Nie jestem ekspertem od Szymona Hołowni. O tym, że prowadzi jakiś rozrywkowy program w TVN (kojarzyłem go raczej z tematyką religijną), dowiedziałem się wtedy, kiedy postanowił z niego zrezygnować. Nie czytałem żadnej jego książki. Sporadycznie w „Tygodniku Powszechnym” czy na Facebooku czytałem jego felietony w sprawach bieżących. Zainteresował mnie, gdy okazało się, że na serio planuje wystartować w wyborach prezydenckich. Moje wrażenia są siłą rzeczy dość powierzchowne i raczej świeżej daty. Jak większości wyborców w kampanii.
Sympatyczny fundamentalista religijny
Pierwsze brawa Hołownia dostał za słowa o rozdziale Kościoła od państwa. Symptomatyczne. Czy to znaczy, że katecheza wróci do salek parafialnych, a państwo przestanie finansować inicjatywy czysto religijne? Tego się nie dowiedzieliśmy. Hołownia uważa in vitro za metodę nieetyczną, jest przeciwnikiem związków partnerskich, zawetowałby prawo liberalizujące obowiązującą w Polsce restrykcyjną ustawę antyaborcyjną (która i tak jest fikcją). Pytanie, jak zareagowałby na całkiem prawdopodobne jej zaostrzenie?
Hołownia mówi w niedawno wydanej książce, że „nikogo nie można karać za orientację seksualną czy prześladować”, ale dodaje zaraz o osobach homoseksualnych: „Mogę powiedzieć, że sposób, jaki oni wybrali na życie, jest zły, i mogę przedstawić argumenty za tym, ale zrobię to, jeśli ktoś mnie zapyta o zdanie i jeżeli będzie to mnie w jakiś sposób dotyczyło, to zabiorę głos”.