie zwlekaj, bo śmierć się z ciebie właśnie śmieje. Nawet takiej Arecie Franklin zdawało się, że mimo zaawansowanego raka trzustki jeszcze ma czas. Teraz rodzinie przyszło iść na wojnę o 80 mln dol.
Poznajemy casus Wojciecha. Był zdrów jak dąb, do końca wspinał się po Górach Sowich. Po śmierci żony, która osierociła dwie córki, poznał Annę. We względnym partnerskim szczęściu upłynęła im prawie dekada, choć córki były zdania, że kobieta źle wpływa na ojca. Tuż po jego pogrzebie poinformowano Annę, iż tatuś niestety nie zostawił dyspozycji, ma więc trzy ustawowe miesiące na opuszczenie lokalu. A mógł przecież za życia zaprosić na obiad wszystkie istotne dla siebie kobiety i porozmawiać o konkretach.
A to nie koniec. Za chwilę przy spadkobraniach nastąpi hekatomba nieporozumień. Zaczną bowiem umierać założyciele rodzinnych biznesów, którzy rozkręcali je po 1989 r. Żyjący badani, mając pewność, że poza firmą posiadają jeszcze kilkoro wartościowych dzieci, są przekonani, że sukcesja przebiegnie kulturalnie. A trzeba brutalnie dopowiedzieć: będą sobie rościć także już nieaktualne synowe, wnuki z pierwszych małżeństw itp. Podczas wykładu w Kutnie okazało się, że żaden przedsiębiorca lokalny nie wziął tego wcześniej pod rozwagę.
Zaraz po nich zaś przyjdzie pora na emigrantów. Unia co prawda już wyszła pozostałym w kraju spadkobiorcom naprzeciw. By nie narażać ich na procesowe tułaczki, umierający za granicą po 17 sierpnia 2015 r. mogą skorzystać z klauzuli wyboru ojczystego prawa, wedle którego będzie rozdysponowywana uciułana masa.
Organizatorzy Międzynarodowego Tygodnia Pisania Testamentów przekonują więc uczestników, by pamiętali o tych wszystkich opisanych wyżej zawiłościach. Jak to mówią – powtarzają – bezpieczniej daje się ciepłą ręką.