Prokuratura sprawdzi, czy do zaistniałej sytuacji nie przyczyniło się niedbalstwo urzędników Ministerstwa Zdrowia, a może NFZ. Serial, w którym codziennie oglądamy w mediach pozbawionych pomocy ciężko chorych ludzi, wcale się jednak nie zakończył. Będzie trwał, bo trwać będą przyczyny niewydolności publicznej służby zdrowia. Nie są wcale nowe, ale jakoś niewygodnie było o nich mówić. Teraz będzie trzeba.
Nie ulega wątpliwości, że za publiczną służbę zdrowia odpowiada rząd, w tym przypadku – ministerstwo. Jakie jednak ma narzędzia realizacji i egzekwowania swojej polityki? W przypadku cytostatyków, ale także wielu innych leków, może tylko usprawnić biurokratyczną procedurę wydawania zgody na import docelowy. Samo kupić nie może. Ministerstwo nie jest też w stanie zmusić do starań o zakup za granicą ani szpitali potrzebujących leków, ani hurtowni, które je sprzedają. Gdyby nie pomoc koncernu, który ograniczył dostawy własnych cytostatyków, ale teraz pomaga w imporcie ich zamienników, polscy pacjenci czekaliby nadal. To znaczy, że państwo nie jest przygotowane na poważne awarie, takie jak ta z brakiem leków do chemioterapii. Istniejące procedury mogą być pomocne przy sprawach dotyczących niewielkich grup pacjentów, kiedy jednak nagle zabraknie leków dla wielu potrzebujących – nie wiadomo nawet, kto i jak ma ten problem rozwiązać. Wiadomo tylko, kto za to odpowie.
Niefunkcjonalny okazuje się też układ, że władza znajduje się w ministerstwie, ale pieniądze – w NFZ. To fundusz, w sposób arbitralny, narzuca wycenę poszczególnych procedur leczniczych. Miało być rynkowo, ale gdzie tu rynek? Kto zakwestionuje wysokość wyceny, jeśli nie ma konkurencji? Tego, że jedne procedury są przeszacowane, a inne niedocenione, domyślamy się tylko przez analogię. Jak grzyby po deszczu powstają bowiem prywatne kliniki kardiologiczne, okulistyczne, ale także do wykonywania chemioterapii, które żyją tylko z kontraktów z NFZ. Tych dobrych kontraktów, bo te marne, niedoszacowane pozostają w gestii placówek publicznych. Ordynatorami analogicznych oddziałów w szpitalach prywatnych i publicznych są często te same osoby! W praktyce więc to prof. X czy Z decyduje, kiedy jego pacjent leczony będzie (w ramach ubezpieczenia NFZ) w klinice prywatnej, a kiedy w publicznej. Coraz głośniej mówi się, że w przypadku procedury niedoszacowanej chorego kieruje się do jednostki publicznej, jeśli zaś jego leczenie jest opłacalne – przyjmuje go klinika prywatna. Zamiast konkurencji na styku państwowego z prywatnym rodzi się patologia. Zgodna z prawem. Część środowiska może być w utrzymaniu tej patologii zainteresowana.
Tematów, o których musimy w końcu porozmawiać, jest w służbie zdrowia coraz więcej. Także i ten, czy lekarz ma tylko leczyć, czy także mieć na uwadze – ile za to leczenie zapłaci państwo? Medycy, wzmocnieni sukcesem styczniowych protestów, trwają uparcie na stanowisku, że ponoć są tylko od leczenia, a nie od liczenia. Dla NFZ, które pilnować ma wspólnej kasy, priorytetem staje się zbijanie cen leków i kosztów procedur, często poniżej granic racjonalności, a więc i bezpieczeństwa. Wszyscy uczestnicy systemu ochrony zdrowia mają swoje racje i interesy, często sprzeczne. Arbitrem musi być władza publiczna, czyli ministerstwo, ale nie może być ono tak wylęknione i małomówne.