Znów były same. „Kobiety z mostu”, które od półtora roku walczą o to, by zostali ukarani sprawcy ich pobicia podczas kontrmanifestacji na Marszu Niepodległości 2017, za zamkniętymi drzwiami wysłuchały decyzji sądu. Sąd skierował sprawę ponownie do prokuratury. Będzie proces.
Śledztwo najpierw umorzone
W warszawskim sądzie rejonowym rozpatrywane było odwołanie „Kobiet z mostu” od wydanej 10 września 2018 r. decyzji prokuratury o umorzeniu śledztwa, które mogłoby doprowadzić do ustalenia tożsamości narodowców, którzy zaatakowali protestujące kobiety. Podczas marszu były przez nich wyzywane, opluwane, szarpane, kopane (w tym jedna w głowę), ciągnięte po ziemi i zniesione z ulicy przez uczestników manifestacji. Jedna osoba w wyniku niefachowego znoszenia straciła przytomność, inna doznała urazu ręki – duża blizna widoczna jest do dziś. Prokurator Magdalena Kołodziej w swoim uzasadnieniu napisała wówczas m.in., że „zachowania atakujących nie były objęte umyślnością”, że „zamiarem atakujących nie było pobicie, lecz okazanie niezadowolenia, że znalazły się one na trasie ich przemarszu”. A także że „przemoc ze strony napastników była nakierowana na mniej newralgiczne części ciała”. Prokurator stwierdziła, że „brak jest podstaw do przyjęcia, że interes społeczny uzasadnia ściganie przestępstw z urzędu”.
Czytaj także: „Kobiety z mostu” zgłosiły siedem postulatów do MSWiA
„Kobiety z mostu”. Będzie proces sądowy
Protestujące „Kobiety z mostu” zgodnie oceniły, że takie uzasadnienie jest haniebne dla polskiego wymiaru sprawiedliwości, i odwołały się od decyzji prokuratury. To była ich jedyna szansa, bo sugestia, że mogą skarżyć sprawców z powództwa cywilnego, była przecież niemożliwa do realizacji. Poszkodowane nie mają żadnych narzędzi prawnych, aby ustalić tożsamość napastników, mogą to zrobić jedynie policja i prokuratura. Odwołanie było ich ostatnią szansą nie tylko na uznanie, że to one są ofiarami, ale także na ustalenie i ukaranie sprawców.
13 lutego 2019 r. sąd przyjął zażalenie kobiet na wiążącą im ręce decyzję prokuratury, którą ocenił jako bulwersującą. – Jestem bardzo wzruszona. Sędzia otwarcie mówiła, że decyzja prokurator Kołodziej jest bulwersująca, zwłaszcza stwierdzenie, że nie zachodzi interes społeczny w kontynuowaniu śledztwa. Uznała też, że nasze obrażenia zostały potraktowane pogardliwie, bo biegły medyk nawet nie sprawdził, jak czujemy się teraz – powiedziała tuż po ogłoszeniu decyzji Ewka Błaszczyk, aktywistka, inicjatorka protestu „Kobiet z mostu”.
W tle całej historii rozgrywa się także inne postępowanie karzące „Kobiety z mostu” w tzw. trybie nakazowym grzywnami za zakłócenie legalnego zgromadzenia. Owych mandatów protestujące nie przyjęły, co skutkuje skierowaniem sprawy na drogę sądową. Ewentualny termin tych rozpraw (być może zbiorczej rozprawy) nie został jeszcze wyznaczony.
Ewa Siedlecka: Państwo dla swoich. „Nie podoba się? Wyp…ć!”
Aktywistki zostawione same sobie
Ogłoszenie decyzji sądu (rozprawę prowadziła SSR Magdalena Zając-Prawica) zostało utajnione. To rzadki przypadek, bo stosuje się go przede wszystkim w przypadku rażących zbrodni. Tym razem sędzia uznała, że na sali mają zostać wyłącznie strony, żeby panował spokój. Wydaje się, że nie było ku temu specjalnych przesłanek. Osoby, które chciały być świadkami ogłoszenia decyzji sądu, w tym dziennikarze, stały spokojnie na korytarzu warszawskiego sądu. Nikt nie wznosił żadnych okrzyków ani nie zachowywał się niestosownie. Czy więc wraz z tą zaskakującą decyzją zakłócona została otwartość i jawność postępowania, jaka powinna panować w demokratycznym państwie? To subiektywne czy obiektywne wrażenie?
Jedno jest pewne – skutkiem tego rozwiązania było ponowne osamotnienie „Kobiet z mostu”. W wielkich emocjach znów mogły liczyć tylko na wzajemną solidarność. Tak samo jak półtora roku temu przy moście Poniatowskiego, gdy zostały w tłumie narodowców, którzy wyrwali im transparent „Faszyzm stop”, otoczyli i zaatakowali, co być może nosiło znamiona linczu. Jak bowiem inaczej ocenić wyzwiska, plucie, szarpanie i kopanie „z doskoku”? Jak ocenić fakt, że na tak dużej demonstracji wezwana policja pojawia się po tak długim czasie i spisuje ofiary, a nie sprawców? Jak ocenić zdanie, które usłyszała od jednego z napastników Ewka Błaszczyk, że dla takich jak ona trzeba odkurzyć komory gazowe?
Otoczone kobiety – były to aktywistki związane z ruchem Obywatele RP i Warszawskim Strajkiem Kobiet – trzymały się wtedy za ręce. Najpierw stojąc, później siedząc, w końcu na leżąco. Próbowały się wspierać i nie dopuścić do poważniejszego zranienia którejkolwiek z nich. Nikt nie stanął wtedy w ich obronie.
Poniżenie, jakiego wówczas doznały od uczestników marszu z Bogiem, honorem i ojczyzną na ustach, wróciło do nich kilkakrotnie. Podczas odczytywania pogróżek wysyłanych im w internecie, podczas odbierania wyroków nakazowych nakładających na nie grzywnę czy podczas czytania decyzji o umorzeniu śledztwa przez prokuraturę, która nie dopatrzyła się przemocy w przemocy ani nawet znaczącego interesu społecznego w ich proteście.
Potęga tego stresu widoczna jest do dziś. Mimo upływu kilkunastu miesięcy od stanięcia przeciwko marszowi 60 tys. nacjonalistów, niosących m.in. hasła „Czysta krew” czy „Biała Europa”, z sali sądowej wyszły bardzo wzruszone, zapłakane.
Mimo tak wysokiej ceny emocjonalnej ich proces powinien być procesem publicznym. Ze względu na bardzo ważny interes społeczny. Ze względu na edukację, w tym na rozumienie zagrożeń płynących ze skrajnego nacjonalizmu, i rozumienie, czym jest i czym skutkuje przemoc. I ze względu na zmianę.
Siła solidarności. W sprawę włącza się Amnesty International
Walkę w sprawie „14 Kobiet z mostu” prowadzi m.in. Amnesty International. Organizacja kilka miesięcy temu rozpoczęła zbiórkę podpisów pod apelem do ministrów sprawiedliwości i spraw wewnętrznych. Pod pismem wzywającym ich do zapewnienia, że sprawcy napaści zostaną pociągnięci do odpowiedzialności, podpisało się już ponad 24 tys. osób.
Ponadto w 2018 r. organizacja wybrała właśnie „14 Kobiet z mostu” – jako pierwsze Polki – do swojej akcji maratonu pisania listów. Dzięki m.in. tej inicjatywie o skromnym, odważnym proteście dowiedział się świat.
Kilka z listów napisanych do „Kobiet z mostu” upubliczniła niedawno Lucyna Łukian, jedna z uczestniczek protestu przy moście Poniatowskiego. „Co orzeknie sąd? Została naruszona nasza »nietykalność«, czy może nacjonaliści tylko okazali swoje niezadowolenie bez żadnego uszczerbku dla nas, 14 kobiet demonstrujących niezgodę na faszyzm w naszym kraju? – pisze Łukian. – Tamte wydarzenia, obrazy z 11.11.2017, wracają w najmniej oczekiwanych momentach. Wracają niczym bumerang, wracają nocą, w dzień, w czasie zakupów... Jest wiele dni, w których trudno skupić się na pracy, bo niechciane, niezapraszane obrazy tańczą przed oczami. Już nie tylko rozumiem, ale czuję ból taty wspominającego swoje wołyńskie dzieciństwo, a nie przeżyłam nawet krzty tego co on. Przeglądam listy... oczy dziurawe, twarz przecieka...”.
Fragmenty listów przesłanych poszkodowanym dzięki pośrednictwu Amnesty International
„Drogie Panie! Piszę w sprawie znanej każdemu Polakowi, lecz nie przez każdego branej na poważnie. Kochając naszą ojczyznę, powinniśmy bronić jej oraz każdej osoby, która staje przeciwko nienawiści. Patriotyzm nie równa się faszyzmowi. Walczcie do końca. Wasza Julia”.
„Ogromnie podziwiam Waszą odwagę i determinację i chciałabym wyrazić swoje poparcie dla prowadzonej przez Panie działalności. Napisałam list w tej sprawie do ministra sprawiedliwości i mam nadzieję, że sprawcy pobicia otrzymają w końcu należną karę. Walczmy dalej przeciwko nienawiści. Członkini Grupy Stonewall z Poznania”.
„Jestem paniom naprawdę wdzięczna za to, że mówią panie głośno o tej strasznej sytuacji, że nie zamykają panie oczu na zjawisko faszyzmu w Polsce, które ja i zapewne wielu innych już dawno uznało za wymarłe. (...) Są panie wielkim symbolem w walce jednostki z ideologią”.
„Piszę ten list w Europejskim Centrum Solidarności. Obok mnie wyświetlane są zdjęcia ze strajku w 1980 r. W tym miejscu pokojowa demonstracja jest prawem świętym. W tym miejscu nie sposób wątpić, że to wszystko ma sens. (…) Niezmiernie mnie wkurza, że środowiska prawicowe (często skrajne) przywłaszczyły sobie prawo do bycia patriotami, do przejęcia Święta Niepodległości. Chcą być Chrystusami wśród narodów, a zapominają, że Chrystus oddał swoje życie (i według wiary katolickiej wciąż oddaje – na ołtarzu) za bliźnich, nawet za nieprzyjaciół. Dla mnie Wy jesteście prawdziwymi patriotkami. Dziękuję, że walczycie o mój piękny kraj, w którym każdy przybysz jest mile widziany. Marzę o Polsce bez kultu bohaterów oddających swoje życie za państwo. Staropolska gościnność zamiast pustosłownych Sarmatów. Taką nadzieję daje mi Amnesty, taką nadzieję daje mi ECS, taką nadzieję dajecie mi Wy. Dziękuję”.
I na koniec głos młodego pokolenia:
„Kochane Polki! Ten list ma być podziękowaniem od kilku nastolatek z małego miasta w województwie łódzkim. Chciałybyśmy wyrazić nim wdzięczność za Waszą odwagę, walkę o pokój i chęć walki o sprawiedliwość oraz o to, aby świat stał się lepszy. Nasz świat. (…) Jesteśmy oburzone postępowaniem władz polskich wobec Waszej postawy i osób, które przecież pragnęły tylko wyrazić swoje zdanie i zachęcić do wspólnej walki o dobro, którego tak mało wokół. Jesteście kimś, z kogo pragniemy brać przykład. (...) Dziękujemy za walkę o lepsze jutro! Nastolatki z Radomska”.
Cóż więcej można napisać? Może to, że „Kobiety z mostu” nie muszą być skazane na samotność. Nie muszą mieć procesu sądowego za zamkniętymi drzwiami. Ani nie muszą czuć, że w niewygodnych politycznie czy społecznie chwilach wszyscy odwracają od nich głowy.
Czytaj także: Marsz Niepodległości z bliska