Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Himalaje nonsensu

Na Mount Evereście obowiązuje zasada: komu nie udało się wejść na szczyt do godziny 13.00, powinien zawrócić. Na Mount Evereście obowiązuje zasada: komu nie udało się wejść na szczyt do godziny 13.00, powinien zawrócić. Joe Hastings / Flickr CC by 2.0
Po trupach do nieba: Droga na Mount Everest zamienia się w tłumnie odwiedzany park rozrywki dla miłośników mocnych wrażeń. Tyle, że coraz więcej gości zostaje w nim na zawsze.
Każdej wiosny, gdy warunki pogodowe w Himalajach są najbardziej korzystne, alpiniści z całego świata usiłują wspiąć się na Mount Everest.Göran (Kartläsarn)/Flickr CC by 2.0 Każdej wiosny, gdy warunki pogodowe w Himalajach są najbardziej korzystne, alpiniści z całego świata usiłują wspiąć się na Mount Everest.
Artykuł pochodzi z  43/44 numeru tygodnika Forum. W kioskach od poniedziałku 22 października.Polityka Artykuł pochodzi z 43/44 numeru tygodnika Forum. W kioskach od poniedziałku 22 października.

Aydin Irmak zdejmuje z twarzy maskę, bierze dwa głębokie wdechy. Gardło mu się ściska, czuje, jak rzadkie jest tu powietrze. Szybko nakłada maskę z powrotem. Rozgląda się wokół siebie. Czy to jest to miejsce, o które chodziło? Podchodzi lekko pochyłą, lodową drogą. Widzi szklaną skrzynkę z umieszczoną wewnątrz figurką Buddy. Tak, to jest to miejsce. Irmak stoi na szczycie Mount Everestu.

19 maja 2012 r. wskutek lodowatego wiatru temperatura spadła do minus 37 st. C. Najwyższy punkt na Ziemi – na wysokości 8488 metrów n.p.m.– był całkowicie opuszczony. Irmak zdobył szczyt jako ostatni spośród 176 wspinaczy tego dnia – wszyscy byli już w drodze powrotnej. Spotkał ich, gdy wchodził na górę. Jeden z nich krzyknął w jego stronę: Zawracaj! Ale on po prostu szedł dalej. Na Mount Evereście obowiązuje zasada: komu nie udało się wejść na szczyt do godziny 13.00, powinien zawrócić. Wieczorem pogoda bywa bardzo zła. Poza tym zbyt długie przebywanie w rzadkim powietrzu w tzw. strefie śmierci powyżej ośmiu tysięcy metrów jest śmiertelnie niebezpieczne.

Irmak wchodzi na szczyt dopiero około 15.00. Czuje się jak otumaniony. Nigdy przedtem nie był na żadnej wysokiej górze. Jest sprzedawcą rowerów z Nowego Jorku. Nie ma pojęcia, jak fatalne warunki atmosferyczne mogą znienacka tu zapanować. Jeszcze parę tygodni wcześniej nie wiedział nawet, co to są raki. Zabrał ze sobą chorągiewkę, wbija ją w śnieg. Potem wyciąga z kieszeni aparat cyfrowy. Chce sobie zrobić zdjęcie, na to musi mieć czas. Aparat nie działa. Irmak zdejmuje z dłoni prawą rękawiczkę, aby sprawdzić baterie. Wtedy od tyłu uderza nagle silny podmuch lodowatego wiatru. Rękawiczka wiruje w powietrzu. Irmak stoi samotnie na Mount Evereście. Zdecydowanie za późno tu dotarł. Stracił prawą rękawiczkę i nie ma pojęcia, jak zejść.

Didi! Siostro!

Gdy około 15.30 rusza w dół, kolejne ekipy wspinaczy w obozie numer cztery, około 900 metrów poniżej, szykują się już do wejścia na szczyt. Przewodnikowi Pembie Jangbu agencja przydzieliła 24-letniego alpinistę Nadawa Ben-Jehudę, który pragnie zdobyć szczyt jako najmłodszy Izraelczyk. Pemba za to zlecenie dostanie sześć tysięcy dolarów. A jeśli klientowi uda się zdobyć szczyt – dodatkowo dwa tysiące. Wieczorem Pemba i jego klient ruszają w drogę. Następnego ranka chcą zdobyć szczyt. Nie wiedzą o tragedii, która rozgrywa się ponad nimi. Obaj idą ostro do przodu. Jest zimno, wiatr wieje z prędkością 50 km na godz. Około 22.00 na wysokości 8300 metrów spotykają chińskiego wspinacza Ha Wenyi. Ten 55-letni handlowiec siedzi w śniegu z boku trasy, jego butla z tlenem jest pusta. Żyje, ale jest całkowicie pozbawiony sił. Pomagają mu ponownie podczepić się do liny, po czym idą dalej.

Na wysokości 8400 metrów światło z czołówki Pemby trafia na ciało w śniegu. To 33-letnia bizneswoman Shriya Shah-Klorfine z Kanady. Pemba krzyczy: Didi, Didi! (Siostro, siostro!). Ale kobieta nie żyje. Pemba i jego klient ruszają w dalszą drogę. Około 23.45 na wysokości 8500 metrów światło ich latarek pada na mężczyznę, który siedzi w kucki na bloku skalnym. Jego kombinezon termiczny jest rozszarpany, w powietrzu powiewają piórka. Nie ma plecaka ani maski tlenowej. Brakuje raków na jego prawym bucie. Usta ma oblodzone. To Aydin Irmak. Ma zamknięte oczy, ale oddycha. Pemba potrząsa go za ramiona. Irmak się budzi.

– Czy możesz ruszać nogami? – pyta Pemba
– Chyba tak – odpowiada Irmak.
– Gdzie twój sprzęt?
– Nie mam pojęcia.

Irmak nie wie, co się wydarzyło. Nie wie, jak dotarł ze szczytu do tego miejsca. Pemba i jego klient przerywają swoją próbę zdobycia góry. Wpinają Irmaka do liny mocującej, biorą go między siebie i schodzą. Trio walczy z przeciwnościami w drodze na dół. Udaje mu się przejść nad ciałem zmarłej Kanadyjki, dociera do martwego Chińczyka. W pobliżu leży też Song Won Bin, 44-letni wspinacz z Korei Południowej. Zdezorientowany i zagubiony spadł ze skały, dlatego trzech mężczyzn nie ma szansy go dostrzec. Schodzą z obozu czwartego do trzeciego i dalej – do obozu drugiego na wysokości 6400 metrów. Docierają do niego 20 maja około 19.00.

Odwaga i pieniądze

Wejście na najwyższy punkt na Ziemi to marzenie wielu ludzi – podobnie jak latanie czy podróż na Księżyc. Każdej wiosny, gdy warunki pogodowe w Himalajach są najbardziej korzystne, alpiniści z całego świata usiłują wspiąć się na Mount Everest. Są wśród nich profesjonalni himalaiści i naukowcy, ale także osobnicy żądni przygód, którzy nie powinni tam wyruszać. To ludzie, którzy szukają ekstremalnych doznań. Kuszeni przez przemysł ekspedycyjny, który sprzedaje najwyższy szczyt jako atrakcję turystyczną.

Każdy, kto jako tako trzyma się na nogach, może zabukować podróż na Mount Everest. Doświadczenie w wysokich górach nie jest wymagane. Tylko odwaga. I pieniądze. Szerpowie targają sprzęt, przygotowują trasy, rozbudowują obozy, rozpinają liny mocujące, do których turyści w drodze na szczyt przypinają się niczym perełki na naszyjniku. Tak właśnie sprzedawcy rowerów z Nowego Jorku Aydinowi Irmakowi udało się dotrzeć na szczyt. To prawdziwy cud, że udało mu się zejść. Gdyby Pemba i Ben-Jehuda nie znaleźli go w środku nocy, zginąłby na pewno. Uratowali mu życie.

 

 

Od czasu pierwszego zdobycia Mount Everestu 29 maja 1953 r. przez Edmunda Hillary’ego i Tenzinga Norgaya 3836 ludzi wspięło się na szczyt najwyższej góry świata, prawie trzy czwarte z nich w ciągu ostatnich 10 lat. Himalajski olbrzym stał się parkiem rozrywki – twierdzi światowej klasy włoski alpinista Simone Moro, który czterokrotnie stał na szczycie Everestu.

Tej wiosny 683 alpinistów z 34 krajów usiłowało wejść na Mount Everest. Był to bardzo tragiczny sezon. W kwietniu i maju zginęło 11 wspinaczy. Więcej ludzi straciło tu życie tylko w 1996 r. – dwunastu. W tym roku wspinacze zginęli nie dlatego, że znaleźli się nagle w środku burzy śnieżnej albo że spadły na nich kamienie lub lawina. Zmarli, ponieważ byli zbyt wykończeni, bo za wolno się wspinali, bo zignorowali chorobę wysokościową i nie zawrócili. Tylko w weekend 19–20 maja na szczyt ruszyło 300 ludzi.

– Jeszcze nigdy nie widziałem tylu ludzi na Evereście – mówi himalaista Ralf Dujmovits. W strefie śmierci powstawały zatory. Sześciu ludzi zmarło, czterech z nich na ulubionej przez wszystkich trasie południowej. Stracili życie, bo poszukiwacze spełnienia na najwyższym punkcie na Ziemi w pewnej chwili stanęli sobie na drodze.

Łowcy rekordów

Ministerstwo turystyki w Katmandu, stolicy Nepalu, to kanciasty budynek z palonej cegły w centrum miasta. Kto chce zdobywać Everest, musi uzyskać zgodę od urzędników na drugim piętrze. Kosztuje ona około 10 tys. dolarów. Góra jest dobrym źródłem dochodów. W połowie maja w urzędzie zjawia się mizerny mężczyzna o bujnych brwiach i głębokich zmarszczkach na twarzy. Chce zawiadomić o próbie pobicia rekordu. Ma zamiar jako pierwszy człowiek wnieść na rower szczyt Everestu.

Jest wiele uznanych oficjalnie rekordów. Pierwszy niewidomy na szczycie. Pierwszy człowiek z amputowanymi nogami. Pierwszy zjazd ze szczytu na desce snowboardowej. Pierwszy nocleg na najwyższym punkcie Ziemi. Pierwszy zawarty tu ślub. Rekord wytrzymałości – przetrzymanie z gołą klatą na szczycie – wynosi trzy minuty. Urzędnik za białym biurkiem nie stawia żadnych pytań. Inkasuje dodatkowe tysiąc dolarów od Irmaka za certyfikat rekordu Mount Everestu. Pieczątka. Podpis.

Urodzony w Stambule Aydin Irmak jako młody człowiek wyemigrował do Ameryki, studiował finanse w Nowym Jorku, potem otworzył firmę produkującą designerskie meble. Sklep splajtował, małżeństwo się rozpadło. Irmak wylądował na ulicy, spał w Queensie pod mostem. W 2009 r. zaczął naprawiać stare rowery, wykorzystując części znalezione na wysypiskach. Wreszcie zarabiał jakieś pieniądze. Ruszył w podróż po świecie. W 2011 r. dotarł do Katmandu. Podczas kolacji w jednej z restauracji zrodziła się idea ruszenia na Everest z rowerem.

W Nepalu jest około 100 firm, które organizują ekspedycje na Everest, 40 z nich ma siedzibę w Katmandu. U renomowanych organizatorów wyprawa kosztuje około 35 tys. dolarów. W tańszej ofercie po tybetańskiej stronie cena wynosi już tylko około 10 tysięcy. Organizatorzy oszczędzają na personelu, sprzęcie, linach, karabinkach, krótkofalówkach, butlach tlenowych.

Irmak bukuje wyprawę za 28 tys. dolarów w firmie Thamserku. Pieniądze pożycza od przyjaciela z Nowego Jorku. Szef Thamserku cieszy się z pomysłu wejścia z rowerem. To dobra reklama. Nie obchodzi go, że klient jeszcze nigdy nie był na żadnej górze, że nie wie, jak założyć raki. Niektóre agencje przyjmują tylko takich klientów, którzy mają już za sobą wejście na sześciotysięcznik. – Niektórzy nas okłamują i nie przyznają się, że nie mają doświadczenia w wysokich górach. Nie możemy nic na to poradzić, musimy im wierzyć – mówi Dawa Steven, szef Asian Trekking, jednej z największych agencji w Katmandu.

Trening w kopalni

W przypadku dwóch niemieckich wspinaczy, którzy zgłosili się do Asian Trekking i na początku kwietnia dotarli do Katmandu, Dawa Steven nie ma żadnych złych przeczuć. 61-letni Eberhard Schaaf, lekarz sportowy z Aachen, i 68-letni Paul Thelen, doradca finansowy z Wüselen, robią dobre wrażenie. Kulturalni, spragnieni przygody, wysportowani panowie. Schaaf, sprężysty mężczyzna z brodą, biegał w maratonie. Brał też udział w biegach na ponad 200 km. Obaj są doświadczonymi wspinaczami. Chcą zdobyć najwyższe szczyty wszystkich siedmiu kontynentów, czyli Seven Summits. Byli już na Mount McKinley na Alasce, na Kilimandżaro w Tanzanii, zdobyli Aconcaguę w Argentynie. Teraz ich celem jest Everest.

Thelena i Schaafa sponsorowała marka Doppelherz. Dobrze przygotowali się do wyprawy na najwyższy szczyt Ziemi. W nieczynnej kopalni robili podejścia – 500 schodków w górę i w dół, w sumie 80 metrów wysokości. Taszczyli plecaki wypełnione butelkami coli i konserwami. Na tarasie w ogrodzie Thelena rozłożyli aluminiowe drabiny między stołami tapicerskimi. Przechodzili po nich w butach do wspinaczki i w rakach. Miało ich to przygotować do pokonania lodowca Khumbu, gdzie himalaiści muszą pokonać gigantyczne szczeliny, przechodząc po rozłożonych nad nimi drabinach.

Kazali zamknąć się w hali narciarskiej w Holandii i nocowali tam w namiocie przy temperaturze minus pięciu stopni Celsjusza, by przetestować bieliznę termalną. Regularnie przeprowadzali testy wysiłkowe i EKG; przez rok codziennie łykali tabletki z alg, które miały poprawić ich system odpornościowy. Dla obu Everest stanowił ostateczne wyzwanie. Do obozu bazowego ruszyli 7 kwietnia. Znajduje się on 320 km od Katmandu, na wysokości 5365 metrów, pośrodku parku narodowego. Na powierzchni niespełna kilometra kwadratowego stoją setki namiotów. W centrum znajduje się stacja medyczna. Jest zasięg telefoniczny, w niektórych namiotach po jedzeniu serwuje się wilgotne serwetki.

 

 

Pod koniec kwietnia obóz ma 900 mieszkańców. To między innymi zawodowi sportowcy, jak szwajcarski alpinista Ueli Steck. Jest też alpinista Simone Moro. Od trzech lat pracuje nieopodal jako pilot śmigłowca. Obok obozu bazowego zbudował lądowisko. Sprowadza z Everestu alpinistów, którym przydarzył się wypadek. Z myślą o tym zajęciu wyrobił sobie nepalską licencję pilota. Biznes nieźle się kręci.

90 proc. wspinaczy w obozie to amatorzy. Są wśród nich łowcy rekordów. Pewna 16-letnia Nepalka pragnie zdobyć Everest jako najmłodsza kobieta. 73-letnia Japonka chce zasłynąć jako najstarsza zdobywczyni szczytu. Jest tu także były żołnierz brytyjski, który w Afganistanie stracił lewą rękę. Zlecił specjalistom wykonanie specjalnej protezy z włókna węglowego, z wbudowanym czekanem.

19 kwietnia do obozu bazowego przybywa Irmak. Dystans z Katmandu do obozu pokonał na rowerze. Im wyżej jechał, tym drogi stawały się coraz gorsze. W pewnym momencie były to już tylko wąskie śnieżki i żwir, często musiał brać rower na plecy. Teraz w obozie siedzi najczęściej samotnie pod jakąś skałą na skraju. Inni nazywają go „szaleńcem”. Obawiają się, że na górze będą go musieli ratować, jeśli utknie gdzieś wysoko na rowerze.

Wspinaczka z obozu bazowego na szczyt Everestu trwa cztery i pół dnia. Zanim to nastąpi, wspinacze tygodniami muszą przyzwyczajać się do skrajnych wysokości. Co i rusz robią wyprawy do jednego z trzech położonych wyżej obozów, spędzają tam noc i zawracają. Schaaf i Thelen starają się możliwie dużo jeść. Na wysokościach przemiana materii nie funkcjonuje dobrze. Wspinacze średnio tracą na Evereście około 10 kilo.

Na początku maja w obozie zjawia się siedmiu pracowników urzędu ds. środowiska i ochrony parku narodowego. Szukają Irmaka. Usłyszeli o jego planach pobicia rekordu. Konfiskują mu rower, który trzymał w namiocie. Mówią, że nie można go wnosić na Everest. Irmak macha im przed oczami zgodą z ministerstwa turystyki, ale urzędnicy nie wchodzą z nim w dyskusję. Irmak jest wściekły. Na malutkiej fladze rysuje swój rower. Przynajmniej ją zatknie na szczycie.

Na Evereście nie ma stacji meteorologicznej – urządzenia w tym zimnie odmówiłyby posłuszeństwa. Od 1997 r. wspinacze mogą wysłuchiwać godnych zaufana prognoz pogody, nadsyłanych z innych części globu. Przy Fabrikstrasse w Bernie mieści się firma Meteotest. W piwnicy starej kamienicy siedzi siedmioro meteorologów przed ekranami komputerów. Pracują na oprogramowaniu, które ustala prognozę pogody dla 10 różnych miejsc na obszarze wokół Everestu. Dwa razy dziennie system opracowuje nowe dane. Potem eksperci z Berna wysyłają do obozu bazowego e-maile i esemesy z najświeższą prognozą pogody na najbliższe dni.

Korki na stoku

14 maja himalaista Ueli Steck znajduje w swojej skrzynce nową wiadomość. „Okienko od 16 do 19 maja wygląda na stabilne” – piszą meteorolodzy ze Szwajcarii. Oznacza to mało wiatru, dobrą widoczność, żadnych opadów śniegu. Himalaista odpowiada 14 minut później: „Super, ruszam pełną parą”. Steck, który zdobył już wiele ośmiotysięczników, wyrusza w górę jako jeden z pierwszych. W obozie bazowym wieść o korzystnej pogodzie szybko się roznosi.

Od trzeciej rano 5 maja w drogę rusza 300 wspinaczy. Są wśród nich zarówno Irmak, jak i Schaaf i Thelen. Pokonują lodowiec Khumbu. Ciągną w górę niczym gigantyczna procesja. Najpierw z obozu drugiego na wysokości 6400 metrów do obozu trzeciego, położonego na wysokości 7200 metrów. Potem dalej, do obozu czwartego – i wreszcie na szczyt. Na Żółtej Wstędze, jednym z bardziej stromych odcinków od strony Lhotse, wciąż robią się zatory. Na trasie jest zbyt wielu ludzi. Robią się korki, dochodzi do kłótni. Niekiedy wspinacze czekają ponad pół godziny, zanim mogą znowu pójść dalej. Wymijanie jest praktycznie niemożliwe, kosztowałoby zbyt wiele siły. Poza tym niebezpieczne jest odczepianie się od liny mocującej. To lodowe przewieszenie ma średnio 35 stopni nachylenia.

Marsz z obozu bazowego do obozu czwartego na wysokości około ośmiu tysięcy metrów trwa trzy dni. Szerpowie już wcześniej umieścili tu butle z tlenem. Leżą przygotowane na następny etap wędrówki. Prawie wszyscy wspinacze noszą tu już maski tlenowe. Pobierają one powietrze z otoczenia i mieszają je z tlenem z butli. To ułatwia oddychanie. W normalnych warunkach himalaiści dochodzą do obozu czwartego około południa, na kilka godzin kładą się, by odpocząć, po czym tego samego wieczoru ruszają w górę, żeby przed południem następnego dnia stanąć na szczycie. Ten plan tym razem się nie sprawdza. Wskutek zatorów wszyscy przybywają do obozu czwartego za późno.

Irmak dociera do obozu około 15.00., Schaaf dopiero koło 16.30. Kładzie się w namiocie, jego Szerpowie gotują owsiankę i herbatę. Choć na odpoczynek ma zaledwie cztery godziny, postanawia, że jeszcze tego samego wieczoru ruszy na szczyt. Około 18.00 do obozu czwartego dociera także Thelen. Jest wycieńczony, kontaktuje się przez radio z menedżerem swojej agencji, który znajduje się obozie bazowym. – Nie mam już siły – mówi. – Dopiero rano ruszę dalej.

W strefie śmierci oddycha się trudniej, wspinacze poruszają się jak w zwolnionym tempie, ale ich serca uderzają z częstotliwością młota pneumatycznego. Do mózgu dochodzi tak niewiele tlenu, że to, co dzieje się wokół, dociera do nich tylko w ograniczonym stopniu. Czują się jak pod wielkim dzwonem. Wskutek braku tlenu obumiera cała masa komórek mózgowych, krew staje się gęsta. Dwie odmiany choroby wysokościowej stanowią bezpośrednie zagrożenie dla życia: obrzęk płuc (woda zbiera się w płucach) i obrzęk mózgu (płyn gromadzi się wewnątrz czaszki). Obrzęk mózgu może w ciągu kilku godzin doprowadzić do śpiączki. Kto zapadnie na chorobę wysokościową w strefie śmierci, musi jak najszybciej trafić na dół.

 

 

Wyścig z czasem

Nikt nie powinien przebywać w rzadkim powietrzu dłużej niż przez 24 godziny. Dlatego wspinaczka od obozu czwartego na szczyt to wyścig z czasem.

Piątek, 18 maja 2012 r. Wieczorem o w pół do dziewiątej Irmak kłóci się ze swoim Szerpą. Maska tlenowa Turka jest zepsuta. Irmak chwyta jego maskę, bierze trzy butle tlenowe, czołówkę, termos i batonik energetyczny. Potem rusza. Samotnie. Jest jedynym wspinaczem, który rusza w górę bez Szerpy. W tym samym czasie swój sprzęt do ataku szczytowego przygotowuje Schaaf. – Przyłącz się do kogoś, kto idzie wolno – radzi mu Thelen. Schaaf rusza, dwaj Szerpowie niosą napoje i rezerwowe butle z tlenem.

Sobota, 19 maja Rankiem o szóstej Schaaf wchodzi na wysokość 8600 metrów. Walczy, opróżnił już pierwszą butlę z tlenem. Także Irmak ma problemy. Trzy butle z tlenem są cięższe, niż przypuszczał. Znowu utknął w korku. Znalazł się na końcu długiego łańcucha światełek z latarek czołowych. Ponad 200 wspinaczy jest w drodze na szczyt. Irmak wpatruje się w raki człowieka przed sobą. Pierwszy krok. Drugi krok. Stop. I tak godzinami. Kto jeszcze ma siłę, ten przeklina. – Czemu się nie ruszacie? – krzyczy jeden z nich. Inny dodaje: Zejdź na bok, motherfucker!

Godzina 7.55 Schaaf dociera do Hillary Step. To najtrudniejszy etap. Można się wspinać tylko pojedynczo. Schaaf musi się ustawić na końcu kolejki. Stoi przez dwie godziny – przy temperaturze minus 30 stopni. Gdy przychodzi jego kolej, jest przemarznięty. Potem dwa razy zbacza z drogi. – Doktorze, chce pan zawrócić? – dwa razy pyta Szerpa. Schaaf potrząsa przecząco głową, wspina się dalej. Szczyt oddalony jest już tylko o 250 metrów.

11.05 Schaaf staje na Mount Evereście. Sprawia wrażenie wykończonego, zdziera maskę tlenową z twarzy, mimo że Szerpowie mu to odradzają. Mówi sam do siebie. Po kilku minutach na szczyt dociera 52-letni Gia Tortladze, przewodniczący Demokratycznej Partii Gruzji. Prosi, by współtowarzysze zrobili mu zdjęcie. W dłoniach trzyma baner: „Gruzja bez okupacji”. Tortladze i Schaaf zaprzyjaźnili się podczas ostatnich tygodni. Po kwadransie Gruzin zbiera się do zejścia, pyta, czy Schaaf pójdzie z nim. Niemiec przecząco kręci głową.

– Długo chcesz tu zostać? – pyta Tortladze.
– Jeszcze kilka minut – odpowiada Schaaf. Siedzi na plecaku, robi zdjęcia, nie zwraca uwagi na upływający czas. Agencje zalecają, by nie przebywać na szczycie dłużej niż pół godziny. Schaaf dopiero po godzinie zbiera się do zejścia. Przed Hillary Step wybucha chaos. Ci, którzy podchodzą, blokują drogę tym, którzy chcą zejść – i na odwrót. Ktoś krzyczy: Błagam, zejdź z drogi! Ktoś siedzi na ziemi i płacze. Powoli wszystkim kończy się tlen. Schaaf musi znów czekać tu ponad dwie godziny.

Około 14.50 Schaaf wreszcie podczepia się do liny, ale nie może już ustać na nogach. Podtrzymują go Szerpowie. Chwilę później himalaista traci wzrok. Jeden z Szerpów kontaktuje się drogą radiową z obozem bazowym: Doktor nie widzi! Jego przyjaciel siedzi w obozie czwartym przy odbiorniku i wszystko słyszy.
Około 15.00 Schaaf zrzuca plecak i mdleje. Szerpowie są bezsilni, godzinami trwają przy nim, robią wszystko, by go ocucić. Potem muszą zostawić klienta.

Muszą sami przeżyć i wydostać się ze strefy śmierci. Schaaf jest jeszcze przypięty do liny mocującej, gdy go opuszczają. Kiedy Thelen dowiaduje się o śmierci przyjaciela, pakuje sprzęt i rusza w dół. W głowie kłębią mu się myśli. Idzie tak szybko, jak to tylko możliwe. Ma serdecznie dość Everestu. W obozie drugim może przez telefon ekspedycji armii indyjskiej skontaktować się z rodziną Schaafa. Mówi, że jego przyjaciel zmarł najprawdopodobniej wskutek obrzęku mózgu.

W obozie bazowym trwa akcja ratunkowa. Co chwila przez radio pojawiają się informacje o wspinaczach, którzy mają kłopoty. Pilot Moro 12 razy lata w górę, do obozu drugiego, by sprowadzać rannych. Nie może wzlecieć powyżej siedmiu tysięcy metrów, powietrze jest tam za rzadkie.

Po co mnie ratowali?

Moro leci do pozbawionego sił Irmaka, który przeżył cudem – i sprowadza go do obozu bazowego. Zwozi też ciała Shah-Klorfine i Won Bina. Są zamrożeni, ledwo mieszczą się do śmigłowca, ich stopy wystają przez otwarte drzwi. Po kilku tygodniach od wspinaczki na Everest Irmak siedzi w kawiarni w Stambule. Jest ciepło. Właśnie wrócił od lekarza. Na Evereście odmroził sobie palce prawej dłoni. Wyglądają jak wypalone zapałki. Koniuszki palców trzeba było amputować. Jak taką dłonią naprawiać rowery? – Czasami wolałbym, żeby zostawili mnie tam na górze – mówi. Jeden z jego wybawców, Ben-Jehuda, otrzymał medal zasługi od prezydenta Izraela Szimona Pereza. Irmak napisał książkę o Evereście. Ma 300 stron. Teraz szuka wydawcy.

W restauracji w Kolonii siedzi Thelen. Na Evereście stracił najlepszego przyjaciela. Chcieli osiągnąć coś niezwykłego. Pragnęli wspiąć się na najwyższy szczyt świata. Czy przecenili swoje siły? – Często rozmawialiśmy o ryzyku, ale człowiekowi zawsze się wydaje, że jego to nie dotyczy. Wykluczaliśmy taką opcję, że nie wróci jeden z nas – mówi ze łzami w oczach. Rodzina Schaafa postanowiła, że nie będzie sprowadzać jego ciała. 25 maja Szerpowie z Asian Trekking przeciągnęli je do przewyższenia i wrzucili do szczeliny. To miejsce ostatniego spoczynku. Chcieli zwrócić wdowie przynajmniej obrączkę, ale była przymarznięta do palca.

W Dughli, wiosce w drodze do obozu bazowego, znajdują się tablice pamiątkowe ku czci wspinaczy, którzy stracili życie na Evereście. Dotychczas zginęło tu 233 ludzi. Także rodzina Schaafa chce postawić mu tabliczkę. W tym roku na Evereście padł kolejny rekord. 73-letnia Japonka wspięła się na szczyt. Została najstarszą kobietą na świecie, której udało się wejść na najwyższy szczyt na Ziemi i powrócić. Ministerstwo turystyki w Katmandu zamierza wprowadzić granicę wieku dla wspinaczy. Ma wynosić 80 lat. Mają też skończyć się certyfikaty na rekordy, które nie mają nic wspólnego ze wspinaczką. – W przeciwnym razie na górze będziemy mieli jedną wielką imprezę – mówi jeden z urzędników.

Szwajcarski himalaista Billi Bierling, który od lat prowadzi kronikę Everestu, uważa, że ten jarmark nigdy się nie skończy: Ten tragiczny maj to sygnał, że góra potrzebuje pauzy. Ale jej nie dostanie. Na Evereście można zarobić zbyt dużo pieniędzy. W weekend 19–20 maja zmarło tam sześciu wspinaczy – czterech na podejściu południowym, dwóch na północnym. Tydzień później kolejne 197 osób ruszyło na szczyt.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
O Polityce

Dzieje polskiej wsi. Zamów już dziś najnowszy Pomocnik Historyczny „Polityki”

Już 24 kwietnia trafi do sprzedaży najnowszy Pomocnik Historyczny „Dzieje polskiej wsi”.

Redakcja
16.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną