Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Trzeba to brać poważnie (mimo wszystko)

Czym tak naprawdę jest „ojkofobia” i dlaczego prezes PiS się myli

W ostatnich dniach sporą karierę zrobiło słowo „ojkofobia” (pochodzi od greckiego oikos fobos – strach przed domem, rodziną). W ostatnich dniach sporą karierę zrobiło słowo „ojkofobia” (pochodzi od greckiego oikos fobos – strach przed domem, rodziną). Mirosław Gryń / Polityka
W ostatnich dniach sporą karierę zrobiło słowo „ojkofobia”, użyte przez Jarosława Kaczyńskiego. Przypisywanie jej sędziom jest absurdalne, ale i groźne.

To, co zyskał (załatwił) p. Duda w trakcie swojej wizyty w USA, trzeba pozostawić analitykom i przyszłości. Nie ma jednak wątpliwości, że dał powody do szyderstw czy złośliwych memów. Skoro ktoś poklepuje przywódcę najpotężniejszego państwa świata po plecach, a potem pisze „Ford Trump” czy „North Stream” na Twitterze, trudno dziwić się dowcipom w stylu: „Sprzedam Ford Trump, tanio” (lub: „nie będzie tanio”). Podobnie zdjęcie z podpisania wspólnej deklaracji przez p. Dudę (stojącego) i p. Trumpa (siedzącego) przypomina scenki z „Ucha prezesa” (czyżby mistrz ceremonii w gabinecie owalnym skorzystał z tego programu?). Nie da się go zbyć zapewnieniami pp. Dery i Szczerskiego, że był to fakt historyczny i otwarcie nowego etapu stosunków amerykańsko-polskich.

Andrzej Duda woli stać, zamiast siedzieć

Pan Dera prawi, że chociaż to prawda, że nowa deklaracja jest treściowo podobna do tej sprzed kliku lat, to jest ważniejsza od poprzedniej, gdyż została podpisana przez prezydentów, a nie przez ministrów spraw zagranicznych. Pan Szczerski natomiast dowcipkuje, iż p. Duda postanowił postać, ponieważ często słyszy, że będzie siedział. Dobry żart tynfa wart, jak powiada stare porzekadło, ale humor p. Szczerskiego na pewno nie jest nadmiernie wyrafinowany.

Polski Sąd Najwyższy jednak inny niż amerykański

Skoro jesteśmy przy p. Dudzie, trudno mu odmówić poczucia humoru w związku z nominacjami do Sądu Najwyższego, na razie do tzw. Izby Dyscyplinarnej. Powołał do niej dziesięć osób, w tym sześciu prokuratorów. Przypomina to dowcip wojskowy, że chlebak, jak sama nazwa wskazuje, służy do noszenia granatów. Bodaj p. Mitera, rzecznik KRS i coraz bardziej jaśniejąca gwiazda (bez)myśli prawniczej, zauważył, że nie ma przepisów uniemożliwiających powołanie prokuratorów w skład Sądu Najwyższego. Powołał się nawet na przykład USA, gdzie bywa tak, iż prezydent powołuje sędziów tamtejszego SN spośród prokuratorów (można dodać, że także spośród gubernatorów).

Pan Mitera jakoś jednak nie dostrzega, że inne są funkcje amerykańskiego SN, a inne polskiego, a także inne tradycje (wedle naszej w SN najwyższym zasiadają sędziowie, a nie prokuratorzy) i, co może najważniejsze, inny system prawny. Właściwie należałoby powiedzieć, że p. Mitera to chyba wie, ale jako obrońca niezawisłości sędziowskiej (jest to konstytucyjna funkcja KRS) ma na uwadze jej zabezpieczenie przy pomocy prokuratorów w Izbie Dyscyplinarnej. A o tym, dlaczego p. Duda tak bardzo spieszył się z nominacjami, dowiemy się zapewne już niedługo. Tak czy inaczej p. Duda jeszcze nie nadrobił zaległości związanych z rekomendacjami do SN dokonanymi przez poprzednią KRS. Gibki p. Mucha ciągle wyjaśnia, że nominowanie to prezydenckie prerogatywy, nieograniczone żadnym terminem, a więc nie ma sprawy, bo Pan Prezydent stosuje się do prawa.

Warszawa największą stolicą w UE? Chyba wyimaginowaną

Pan Morawiecki wprawdzie nie uczestniczy oficjalnie w samorządowej kampanii wyborczej, ale uczynił wyjątek dla p. Jakiego. Oto jak to uczynił: „Mówimy, że [Jaki] jest naszym szeryfem, że już tak dużo dobrego zrobił, mimo że nie został jeszcze prezydentem Warszawy. Kochałem westerny w przeszłości, widzę Johna Wayne′a w nim, był Lucky Luke, będzie Lucky Jaki! (...) Patryk uczyni Warszawę największą stolicą w UE”.

Z zachowaniem wszelkich proporcji zauważę, że byłem chyba pierwszym, który docenił p. Jakiego. Pisałem o nim jako o (nie byle) Jakim. I miałem rację, skoro ma uczynić Warszawę największą stolicą UE. Wszelako są dwa kłopoty, które mogą sprawić, że p. (nie byle) Jaki jednak nie zdąży spełnić proroctwa p. Morawieckiego. Po pierwsze, prognoza demograficzna nie potwierdza wizji Warszawy jako największej stolicy UE, a trudno się spodziewać, aby ją zaludniono uchodźcami, ponieważ Lucky (nie byle) Jaki na pewno będzie w awangardzie takiego pomysłu.

Po drugie, trzeba coś zrobić, aby Warszawa prześcignęła Paryż, Berlin i Madryt. Sposób chyba się znajdzie. W końcu, korzystając z retoryki p. Dudy, nie powinno być kłopotów w wyimaginowaniu Warszawy jako największego miasta wyimaginowanej wspólnoty. Gdyby jednak ktoś domagał się bardziej realistycznego rozwiązania, można zastąpić wyimaginowaną wspólnotę rzeczywistym Trójmorzem lub nawet Międzymorzem.

Jaki jak Wokulski

Wracając do (nie byle) Jakiego, p. Guział, przewidywany na wiceprezydenta Warszawy, orzekł, że jego ewentualny przyszły pryncypał jest ulepszonym Wokulskim, i tak wyjaśnił tę kwalifikację: „Niektórzy adwersarze nie zrozumieli, dlaczego [Jaki] to współczesne wcielenie Wokulskiego, ale doskonalsze. Bo był to przedsiębiorczy i pracowity człowiek czynu, wizjoner, wrażliwy społecznie patriota. Jednak w odróżnieniu od PJ nie odnalazł szczęścia w miłości”. Sprawę niejako zsyntetyzował sam p. Kaczyński. Ułożył listę wybitnych prezydentów Warszawy, w takiej oto postaci: Juliusz Starzyński, Lech Kaczyński, Patryk Jaki. Od razu nasuwa się skojarzenie, że kolejność nie jest przypadkowa nie tylko z uwagi na strzałkę czasu, bo mamy także do czynienia z sekwencją obniżającego się poziomu, przy czym ostatni element chyżo kieruje się ku zeru. Opinia p. Kaczyńskiego jest inna: „Pan Patryk będzie gdzieś tam wysoko, jeszcze wyżej niż prezydentura Warszawy, jako [prawdziwy człowiek czynu] przemyślanego, zorganizowanego, racjonalnego, to naprawdę Patryk Jaki należy do tej maleńkiej grupy (...) tych, którzy to wszystko potrafią”. Aż strach się bać tej wizji przyszłości.

Ojkofobia Kaczyńskiego

W ostatnich dniach sporą karierę zrobiło słowo „ojkofobia” (pochodzi od greckiego oikos fobos – strach przed domem, rodziną). Użył go p. Kaczyński w takim oto kontekście: „Szczególnym rysem sytuacji na ziemi warmińsko-mazurskiej są pojawiające się roszczenia ze strony dawnych właścicieli. I są sądy, które nie stają po stronie Polaków, tylko po stronie tych, którzy Polakami nie są, w każdym razie z tej polskości zrezygnowali. (...) My reformujemy dzisiaj sądownictwo i oczywiście to nie jest jedyna przyczyna tej reformy. To jedna z wielu, ale ta ojkofobia, jak to się nazywa, czyli niechęć, nawet nienawiść do własnej ojczyzny, własnego narodu, to jedna z chorób, która dotknęła część sędziów i która prowadzi do nieszczęść”. Rzeczony termin został zaproponowany przez angielskiego filozofa Rogera Sctrutona (notabene pomagał polskim filozofom w zdobywaniu książek zachodnich – sam byłem beneficjentem jego działań) w 2004 r., wedle którego ojkofobia jest związana z ksenofilią (preferencją obcych kultur wobec własnych) i przeciwieństwem ksenofobii. Scruton, skądinąd przekonany konserwatysta, uważa, że ojkofobia jest związana z nurtami lewicowymi, np. postmodernizmem w wydaniu Derridy.

Ojkofobia w powyższym rozumieniu (jest jeszcze użycie w psychiatrii) jest pojęciem teoretycznym, służącym do opisu określonych postaw ideowych, w szczególności opisowym, a nie wartościującym. Użycie tego terminu przez p. Kaczyńskiego jest niezgodne z powyższą uwagą, ponieważ ojkofobia nie implikuje nienawiści ani nawet niechęci do własnej ojczyzny czy narodu. Można bowiem kochać lub cenić własny dom (jako ojczyznę) i preferować obcą kulturę. W historii Polski to się zresztą często zdarzało, by przypomnieć zastrzeżenia wobec cudzoziemszczyzny, np. francuszczyzny.

Nie prawo się liczy, lecz stosunek do narodu

Aplikacja ojkofobii do sędziów wyrokujących na rzecz niepolskich (byłych) właścicieli ziemi czy budynków jest czymś wysoce dziwacznym. Przypuśćmy, że wedle obecnego polskiego prawa byłemu właścicielowi przysługuje zwrot jego własności i że sąd wydaje odpowiedni wyrok. Wywód p. Kaczyńskiego sugeruje, że to orzeczenie jest (lub może być, mówiąc ostrożniej) rezultatem ojkofobii. Taka kwalifikacja jest, po pierwsze, absurdalna, a po drugie, społecznie groźna, gdyż wzywa do lekceważenia prawa (znaczy, że sędzia winien np. kierować się nie prawem, ale stosunkiem do narodu). Myśl p. Kaczyńskiego od razu uogólniła p. Pawłowicz, stwierdzając: „Publika [ta, która przyznała filmowi „Kler” nagrodę publiczności] choruje na chorobę nienawiści do swej ojczyzny”.

A od tego już prosta droga do takich oto uogólnień (profesor fizyki, nazwisko pomijam): „[Sędziowie] stanowią prawo, egzekwują je, arbitralnie interpretują i permanentnie łamią konstytucję, włączając się w czystą politykę”. A doktor filozofii z Krakowa (nazwisko też pomijam) tak komentuje apel p. Frasyniuka, aby korzystać z tego, że Polska należy do UE: „Rozumiem, że nawołującemu polityków opozycji do donoszenia na Polskę Frasyniukowi chodzi o Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej, potocznie zwany Europejskim Trybunałem Sprawiedliwości (ETS), którego siedziba mieści się w Luksemburgu, a nie w Brukseli. Mógłbym skomentować ten wpis na różne sposoby: poważnie, złośliwie, ironicznie. Ponieważ w przeciwieństwie do Władysława Frasyniuka mam jednak wielki szacunek dla Polski, którą reprezentują demokratycznie wybrane władze, ograniczę się tylko do jednej starej maksymy: Jeżeli Pan Bóg chce kogoś pokarać, to mu odbiera rozum”. Frasyniuk jest więc modelowym ojkofobem, ponieważ uważa, że TSUE jest władny rozpatrywać zgodność praktyki władz polskich z prawem UE.

Czytaj także: Przypominamy władzy, na czym polega członkostwo w UE

Chrześcijaństwo i rewolucjonizm zapobiegają ojkofobii

I wspomniany profesor fizyki, i przywołany doktor filozofii przedstawiają się jako szczerzy katolicy i ciągle napominają innych, aby albo nie schodzili z właściwej drogi, albo na nią weszli. Pomaga im w tym p. Gądecki, arcybiskup poznański i przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski, który stwierdził ostatnio (kombinuję dwie różne wypowiedzi tego hierarchy, ale, jak łatwo zauważyć, tworzą harmonijną całość): „Kto jest wolny jako chrześcijanin i nie poddaje się (...) dążeniom przyziemnym tego świata, ten jest automatycznie najlepszym obywatelem Rzeczpospolitej. (...) Prawdopodobnie Europa już teraz stała się miejscem miękkiej wersji totalitaryzmu. (...) Potężna mniejszość, która kieruje tym procesem, udaje potężną większość, posługując się orężem szyderstwa. Narzędziem do osiągnięcia tego celu przez autorów tej ideologii nie jest już tradycyjny terror – który tak w przypadku rewolucji francuskiej, jak rewolucji bolszewickiej oraz rewolucji nazistowskiej – okazał się ostatecznie nieskuteczny, lecz jego miękki odpowiednik, czyli coraz szczelniejszy system prawny, stojący na straży nowej ideologii, oraz przemoc symboliczna, uprawiana przez media oraz ośrodki opiniotwórcze”.

I tutaj mamy jasny wykład tego, co automatycznie zapobiega ojkofobii, a co do niej prowadzi (aczkolwiek nie wiadomo, czy automatycznie) – w pierwszym wypadku chrześcijaństwo, a w drugim miękki rewolucjonizm à la francuski, bolszewicki czy nazistowski. Chętnie zapytałbym p. Gądeckiego, czy Hans Frank i Rudolf Höss, którzy zamknęli oczy jako chrześcijanie (dokładniej katolicy) w przytomności duchownych i za ich aprobatą, byli (stali się) automatycznie dobrymi obywatelami.

Wszystko, co pozytywne, zaczyna się z dobrą zmianą

Celowo opatrzyłem niniejszy tekst dwuznacznym tytułem. W normalnych warunkach wypadałoby go traktować jako fragment scenariusza do jakiejś tragifarsy. Poglądy i zachowania wyżej uwzględnionych dramatis personae trzeba jednak traktować bardzo poważnie. Nie jest bowiem wykluczone, że tak właśnie będą układały się rzeczy w III–IV RP jeszcze przez długie lata, tj. m.in. w atmosferze pogardy dla zdradzieckich mord, drugiego sortu, złodziei, zwłaszcza sędziów obojga płci, lewaków, LGBT (czyli sodomitów – wspomniany filozof z Krakowa stwierdził, że p. Błaszczak, jako katolik właśnie, miał prawo, a nawet obowiązek użyć tej nazwy), totalniaków, Żydów (o ile nie zaprotestują Amerykanie), imigrantów, postkomunistów, i wszelakiej innej swołoczy, zwłaszcza cyklistów nieodmienne kojarzonych z Judejczykami.

Ten ostatni termin jest zaczerpnięty od p. Michalkiewicza (też teoretyka ojkofobii w postaci antypolonizmu), a rowerzystów (cyklistów) jako ojkofobów (wraz z wegetarianami) wypatrzył p. Waszczykowski, twórca sukcesu stulecia, czyli odkrycia San Escobar. A wszystko, co pozytywne, zaczyna się z dobrą zmianą (ab bonae mutationis condita). Pan Żaryn, senator, profesor historii, dał konkretny przykład: „Drogi zbudowane przez rząd PO i PSL zostały zbudowane nie tylko na krzywdzie ludzkiej, ale na łamaniu prawa, więc tak jakby ich nie było”. Czy ja jeszcze jestem, czy też jakby mnie nie było? Oto jest pytanie.

Czytaj także: Komisja Europejska zaskarżyła ustawę o Sądzie Najwyższym

Stan spoczynku i stan KRS

PS Pan Mitera został zapytany, czy KRS, konstytucyjnie (art. 186) zobowiązany do stania na straży niezawisłości sędziowskiej, zajmie się słowami p. Kaczyńskiego o ojkofobii, najpierw uzależnił to od wpłynięcia stosownego wniosku, a indagowany, czy sam takowy złoży, odparł, że tak – do Prezydium KRS. Pan Mazur, przewodniczący KRS, ma jednak wątpliwości (wyrażone jakieś dwie godziny po obietnicy p. Mitery), czy owa Rada winna się zająć tym, co p. Kaczyński oznajmił o części sędziów, ponieważ KRS nie jest po to, aby recenzować wypowiedzi polityków.

Poczekamy, zobaczymy, to drugie – o ile obrady tego gremium nie zostaną utajnione z uwagi na bezpieczeństwo państwa i informacje niejawne. Powodem może być np. obawa przed ujawnieniem liczby ojkofobów w środowisku sędziowskim. Nie mogę sobie odmówić przytoczenia jeszcze jednej, nie tyle złotej, ale wręcz platynowej myśli p. Mazura. Wyjaśnił, że przejście na emeryturę sędziów w wieku 65 lat jest usprawiedliwione interesem wymiaru sprawiedliwości, w szczególności tym, że osoby powyżej tej granicy wiekowej często korzystają ze zwolnień lekarskich i zaległych urlopów, a to przeszkadza w ich pracy orzeczniczej. Zapytany, jak to jest z politykami, odpowiedział, że jeśli chcą, to mogą przejść w stan spoczynku, ale nie ma tu żadnych limitów. Dobre, nawet bardzo, wręcz znakomite. Pan Mazur chyba już czuje się politykiem. I jeśli dobra zmiana jeszcze potrwa jakiś czas, jego spektakularna kariera polityczna jest przesądzona już dzisiaj.

Daniel Passent: Zapewne każdy, kto popiera wniosek Komisji Europejskiej do Trybunału Sprawiedliwości, będzie teraz oskarżony o brak patriotyzmu i o zdradę

Reklama
Reklama