Świat

Andrzej Duda bazy nie przywiezie

Donald Trump i Andrzej Duda Donald Trump i Andrzej Duda Krystian Dobuszyński / Forum
Prezydent będzie chciał pokazać, że za PiS relacje Polski z USA są lepsze niż kiedykolwiek. Strategicznego celu – stałej bazy – jeszcze nie osiągnie. A inwestowanie w relacje z Trumpem też może się okazać kosztowne.

Przedstawiciele rządu i prezydenta tonują ostatnio swój przekaz w sprawie stałej bazy wojsk USA w Polsce. Mariusz Błaszczak mówił dwa tygodnie temu w Redzikowie, że to tamtejsza, dopiero z opóźnieniem budowana baza systemu antyrakietowego jest dowodem stałej obecności wojsk USA. Prezydencki doradca prof. Andrzej Zybertowicz pytany o bazy w piątkowym wywiadzie w „Polska The Times” mówił, że nie tyle chodzi o tryb pobytu wojsk – stały czy rotacyjny – ile o ich większą liczebność. Szef gabinetu prezydenta i jego pierwszy dyplomata Krzysztof Szczerski na kilkanaście godzin przed wylotem do Waszyngtonu zastrzegał, że kwestia stałej bazy to proces, a uzgodnienia muszą objąć bardzo wiele podmiotów – od Białego Domu i Pentagonu przez wojskowych, Departament Stanu, Kongres, NATO, po poszczególne kraje Sojuszu. I dodawał, że dopóki do kongresmenów nie trafi zamówiony w Pentagonie raport o zasadności i możliwościach budowy w Polsce stałej bazy dla brygady wojsk lądowych – a ma się to stać w marcu 2019 r. – żadne decyzje w tej sprawie nie zapadną. Co najwyżej padną kolejne deklaracje – ubrane tym razem w nowy dokument.

Czytaj także: Andrzej Duda ucieka za granicę

Co Andrzej Duda może przywieźć z Waszyngtonu?

To, co Andrzej Duda może z Waszyngtonu przywieźć, to bowiem nowa deklaracja o strategicznej współpracy Polski i USA, zastępująca tę sprzed 10 lat uzgodnioną przez Lecha Kaczyńskiego i George’a W. Busha. Deklarację z 2008 r. podpisała republikańska administracja na odchodne, ale w związku z konkretnym projektem – budowy bazy systemu antyrakietowego w Polsce i Czechach. Antyrakietowa tarcza była przez kilka lat sztandarowym dowodem amerykańskiego zaangażowania wojskowego w Polsce, dopóki nie anulował jej następca Busha Barack Obama. Nie pomogło zapisanie jej w polsko-amerykańskiej deklaracji, zmiana podejścia polityczno-wojskowego jest silniejsza od zadrukowanego papieru. Czy nowa deklaracja będzie warta tyle samo? Sytuacja jest o tyle inna, że administracja Donalda Trumpa ma jeszcze przed sobą dwa lata rządów, o ile nie zostanie odwołana przed upływem kadencji. Inny jest też klimat strategiczny – w 2009 r. Obama realizował hasło resetu z Rosją, teraz raczej mówi się o nowych sankcjach i najgorszych relacjach Waszyngton–Moskwa w historii. Nawet jeśli prezydent Trump mówi, że sam mógłby się świetnie dogadać z Putinem, podejmowane przez niego decyzje temu przeczą. Właśnie podpisał dekret zaostrzający kontrolę i ściganie obcej – czytaj rosyjskiej – ingerencji w przyszłe wybory. Nosi się też z zamiarem obłożenia sankcjami firm uczestniczących w budowie Nord Stream II. Polska zresztą niedwuznacznie o to zabiega.

Czytaj także: Agata Duda zignorowała rękę Trumpa. Czy popełniła gafę?

Bez stałej bazy i geopolitycznego wstrząsu, ale z „sukcesami”

Nowa deklaracja strategiczna nie przyniesie jednak strategicznego przełomu – zgody USA na budowę bazy w Polsce. Amerykanie zdają sobie sprawę, że oznaczałoby to geopolityczny wstrząs tektoniczny i zdaje się, nie są jeszcze na to gotowi. Chętniej będą rozmawiać o umacnianiu obecności rotacyjnej ich wojsk – a Polscy równie chętnie ten temat podejmą. Dosłownie dwa dni po spotkaniu Duda–Trump w Polsce oficjalnie zamelduje się pancerny oddział Gwardii Narodowej, który obejmie dyżur w NATO-wskim wielonarodowym batalionie w Orzyszu. Już to można będzie przedstawić jako sukces, mimo że rotacyjny pobyt w Polsce 278 regimentu kawalerii pancernej ze stanu Tennessee zaplanowany był już od dawna.

US Army zapowiada też wzmocnienie swych sił w Europie o kontyngenty wyrzutni rakietowych HIMARS oraz jednostki obrony przeciwlotniczej, które raczej prędzej niż później trafią na ćwiczenia do Polski. I może się okazać, że to będzie kolejny „sukces” tej wizyty, choć zapowiadany przez Amerykanów od dawna.

Znacznie szybciej zapewne okaże się też, że sukcesem jest warte kilka miliardów złotych zamówienie amerykańskich wyrzutni rakietowych, takich samych jak te, które mają przyjechać do Europy. To jednak również realizacja – z opóźnieniem – mających już swoje lata zapowiedzi zbrojeniowych. I jeśli sukces, to raczej amerykańskiego przemysłu, bo wygląda na to, że system Homar, który według wcześniejszych planów miał nakarmić polskie firmy zbrojeniowe technologiami, będzie zamówiony z pominięciem umów offsetowych i transferu kompetencji. Wiceminister obrony Tomasz Szatkowski przypomina na Twitterze, że „obok korzyści technologicznych są jeszcze korzyści strategiczne, o które się również staramy”. Można to rozumieć tak, że Homar miałby być formą inwestycji w amerykańską bazę – tyle że kwestia bazy na razie wydaje się odległa.

„Sukcesy” energetyczne i gospodarcze

Po stronie energetycznej do sukcesów również zaliczone zostaną inwestycje już realizowane, a nawet ukończone. Ułatwieniem dla importu amerykańskiego gazu – nie tylko do Polski, ale krajów Inicjatywy Trójmorza – ma być świnoujski gazoport wraz z interkonektorami (działającymi w dwie strony transgranicznymi połączeniami systemów gazociągów) między Polską a Czechami, Polską a Słowacją czy Polską a Litwą. W zamyśle tymi rurami płynąć ma na południe i północ amerykański gaz. Towary zaś – importowane w ramach „sprawiedliwej” polityki handlowej – drogami via Baltica i via Carpatia, realizowanymi etapowo od dłuższego czasu.

Nowym elementem w tej układance ma być jednak fundusz inwestycyjny krajów Trójmorza, który ma być zatwierdzony w Bukareszcie na godziny przed wizytą Dudy u Trumpa – choć na razie nieznanej wielkości. Fundusz raczej nie zastąpi, choć może wspomóc unijne dotacje na budowę infrastruktury północ–południe, która w dużej części już jest ujęta w europejskich planach rozwojowych. Pewną nadzieją, że projekt łączący Bałtyk z Morzem Czarnym i Adriatykiem nie będzie postrzegany jako wrogi „starej Unii” jest to, że w bukaresztańskim szczycie bierze udział szef komisji europejskiej Jean-Claude Juncker i niemiecki minister spraw zagranicznych Heiko Maas. Andrzej Duda będzie mógł przedstawiać się w Waszyngtonie nie tylko jako wysłannik wschodniej flanki, ale do pewnego stopnia – łącznik Wschodu z Zachodem kontynentu. Z polskiego punktu widzenia byłoby świetnie, gdyby rzeczywiście taką rolę mógł odegrać, ale obecna pozycja Polski w Europie kompletnie to uniemożliwia. Mimo wszystko jednak dobrze, że zachodnioeuropejscy politycy zdecydowali się nie pomijać inicjatywy wschodnich sąsiadów i przynajmniej ją obserwują – nawet jeśli za bardzo nie kibicują.

Czytaj także: Duda odwiedzi Trumpa. Jego poprzedników zapraszano szybciej

Do Europy przez Waszyngton

Istnienie na wschodzie Europy proamerykańskiego obozu nie jest niczym nowym ani dziwnym. Stany Zjednoczone inwestowały w obalenie komunizmu w krajach satelickich ZSRR i są tradycyjnie postrzegane lepiej przez społeczeństwa postkomunistyczne niż te na Zachodzie. Młode demokracje od lat 90. też były przez USA wspierane i chronione, a dopiero ostatnio promowane we wschodniej Europie idee liberalnego społeczeństwa otwartego przestały się podobać. Wszyscy pamiętają, że dzięki USA większość krajów regionu weszła do NATO – a przecież to integracja wojskowa poprzedzała tę gospodarczą w ramach Unii Europejskiej. Do pewnego stopnia droga do Europy prowadziła przez Waszyngton. Również teraz, gdy części krajów zajrzała w oczy groza wojny z Rosją, wsparcie wojskowe z USA nadeszło najpierw i wygląda bardziej wiarygodnie od czegokolwiek, co jest w stanie zaoferować Europa. Sympatia i wdzięczność dla USA na wschodzie kontynentu ma więc nie tylko tradycyjne, ale bardzo konkretne podłoże.

Czytaj także: Charles Kupchan o demolującej polityce zagranicznej Donalda Trumpa

Groza w Brukseli, Berlinie, Paryżu

Ale co w sytuacji, gdy obecny prezydent USA okazuje części krajów zachodniej Europy wrogość, a Unię Europejską traktuje jako globalnego rywala? Co, kiedy podważa sojusznicze bezpieczeństwo, uzależniając jego poziom od wydatków obronnych? Jak ocenić to, że jednostronną decyzją burzy wypracowane latami wielostronne układy i porozumienia? Fanclub Donalda Trumpa we wschodniej Europie nie może budzić entuzjazmu na Zachodzie. A perspektywa, że zwolennicy nieliberalnej demokracji pod rękę z Trumpem utworzą w Europie jakiś nowy sojusz, poza irytacją może wręcz budzić grozę w Brukseli, Berlinie czy Paryżu. W grę oczywiście wchodzą konkretne, zagrożone przez taki sojusz interesy. Energetyczne, handlowe, strategiczne – proamerykański pomost między Bałtykiem a Adriatykiem i Morzem Czarnym staje w poprzek układom do tej pory rozwijanym na linii zachód-wschód.

To, czy uda się prezentowane w układzie wertykalnym interesy Trójmorza pogodzić z tymi horyzontalnymi, jest jednym z najważniejszych pytań na najbliższe lata. Konflikt tych koncepcji oznacza prawdopodobnie fiasko Trójmorza – bez europejskich funduszy nie uda się zbudować infrastruktury, chyba że sfinansują ją Amerykanie. Ich wejście na rynek energetyczny cieszy kraje szukające uniezależnienia od dostaw z Rosji, ale przecież nie wszystkim na tym tak bardzo zależy. Amerykański gaz może mieć lepsze „pochodzenie”, ale ma też swoją odpowiednio wyższą cenę.

Czytaj także: Sankcje wobec Iranu uderzają w europejski biznes

Czy Polska poprze amerykańskie sankcje na Iran?

Cena pogłębiania relacji z USA ma też inny wymiar. Jeden z najgorętszych ostatnio sporów Unii z Trumpem dotyczy Iranu. Prezydent USA zerwał swój udział w wielostronnym układzie, mającym zagwarantować wstrzymanie prac nad bronią jądrową w Iranie, a jednocześnie otworzyć tamtejszy rynek. Donald Trump przychyla się do wersji Izraela, który twierdzi, że ma dowody, iż Iran okłamał partnerów i nie zlikwidował potencjału budowy broni jądrowej. Chce izolacji Teheranu i sankcji – nie tylko zresztą za badania nuklearne, ale pełzającą ekspansję w regionie – Syrii, Jemenie, Iraku. Europa to ostatnie krytykuje, ale z atomowego dealu się nie wycofała. Akt Trumpa odebrała jako wrogi – po pierwsze, dlatego że sama jest znacznie bliżej irańskich rakiet, a po drugie, że jednym podpisem prezydent USA zniweczył coś, co było określane jako największe osiągnięcie dyplomatyczne Unii.

Dzisiaj Donald Trump zapewne będzie przekonywał Andrzeja Dudę, by w sprawie Iranu przeszedł z obozu unijnego do amerykańskiego – i wsparł nowe sankcje. Za tydzień sprawa stanąć ma w Radzie Bezpieczeństwa ONZ, której Polska jest niestałym członkiem – a Trump liczy na głos Warszawy nie tylko w Nowym Jorku, ale przede wszystkim w Brukseli. O tym, że Polska liczy na większą empatię Europy wobec planowanych przez USA sankcji na Iran, mówił już minister spraw zagranicznych Jacek Czaputowicz. Wyłamanie się z unijnego bloku byłoby jednak odebrane w Zachodniej Europie jako serwilizm wobec Ameryki, porównywalny z czasami kampanii przeciw Irakowi, kiedy to polskie zaangażowanie wywołało wściekłość i niewybredne komentarze.

Czytaj także: Czy dojdzie do „matki wojen” USA z Iranem?

Propaganda PiS-u – zanim ruszy wyborcza lokomotywa

Zanim jednak dyplomaci spróbują jakoś wybrnąć z tego dylematu, dowiemy się z telewizora, że relacje polsko-amerykańskie są najlepsze w historii. Na krótką metę wizyta prezydenta w USA ma największe znaczenie dla propagandy służącej kampaniom politycznym PiS-u. Andrzej Duda ściskający dłoń Donalda Trumpa w Białym Domu – taki obrazek z wtorku będziemy oglądać tysiące razy, przynajmniej do wyborów parlamentarnych. Za każdym razem, kiedy opozycja będzie mówić o izolacji, marginalizacji, utracie międzynarodowego znaczenia Polski – ta wizyta będzie głównym narzędziem obrony rządzących. Może dlatego tak usilnie zabiegano, by doszło do niej jeszcze w tym roku, zanim ruszy polska wyborcza lokomotywa. Ryzyko, że w Polsce ktoś podważy sens spotkań z prezydentem USA zatrudniającym lobbystów obcych rządów i podejrzewanym o wyłudzanie od Rosji kompromatów na konkurentkę, jest niewielkie. A nawet jeśli z winy Trumpa republikanie przegrają wybory do Kongresu w listopadzie – będzie już po najbliższych wyborach w Polsce.

Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Rynek

Siostrom tlen! Pielęgniarki mają dość. Dla niektórych wielka podwyżka okazała się obniżką

Nabite w butelkę przez poprzedni rząd PiS i Suwerennej Polski czują się nie tylko pielęgniarki, ale także dyrektorzy szpitali. System publicznej ochrony zdrowia wali się nie tylko z braku pieniędzy, ale także z braku odpowiedzialności i wyobraźni.

Joanna Solska
11.10.2024
Reklama