Komputerowa bajka o zielonym, gburowatym potworze o imieniu Shrek zrealizowana w Dreamworks SKG (Stevena Spielberga, Jeffreya Katzenberga i Davida Geffena) zachwiała potęgą Walt Disney Company. Tylko w Ameryce wpływy z dystrybucji „Shreka” przekroczyły już 200 mln dol. Tak szybko tak dobrego wyniku nie osiągnął dawno żaden disneyowski film. Poza tym „Shrek”, który bije również u nas rekordy popularności, jest parodią klasycznej bajki z Myszką Miki w roli głównej. Co się dzieje? Czyżby kino Disneya, będące sercem i duszą koncernu, nagle przestalo się dzieciom podobać?
Krytyk, który pisarza zna tylko z kart książki, skazany jest wyłącznie na jałowe gdybanie. Nie twierdzę wprawdzie, że aby zrozumieć „Kroniki wina” Marka Bieńczyka, trzeba pić to samo co on, ale miła jest mi myśl, że ciumkając, mlaszcząc, siorbiąc i zaglądając pod pawie ogony kolejnych flaszek wyniesionych z piwniczki autora, pojąłem co nieco z jego pisania. Z pisania w ogóle, nie tylko z pisania o winie.
„Hannibal” Ridleya Scotta okazał się światowym sukcesem frekwencyjnym, natomiast został przyjęty z zastrzeżeniami przez krytykę. Waży się tu los gatunku, być może najbardziej ostatnio oryginalnego w kinie: czarny kryminał z ambicją artystyczną. Czy jest on stale odkrywczy, czy też grozi mu popadnięcie w manierę?
Jednych fascynował intelekt Aleksandra Gieysztora, jego poziom naukowy, innych – wnikliwość politycznych ocen, a wszystkich – jego umiejętność mediacji połączona z życzliwością dla ludzi. Minęło właśnie 85 lat od urodzin długoletniego prezesa Polskiej Akademii Nauk, wybitnego uczonego, historyka (zmarł w 1999 r.), i oto z tą rocznicą zbiegła się publikacja niebanalnej książki o nim autorstwa Roberta Jarockiego.
Największy wybuch w historii kina, a jednocześnie najdroższa gra komputerowa, za 135 mln dolarów. Przez trzy godziny na tle wypadków historycznych rozgrywa się łzawy romans: ona jedna, ich dwóch, wschody i zachody słońca, prawie jak w operze mydlanej. Jest jeszcze mnóstwo wielkich słów o patriotyzmie, odwadze, sile charakteru, z końcowym wnioskiem, że nie ma nic piękniejszego niż śmierć za ojczyznę. Naśladownictwo mile widziane.
Narobili hałasu. – Pewna pani miała do mnie pretensje, że prapremiera nowego tekstu Mrożka odbywa się w Genui, a nie w Polsce; gdyby wiedziała, co to za sztuka, nie zadawałaby takich pytań – mówił Jerzy Stuhr. „Napisałem tę sztukę – dodawał Sławomir Mrożek – jako człowiek całkowicie wolny, nie myśląc o tym, czy przejdzie, czy nie przejdzie. Co rodacy pomyślą, a czego nie pomyślą. A teraz albo powinienem spakować walizki, wyjechać gdzieś i przeczekać, albo...
Martyrologia była w PRL podstawowym kanonem kształtowania zbiorowej pamięci o przeszłości, po uzupełnieniu narodowego panteonu o ofiary stalinizmu niewiele tu pozostało do zrobienia. Niemniej w światowym „marszu szkieletów” Polska zajmuje wciąż miejsce prominentne zarówno dlatego, że na jej ziemiach znajdują się miejsca zbrodni dokonanych przez III Rzeszę jak i – ostatnio – z racji odkrycia Jedwabnego. Od początku lat dziewięćdziesiątych trwa też sprzątanie w innej części naszej izby pamięci, tej, w której (zresztą po raz pierwszy) eksponowane są losy Niemców w Polsce po zakończeniu II wojny światowej.
Dwadzieścia lat mrówczej pracy, badanie systemów gospodarczych i politycznych społeczeństw 30 państw. W efekcie Manuel Castells, socjolog mało znany poza akademickimi kręgami, stworzył dzieło niezwykłe, trylogię „The Information Age: Economy, Society and Culture” (Epoka informacji: gospodarka, społeczeństwo, kultura), klucz do zrozumienia cywilizacji kształtującej się na gruzach społeczeństwa przemysłowego.
Najulubieńszy reżyser młodego pokolenia dał premierę – i znów w rubrykach recenzenckich krzyk, ekstaza, orgazm. Ścigają się przymiotniki: „wstrząsające”, „zachwycające”, „genialne”, szpalty pękają od zachwytów. Za chwilę spektakl warszawskich Rozmaitości objedzie festiwale rodzime, a może i zagraniczne; media audiowizualne takoż dołożą swą promocyjną moc. I będziemy mieli powód do świętowania narodowego sukcesu, co zważywszy, że chwilowo jest lato i Adam Małysz nie skacze, przyda się gwoli podreperowania nastrojów.
Powieść w formie pamiętnika „Dziennik Bridget Jones”, napisana przez Helen Fielding, okazała się bestsellerem w Anglii i następnie w Ameryce, zaś nakręcony według niej film jest sukcesem sezonu. Czytelnicy jej polskiego przekładu wyrażają zaskoczenie: ot, notatki przeciętnej dziewczyny zabarwione humorem, gdzie tu sensacja? Czy film, który właśnie wszedł na nasze ekrany, tłumaczy ją?