Fakty są znane i jasne. Konkurs na stanowisko dyrektora Muzeum Historii Żydów Polskich Polin został rozstrzygnięty 10 maja. Bezapelacyjnie wygrał go współtwórca i dotychczasowy szef placówki – a przy tym ceniony historyk – prof. Dariusz Stola. Na 15 członków komisji konkursowej za jego kandydaturą głosowało 11 osób.
Do dziś jednak minister kultury Piotr Gliński, który wedle prawa wręcza nominację na to stanowisko, tego nie uczynił. Nie wyjaśnił też powodów tej ponadmiesięcznej już zwłoki – i to mimo monitów ze strony współzałożycieli muzeum, czyli miasta Warszawy i Stowarzyszenia Żydowski Instytut Historyczny, Polskiego Komitetu ICOM (Międzynarodowej Rady Muzeów), o mediach nie wspominając. Na resorcie nie robi też wrażenia zainteresowanie ambasady USA, Światowego Kongresu Żydów czy American Jewish Committee, uzasadnione choćby tym, że do powstania i utrzymania muzeum walnie przyczynili się właśnie amerykańscy Żydzi.
Czytaj także: Rozmowa z prof. Dariuszem Stolą
Czym dyrektor Polin naraził się ministrowi
Jest za to publiczną tajemnicą, że partia Glińskiego i jego zastępcy Jarosława Sellina niechętnie patrzy na prof. Stolę, od kiedy krytykował forsowane przez PiS w nowelizacji ustawy o IPN pomysły wprowadzenia sankcji karnych za przypisywanie Polakom odpowiedzialności za Holokaust.
Swoje zrobiła także przygotowana przez Polin wystawa „Obcy w domu. Wokół Marca ′68”, pokazująca np. podobieństwa między antysemicką nagonką z czasów PRL, wywołaną przez ekipę Władysława Gomułki, a współczesnym językiem propagandy TVP.
Piotr Wiślicki, przewodniczący Stowarzyszenia ŻIH, ujawnił też w „Gazecie Wyborczej” znamienne kulisy negocjacji między współzałożycielami muzeum. O ile Warszawa i Stowarzyszenie ŻIH chciały – z racji doskonałych notowań Polin – przedłużyć dyrektorowi kadencję bez rozpisywania konkursu (na co pozwala prawo), o tyle resort ostro się sprzeciwił. W tej sytuacji trzeba było przeprowadzić otwarty konkurs.
„Przed ogłoszeniem konkursu odbyło się spotkanie, na którym wicepremier Gliński oraz wiceminister Sellin, prezydent Trzaskowski i ja – ustaliliśmy, że osoba, która wygra ten konkurs, zostanie dyrektorem i podpisany z nią będzie kontrakt. Taka była między nami umowa i wicepremier ją zaakceptował” – opowiada Wiślicki. I dodaje koncyliacyjnie: „Głęboko w to wierzę, że dane słowo, potwierdzone uściskiem ręki, wszystkich nas obowiązuje. (…) Dla mnie umowy są święte. Nie wyobrażam sobie, żeby któryś z partnerów nie wywiązał się z danego słowa”.
Umowy dżentelmeńskie Glińskiego nie obowiązują?
Tu kończą się fakty. Pora na – równie niestety jasne – wnioski. Otóż wiara w możliwość porozumienia się z ministrem Glińskim i wiceministrem Sellinem zdaje się być, przykro to mówić, naiwnością. Dość przypomnieć działania resortu w stosunku do innych ważnych instytucji kultury: Europejskiego Centrum Solidarności, Muzeum II Wojny Światowej i Muzeum Auschwitz-Birkenau. Po prostu partia chce przejąć je za wszelką cenę, choćby i po trupach – są wszak kluczowe w związku z prowadzoną przez PiS tzw. polityką historyczną i, mówiąc wprost, propagandą. W przypadku Polin rolę gra na dodatek to, że PiS zaczął coraz aktywniej szukać elektoratu wśród narodowo czy wręcz antysemicko zorientowanych rodaków.
Piotr Gliński, owszem, pełni aktualnie funkcję ministra, ba, wicepremiera rządu RP, a Sellin jest wiceministrem. Ale dla tego akurat gabinetu nie liczy się racja stanu, ale interes i ideologia partii, utrzymanie się przy władzy oraz fobie prezesa i elektoratu. Trudno tu liczyć na jakiekolwiek gentlemen′s agreement. Gliński i Sellin są przede wszystkim funkcjonariuszami PiS, a nie jakimiś dżentelmenami.