Tuż przed meczem o ostateczne zwycięstwo w Lidze Narodów o trzecie miejsce Japończycy zmierzyli się z Włochami i pierwszy raz sięgnęli po brąz w rozgrywkach VNL. Drużyna naszego starego znajomego Philipe’a Blaina po wielu latach wraca z przytupem do światowej czołówki. Ale to był tylko support do głównego wydarzenia wieczoru.
Finał Ligi Narodów. Kapitalny Kaczmarek
Do walki o zwycięstwo w tegorocznej imprezie stanęli godni siebie rywale. Obaj trenerzy nawzajem komplementowali drużynę przeciwnika. Jack Speraw wymienił całą listę atutów Polaków; Nikola Grbic poszedł jeszcze dalej, bo stwierdził, że Amerykanie grają w siatkówkę najlepiej na świecie.
Światowa czołówka zna się doskonale. Nie dość, że nie brakuje okazji do reprezentacyjnych potyczek, to jeszcze reprezentacyjni siatkarze z obu stron siatki występują często w tych samych klubach. I tak trzech Amerykanów gra teraz w polskiej lidze, są więc naturalnym bankiem informacji – jeśli w ogóle jest to potrzebne.
O zaskoczenie nie jest więc łatwo. Nawet jeśli nie wybiega na boisko Bartosz Kurek, to Łukasz Kaczmarek też nie jest debiutantem.
W fazie grupowej Polacy w Rotterdamie ulegli Amerykanom bezdyskusyjnie 0:3. Ale w Ergo Arenie stało się jasne już po pierwszym secie, że wynik ma duże szanse być inny. W początkowej partii zespół USA ani razu nie prowadził. I tak było do końca. Właśnie Łukasz Kaczmarek atakował jak natchniony. Różnorodnie i bardzo skutecznie.
Do pewnego momentu wydawało się, że kolejny set będzie miał podobny przebieg. Było już nawet 16:11 dla nas, ale wtedy Amerykanie zaczęli odrabiać straty, a do tego w tej fazie meczu musiał zakończyć swój występ środkowy Mateusz Bieniek po nieszczęśliwym lądowaniu na parkiecie. Ekipa Grbicia miała trochę gorsze statystyki.