Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Po co Bąkiewicz PiS-owi? „Naszym zdaniem dawno byli dogadani. Ale startuje z listy śmierci”

Robert Bąkiewicz, Marsz Powstania Warszawskiego, 1 sierpnia 2023 r. Robert Bąkiewicz, Marsz Powstania Warszawskiego, 1 sierpnia 2023 r. Wjciech Olkuśnik / EAST NEWS
Robert Bąkiewicz będzie ubiegał się o sejmowy mandat z ostatniego miejsca na liście Zjednoczonej Prawicy w Radomiu. Jego byli współpracownicy mówią „Polityce”, że nie są zaskoczeni, choć boją się, że oberwą rykoszetem.

Choć oficjalnie start dawnego nieformalnego lidera polskich narodowców z list strony rządzącej potwierdzono późnym przedpołudniem w piątek, spekulacje o pojawieniu się Roberta Bąkiewicza w tym gronie nasilały się od miesięcy. Potwierdza to Witold Tumanowicz, szef sztabu Konfederacji i członek zarządu stowarzyszenia Marsz Niepodległości. W rozmowie z „Polityką” przypomina o konflikcie między ekipą Bąkiewicza a działaczami związanymi z Konfederacją i Ruchem Narodowym, który zakończył się w lutym usunięciem go ze stanowiska przewodniczącego stowarzyszenia.

Nie jestem zaskoczony jego startem z list Zjednoczonej Prawicy. Bąkiewicz był wobec nas konfliktowy, odbiliśmy z jego rąk Marsz Niepodległości. Kiedy weszliśmy do biura stowarzyszenia, znaleźliśmy tam wśród jego rzeczy kubki z logo Prawa i Sprawiedliwości. Naszym zdaniem on był dogadany z PiS już dawno temu.

Szostkiewicz: Bąkiewicz. I wszystko jasne

Robert Bąkiewicz, jego ludzie i PiS

Teorię Tumanowicza potwierdza inny wpływowy działacz SMN i środowiska narodowego, znający Bąkiewicza od wielu lat. Zastrzegając anonimowość, też mówi, że takiego ruchu się spodziewał.

Przez ostatnie cztery–pięć lat już dało się zauważyć, że Bąkiewicz wchodził coraz mocniej we współpracę z ośrodkiem rządowym. Trochę z samym PiS, trochę z Solidarną [dziś Suwerenną] Polską. Nawet na Marszu Niepodległości pojawiały się dziękczynno-pochwalne wypowiedzi Bąkiewicza pod adresem Mateusza Morawieckiego. Nam, całemu środowisku narodowemu, to się nie podobało. Nawet tym, którzy nie byli członkami żadnej organizacji, a po prostu sympatykami. To było główną przyczyną, dlaczego Bąkiewicz został usunięty ze stowarzyszenia.

Dodaje jednocześnie, że lądowanie Bąkiewicza w szeregach ZP nie jest ani spontaniczne, ani odosobnione. – Musi pan sobie zdawać sprawę, że ludzie związani z Bąkiewiczem są obecni w strukturach okołorządowych – mówi w rozmowie z „Polityką”. Wskazuje przede wszystkim na Andrzeja Turkowskiego, związanego z Instytutem Dziedzictwa Myśli Narodowej im. Romana Dmowskiego. O jego pracy w instytucji kierowanej przez byłego senatora PiS Jana Żaryna nie ma śladu ani na oficjalnej stronie internetowej podmiotu, ani w biuletynie informacji publicznej. Sam Żaryn mówił jednak publicznie o Turkowskim jako o wicedyrektorze Instytutu, chociażby w rozmowie z prowadzonym przez Archidiecezję Wrocławską portalem Nowe Życie.

Czytaj też: Jak PiS rozgrywa narodowców

Poparcie dla Dudy, pieniądze dla narodowców

Nominacja dla przedstawiciela środowiska Bąkiewicza była przedmiotem negocjacji między ówczesnym przewodniczącym SMN a ministrem Michałem Dworczykiem, wtedy szefem kancelarii premiera. Z opisanych przez nas w marcu, a ujawnionych przez portal Poufna Rozmowa maili wymienianych przez współpracowników premiera Morawieckiego i narodowców wynika, że Bąkiewicz domagał się stanowiska wiceszefa IDMN w zamian za poparcie dla Andrzeja Dudy przed drugą turą wyborów prezydenckich w 2020 r. Poparcie to ostatecznie Duda dostał, i to w kluczowym momencie – newsletter podpisany przez Bąkiewicza, w którym lider narodowców deklarował wsparcie dla kandydata PiS, został wysłany do sympatyków Marszu Niepodległości 26 czerwca, czyli dwa dni przed głosowaniem. Jesienią 2020 r. Turkowski został wiceszefem Instytutu Dmowskiego, o czym informował m.in. portal OKO.press.

Nazwisko Turkowskiego, członka zarządu SMN w latach 2017–20 (prezesem był wówczas Bąkiewicz) oraz wicedyrektora portalu polskieradio.pl, w kontekście Bąkiewicza pojawia się od dawna. Przez wielu narodowców uznawany jest za nieformalnego patrona radomskiego kandydata PiS, choć ten publicznie o nim nie mówi. Turkowski woli pozostawać w cieniu, podobnie jak inni ludzie z orbity Bąkiewicza.

Nie znaczy to jednak, że nie odgrywał ważnej roli, zwłaszcza że to IDMN administruje grantami z Funduszu Patriotycznego, których beneficjentami były organizacje związane z Bąkiewiczem. Chodzi o SMN, ale też Instytut Dziedzictwa Europejskiego Andegavenum. Nasz rozmówca: – Turkowski ma wpływ na to, jak rozdysponowywane są środki publiczne z Instytutu Dmowskiego. Naszym zdaniem dlatego Bąkiewiczowi udawało się te fundusze pozyskiwać – w tym, niestety, również na Marsz Niepodległości. My się tym dotacjom sprzeciwialiśmy, ale to było ignorowane.

Czytaj też: Oszołomy precz! Jak się podzieliła radykalna niepisowska prawica

Konfederacja go nie chciała

Oficjalnie Robert Bąkiewicz na listach Zjednoczonej Prawicy znalazł się z rekomendacji Suwerennej Polski, ugrupowania Zbigniewa Ziobry. Na poziomie anegdotycznym nie może to dziwić, bo politycy SP od dawna pojawiają się na wydarzeniach organizowanych przez Bąkiewicza. Było tak przed lutowym rozłamem, jest tak nadal. Nasz rozmówca wspomina m.in. o regularnych sytuacjach z marszu 11 listopada, kiedy działacze narodowi nie mogli doprosić się o plakietki organizatorów i VIP w czasie imprezy, podczas gdy takie identyfikatory uzyskiwali bez problemu politycy obozu Ziobry. Nawet miesiąc temu, na demonstracji z okazji rocznicy wybuchu powstania warszawskiego, w pierwszych rzędach maszerowali politycy SP Janusz Kowalski i Patryk Jaki, choć było to już wydarzenie formalnie organizowane przez Roty Marszu Niepodległości, a więc inny podmiot (wciąż pod kontrolą Bąkiewicza).

Z tego, co udało się nam ustalić, Bąkiewicz miał do wyboru start z kilku okręgów, ostatecznie zdecydował się na Radom. W kuluarowych rozmowach dominuje przekonanie, że jego kandydatura to pomysł Suwerennej Polski, a były szef SMN po prostu przyjął ofertę. Nasz informator ze środowiska narodowego kwestionuje tę tezę, twierdzi, że o starcie Bąkiewicza mówiło się od dłuższego czasu. Miał nawet próbować podbić stawkę w negocjacjach, szantażując PiS prowadzonymi równolegle rozmowami o starcie z list Konfederacji. Informacje o tej strategii potwierdza Tumanowicz, choć podkreśla, że... nie opierała się na faktach.

Bąkiewicz próbował się lewarować w negocjacjach z PiS, mówiąc, że rozmawia jednocześnie o starcie z list Konfederacji, ale nigdy takich rozmów nie było. Absolutnie nie – mówi szef sztabu Konfederacji.

Czytaj też: Narodowcy żądają reparacji od Niemiec. Kaczyński wchodzi w to

Podebrać Konfederacji

Po co Bąkiewicz PiS-owi? Tu teorii jest kilka. Zdaniem Tumanowicza jego kandydatura ma docelowo zaszkodzić Konfederacji, choć w jego ocenie tak się ostatecznie nie stanie. – Dla mnie jest oczywiste, że to wyłącznie ruch, który ma uderzyć w nas. Ale PiS nie rozumie faktu, że Bąkiewicz jest z nami skłócony. Oni zachowują się, jakby myśleli, że dzięki jego obecności na swoich listach zyskają poparcie środowiska narodowego. Ale tak nie jest. Oczywiście, że narodowcy ich nie popierają.

W podobnym tonie wypowiada się nasz informator ze środowisk narodowych, wskazując na podobieństwa między sytuacją Bąkiewicza a innym głośnym transferem do PiS – nominacją Adama Andruszkiewicza, byłego szefa Młodzieży Wszechpolskiej, na sekretarza stanu w Ministerstwie Cyfryzacji w 2018 r. Andruszkiewicz, dziś poseł PiS, wcześniej Kukiz ’15, był ostatnim ważnym działaczem pozaparlamentarnej prawicy, którego przejęła ekipa rządząca. Nasz rozmówca opowiada o kulisach tamtej sprawy, sugerując, że chodziło o próbę stworzenia w partii frakcji narodowej. Ponieważ swoich szabel nie miał wtedy Morawiecki, rolą Andruszkiewicza miało być wzmocnienie pozycji premiera właśnie poprzez stworzenie silnego grona przybocznych, co jednocześnie miało narodowcom zapewnić zakotwiczenie w politycznym mainstreamie. Do tego jednak nie doszło. Przede wszystkim dlatego, że ruch Andruszkiewicza – tak samo jak Bąkiewicza – na dalekiej prawicy uznano po prostu za zdradę.

Z punktu widzenia Zjednoczonej Prawicy sprawa przejęcia Bąkiewicza jest jeszcze bardziej złożona. Zwłaszcza że o mandat będzie mu bardzo trudno. – Lista w Radomiu to lista śmierci – wskazuje nasz rozmówca i przytacza kilka nazwisk. Listę otwiera Marek Suski, pierwsze siedem nazwisk to obecni posłowie oraz europoseł Zbigniew Kuźmiuk. Dalej – cała masa samorządowców i na końcu Bąkiewicz.

Biorąc pod uwagę, że w 2019 r. Zjednoczona Prawica uzyskała tam sześć mandatów, Bąkiewiczowi może być ciężko wejść do Sejmu. Nieoficjalnie dowiadujemy się jednak, że tu wcale nie chodzi o mandat. Jego start ma osłabić Konfederację, która w tym okręgu ma relatywnie słabą reprezentację. „Jedynką” na jej liście jest mało znany w skali kraju Rafał Foryś, przeciwnik sieci 5G i członek komitetu politycznego Konfederacji Korony Polskiej. Innymi słowy – człowiek Grzegorza Brauna, którego Sławomir Mentzen próbuje od dawna zmarginalizować. Jak słyszymy, Bąkiewicz ma namieszać w bardziej radykalnym elektoracie i przejąć dla ZP głosy, które mogły trafić na konto Konfederacji.

Weekend kampanii: Bąkiewicz, Mejza, Avengersi i szukanie gejmczendżera

PiS na dalekiej prawicy

Z tej układanki wynika więc, że przyjęcie byłego lidera radykalnej prawicy do grona kandydatów może się Jarosławowi Kaczyńskiemu wyłącznie opłacić. To transfer obarczony relatywnie niskim ryzykiem. Jeśli rozpoznawalność Bąkiewicza przełoży się na mandat dla niego – to dobrze. Jeśli po prostu uderzy w Konfederację – też nie najgorzej. On sam raczej nie będzie rozsadzał partii od środka, bo nie wchodzi na listy z armią własnych ludzi. Poza tym ma już historię udanych czysto transakcyjnych relacji z PiS. Nasz rozmówca ze środowisk narodowych sugeruje zresztą, że mogą one być kontynuowane. W TV Media Narodowe, spornej telewizji, której prezesem zarządu jest Bąkiewicz, już teraz znaleźć można m.in. reklamy Lasów Państwowych i Ministerstwa Edukacji.

Jaki będzie skutek tego transferu? Tumanowicz jest przekonany, że Bąkiewicz na listach PiS Konfederacji nic nie zrobi. Jego start wręcz bagatelizuje. Narodowi działacze są nieco bardziej zaniepokojeni. Obawiają się, że może to w nich uderzyć rykoszetem, bo Bąkiewicz mimo wszystko jest wciąż kojarzony z tym środowiskiem. Oni potępiają go jednoznacznie, obwiniając o problemy finansowe stowarzyszenia. Oficjalnie dziura budżetowa w SMN wynosi 144 tys. zł, nieoficjalnie – jeszcze więcej, głównie z powodu kosztów obsługi zadłużenia.

Start Bąkiewicza z Radomia wiele powie też o tym, jak dobrze PiS rozumie sytuację na dalekiej prawicy. Póki co wygląda na to, że w tej układance każdy gra na siebie i każdy chce każdego rozegrać, mając przekonanie o słuszności swoich argumentów.

Robert Bąkiewicz w rozmowie z „Polityką” odmówił komentarza do tego tekstu.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną