Premier Mario Draghi zadeklarował jeszcze we wtorek, że „Włochy chcą Ukrainy w Unii Europejskiej”, czego tak jednoznacznie nie mówią dwie kluczowe stolice: Paryż i Berlin. Polska, Czechy, Słowacja i Litwa ponownie zabiegają, by zaczynający się w czwartek szczyt UE wypowiedział się jasno w sprawie perspektywy członkostwa dla Ukrainy. Francja, Niemcy i Belgia apelują jednak, by nie otwierać znów dyskusji, którą dwa tygodnie temu w Wersalu zamknięto oświadczeniem, że Unia „uznała europejskie aspiracje i europejski wybór Ukrainy” („europejski” niekoniecznie znaczy „unijny”), a „Ukraina należy do naszej europejskiej rodziny”.
Czytaj też: Kuracja odwykowa. Jak się uwolnić od rosyjskiej energii?
UE kontra Rosja. Rozwieść się czy rozejść
Tymczasem Unia gorączkowo szuka sposobów, jak pogodzić szybkie zmniejszanie zależności od surowców z Rosji z ograniczeniem wzrostu cen energii. I jednocześnie nie odpuścić celów klimatycznych z Zielonego Ładu.
„UE musi szybko działać, by zapewnić dostawy energii na kolejną zimę” – powiedziała w środę komisarz ds. energii Kadri Simson. W przeddzień szczytu Komisja Europejska też mówiła wyraźnie: wspólne zakupy gazu muszą być połączone z obowiązkiem wypełnienia jego podziemnych magazynów do co najmniej 80 proc. do końca października.
Wzorem może być wspólny zakup szczepionek na covid-19. KE jest gotowa powołać podobną „grupę zadaniową”, która negocjowałaby razem objętość i cenę importu gazu skroplonego (LNG) i z gazociągów spoza Rosji. Dzięki efektowi skali zwiększy to siłę przetargową Europejczyków wobec eksporterów i pomoże zbijać ceny.
Udział we wspólnych zakupach byłby dobrowolny, dlatego Bruksela czeka na reakcję poszczególnych krajów. Na razie tylko Niemcy i Austriacy ostrzegają, że może nie być łatwo uwzględnić tak różnych miksów energetycznych. Niemcy są jednym z państw najbardziej uzależnionych od dostaw z Rosji.
W czwartkowym szczycie weźmie udział przylatujący do Europy prezydent USA Joe Biden. Jak mówi jeden z naszych rozmówców, Bruksela i Waszyngton pracują nad wspólnym oświadczeniem o „nowym partnerstwie” w sprawie zakupów amerykańskiego LNG przez Europę. Amerykanie chcą zamieścić w nim też informację o nowych sankcjach. Dlatego ci Europejczycy, którzy marzą o szybkim rozwodzie z Rosją, liczą na to, że presja Bidena pomoże rozwiązać spory wokół kolejnych ograniczeń nakładanych na Moskwę.
Polska np. domaga się, by w konkluzje szczytu wpisano konkretną datę „energetycznego rozwodu” – ma to być 2027 r. Ale sporo krajów woli sformułowanie „tak szybko, jak to możliwe”, a zamiast „odejścia” woli zwrot „uniezależnienie się” (bo to nie wyklucza w przyszłości jakiegokolwiek importu gazu czy ropy). Warszawa przewiduje też, że może dojść do eskalacji konfliktu i odcięcia nas od rosyjskich surowców, dlatego domaga się szczegółowego planu reakcji na taki scenariusz.
Czytaj też: Rosja nie jest tak odporna na sankcje, jak twierdzi Putin
Północ protestuje
Niemcy, Holendrzy i Duńczycy przekonują, by w odpowiedzi na obecne i przewidywane skoki cen energii finansować wsparcie dla najbardziej poszkodowanych gospodarstw i przedsiębiorstw. Hiszpania, Włochy i Belgia wolą wprowadzenie górnego pułapu dla hurtowej czy detalicznej ceny na gaz w UE. Jednak Północ protestuje, dowodząc, że mogłoby to prowadzić do dotowania gazu, by pokryć różnicę między wyższą ceną w imporcie a ustalonym maksymalnym pułapem. Jeden z dyplomatów mówi nam, że poskutkuje to powstaniem czegoś w rodzaju „funduszu gazpromowskiego”: dotowalibyśmy gaz z Rosji, zamiast od niego odchodzić.
Jeszcze inną taktykę przyjęły takie kraje jak Polska, Bułgaria czy Węgry. Wolą zbijać ceny za pomocą spowolnienia reform pakietu klimatycznego „Fit For 55”, czyli poprzez uderzanie w Zielony Ład.
Czytaj też: Czy Polska przestanie importować gaz, ropę i węgiel z Rosji?
Ile miliardów dla Polski?
W przyszłym tygodniu ministrowie spraw wewnętrznych mają zająć się koordynacją i wsparciem krajów przyjmujących najwięcej uchodźców z Ukrainy. Bruksela zdecydowała o kolejnych przesunięciach budżetowych, które pozwolą tym państwom na szybsze wydanie 3,4 mld euro. Margaritis Schinas, jeden z wiceprzewodniczących KE, nie potrafił odpowiedzieć, ile konkretnie Polska dostanie na potrzeby uchodźców. Szacowane przez Warszawę koszty ich przyjęcia przez pierwsze dziewięć miesięcy to ponad 2 mld euro, choć bez wydatków na edukację, integrację na rynku pracy i służbę zdrowia. Polska za przykład podaje fundusz uchodźczy dla Turcji ustalony na 9 mld euro na lata 2016–23 r. (wydano już ok. 6 mld).
Bruksela poinformowała o szczegółach „mechanizmu solidarności”, m.in. o 10 tys. łóżek szpitalnych w różnych państwach w nagłej potrzebie (Ukraińcy będą mogli być przewożeni na leczenie np. z Polski). Zapowiedziano również pakiet 500 mln euro wsparcia dla producentów rolnych najbardziej dotkniętych skutkami wojny.
Edwin Bendyk: Koniec epoki nafty