Katarzyna Janowska: – O czym dla pani jest opowiadanie „Tatarak” Jarosława Iwaszkiewicza?
Krystyna Janda: – Dla mnie od początku to było opowiadanie o śmierci. Tym boleśniejszej, że w opowiadaniu Iwaszkiewicza powtarzają się śmierci młodych ludzi, synów pani Marty, wreszcie 20-letniego Bogusia, co na mnie robiło wrażenie przy lekturze... Andrzej Wajda patrzył jakby jaśniej na tę historię. Dla niego była ona tajemnicza, piękna, skomplikowana, zanurzona w przyrodzie, w krajobrazie, w milczeniu. Mówił o przemijaniu, żalu, że odchodzi młodość…
Wasza też?
Tak, to jest też w jakimś sensie film o nas. Zresztą takie zamierzenie było od początku... Andrzejowi parę razy się wyrwało, niby żartem, niby ze śmiechem, że może to będzie jego ostatni film..., ale to robiło na mnie piorunujące wrażenie. Czułam, że podchodzimy do czegoś, co nie będzie w żaden sposób rutynowym zadaniem. Nie mogłam uwierzyć, że dziennikarze opisują ten film jako romans starzejącej się kobiety z młodym chłopcem. To historia wielopiętrowa, powikłana, subtelna, uwodząca wieloznacznością i mrokiem, jak to u Iwaszkiewicza.
W filmie zdecydowanie mocniej niż w opowiadaniu zarysowany został wątek synów głównej bohaterki, którzy zginęli w powstaniu warszawskim.
Andrzej położył na to nacisk, rozumiałam to od początku, to jest mu bliskie, zawsze było mu bliskie, w wielu filmach, poza tym wiedział, że to mi pomoże w zagraniu skomplikowanej relacji z tym młodym chłopcem, który mógłby być moim synem. Nagraliśmy np. dwie wersje sceny, w której czytam list od Bogusia. Raz czytam na głos, raz po cichu. Weszła pierwsza wersja, bo wtedy nie ma żadnej dwuznaczności. Z opowiadania Iwaszkiewicza każdy może wybrać to, co jest mu bliższe.