Frekwencja w wyborach do Parlamentu Europejskiego była tylko o 5 proc. niższa niż w ostatnich wyborach parlamentarnych (50,92 proc. – Sejm, 50,91 – Senat). Po raz pierwszy w przypadku tych wyborów przekroczyła 30 proc. Przypomnijmy: w 2014 r. do urn poszło 23,83 proc. obywateli, w 2009 r. – 24,53. W pierwszych wyborach do Parlamentu Europejskiego frekwencja wyniosła 20,87 proc., a wczoraj zagłosowało aż 45,68 proc. Polaków.
W całej Unii Europejskiej frekwencja wyniosła 51 proc. I to też zaskoczenie – wynik najwyższy od 20 lat.
Czytaj także: Oficjalne wyniki wyborów do Parlamentu Europejskiego
Najwyższa i najniższa frekwencja w kraju
Najniższą frekwencję zanotowano w okręgu nr 3 (województwa podlaskie i warmińsko-mazurskie) – 38,93 proc. Najwyższy wynik odnotowano zaś w okręgu warszawskim (który obejmuje zarówno stolicę, jak i obwody za granicą państwa) – 60,3 proc. To właśnie mieszkańcy dużych miast szli do urn najliczniej. Wyniki w samej Warszawie znacznie odbiegają od tych w całej Polsce, gdzie wygrało Prawo i Sprawiedliwość: warszawiacy co drugi głos oddali na Koalicję Europejską. PiS poparło 27 proc., a Wiosnę Roberta Biedronia –ponad 10 proc. głosujących.
Najchętniej do urn szli wyborcy w średnim wieku. W wyborach wzięło udział 53,9 proc. uprawnionych do głosowania w wieku 50–59 lat. Na drugim miejscu znaleźli się wyborcy 60+ (48 proc.), a na trzecim – przedział 40–49 (47,6 proc.).
Najlepszy wynik w swojej historii osiągnął też PiS – zarówno w odsetku głosów, jak i w liczbie oddanych na tę partię głosów. Na PiS oddano 6 208 255 głosów, czyli więcej niż w wyborach parlamentarnych 2015 (5 711 687). Pod tym względem będzie to drugi najlepszy wynik po 1989 r., po Platformie Obywatelskiej w 2007 r. (6 701 010).
Powody wysokiej frekwencji wyborczej
Zdaniem socjologa prof. Henryka Domańskiego są dwa główne powody tak wysokiej frekwencji w eurowyborach. Po pierwsze, Polacy coraz więcej wiedzą o tym, jak funkcjonuje Unia Europejska i jak działa system wyborczy. Chcą mieć zatem większy wpływ na podejmowane w Brukseli decyzje. Według Domańskiego to czynniki, które będą sprzyjać nie tylko wyższej frekwencji do Parlamentu Europejskiego, ale także na jesieni.
– Nasz poziom wiedzy na temat procesów europejskich zwiększył się nie tylko dlatego, że śledzimy je w mediach, ale dlatego, że mamy więcej ludzi z wyższym wykształceniem – już 22 proc. Wyeksponował się kapitał wiedzy, choć samo zainteresowanie Europą i światem jest powierzchowne – uważa. Do naszej świadomości docierają wydarzenia, których byliśmy w Europie świadkami w ostatnich pięciu latach, trudne do przewidzenia, z istotnymi konsekwencjami, takimi jak kryzys imigracyjny, brexit, decyzje podejmowane przez departament stanu czy amerykańskiego prezydenta.
Dochodzi do tego – to drugi powód – duża intensyfikacja konfliktu politycznego w Polsce i to, że traktowano te wybory jako trampolinę do wyborów jesiennych. To zmobilizowało elektoraty. – Polacy nie głosowali przecież na poszczególnych kandydatów, ale wyrażali w ten sposób swoje preferencje partyjne. PiS może teraz pójść za ciosem, ma argument, że jego polityka się sprawdza, a Koalicji Europejskiej trudno będzie bronić stanowiska, które można określić jako »cieszmy się z wygranej«, ale może być i tak, że partie, które wygrywają, na ogół się później demobilizują.
Jakie będą kolejne miesiące? Zdaniem prof. Domańskiego PO może powtarzać te argumenty, którymi się posługiwała: że priorytetem powinna być walka o demokrację, obrona konstytucji. Według profesora taką strategią trudno konkurować z PiS. – Obietnice kolejnej wersji 500 plus i wszystkie inne będą traktowane z pewnym umiarem. Partia, która rządzi, ma przewagę, jest w stanie składać kolejne obietnice, zwłaszcza że mamy koniunkturę gospodarczą, więc są one jakoś osadzenie w realiach. Mamy opozycję, która także może obiecywać, ale wyborca w takiej sytuacji sam siebie pyta: po co więc zmieniać tę władzę?
Czytaj także: Biedroń, Czarzasty i cała ta klęska