Cwany, cwańszy, Nawrocki. Czy deal z mieszkaniem mu zaszkodzi? To takie pospolite i niemoralne
Wypowiedź Szymona Hołowni (jedna z szeregu podobnych) na X pokazuje, w jakich tarapatach wizerunkowych znalazł się Karol Nawrocki pod koniec kampanii wyborczej: „Ludzie mają różne instynkty. Jak mój sąsiad się pochorował, to pojechałem mu po leki. Jak pochorował się sąsiad Karola Nawrockiego, to ten wjechał mu na mieszkanie. 18 maja wybierzmy mądrze”. Zobaczymy, czy niejasności związane z drugim mieszkaniem Nawrockiego zaszkodzą mu bardzo czy tylko trochę. Ważna jest jednakże również czysto moralna strona tej historii.
Iść w zaparte, mówić „to nie moja ręka” i odgryzać się oszczerstwami – w świecie PiS tak reaguje się na wykryte przez dziennikarzy kłamstwa. Bo honor jest dla frajerów? Natomiast – to trzeba przyznać – jak ktoś jest swój, to będzie się go wybielać choćby żrącym ługiem. Bo solidarność partyjna jest nakazem najwyższym. Tylko sam Prezes może wykluczyć kogoś z partyjnej wspólnoty, gdzie każda ręka myje każdą inną. Kolejne afery z Karolem Nawrockim doskonale ilustrują te ponure, choć jakże pospolite zjawiska.
Drugie mieszkanie Nawrockiego
W czasie zeszłotygodniowej debaty zorganizowanej przez „Super Express” Karol Nawrocki miał pecha. Musiał wymienić kilka zdań z kandydatką Lewicy, wicemarszałkinią Senatu Magdaleną Biejat, której konikiem jest polityka mieszkaniowa. Okazało się, że Nawrocki nie ma specjalnie pojęcia o tzw. mieszkalnictwie. Wie tylko, że podatek katastralny jest zły i złe są pustostany. Jednakże dlaczego chciałby walczyć jednocześnie z jednym i drugim, tego wyjaśnić nie potrafił.
Uszłoby mu to zapewne na sucho, lecz po kilku dniach okazało się, że wpadka była znacznie poważniejsza. Otóż Nawrocki wypowiedział w czasie rozmowy z Biejat następujące zdanie: „Mówię w imieniu Polek i Polaków zwykłych, takich jak ja, którzy mają jedno mieszkanie”. Tymczasem dziennikarze Onetu Jacek Harłukowicz i Andrzej Stankiewicz odkryli, że to nieprawda. Nawrocki ma jedno duże mieszkanie i jeszcze drugie niespełna trzydziestometrowe.
W świecie ludzi przyzwoitych jest tak, że gdy powiesz coś, co nie zgadza się z prawdą, to zaraz prostujesz i przepraszasz. Gdyby Nawrocki od razu powiedział: ach, faktycznie, mam jeszcze kawalerkę – to pewnie nie byłoby sprawy. Co najwyżej żachnęlibyśmy się, że „startuje na prezydenta, a nie wie, ile ma mieszkań”.
Kawalerka Nawrockiego
Ale nie, w tym przypadku uruchomiono cały arsenał środków „zarządzania kryzysowego”, takich jak gadanie nie na temat i rzucanie oszczerstw. Nie na temat jest powtarzana przez polityków PiS informacja, że drugie mieszkanie zostało wpisane przez Nawrockiego do jego oświadczenia majątkowego. I co z tego? W telewizji słyszeliśmy, że ma jedno mieszkanie, a to znaczy, że zostaliśmy wprowadzeni w błąd. Nie oglądaliśmy debaty z deklaracją majątkową Nawrockiego w ręku, mogąc natychmiast zmiarkować oczywistą pomyłkę. Zapewne jednym z powodów tej godnej pożałowania okoliczności, że nie dysponowaliśmy deklaracją Nawrockiego, był fakt, że w odróżnieniu od polityków deklaracje urzędników posiadających certyfikaty dostępu do informacji niejawnych, takich jak Karol Nawrocki (prezes IPN), są utajnione.
Skąd więc dziennikarze dowiedzieli się, co zawiera? Ano musiał być jakiś przeciek. Nie mając na to żadnych dowodów, PiS, a dokładnie szefowa sztabu Nawrockiego Emilia Wierzbicki oskarżyła władze oraz służby, że posłużyły się niejawnymi informacjami, aby zdyskredytować kandydata na urząd prezydenta. Jak powiedziała, „zaangażowano w brudną kampanię służby specjalne”. Sam szef MSWiA Tomasza Siemoniak musiał wydać w tej sprawie oświadczenie, przypominając, że czasy zbierania przez służby haków na polityków szczęśliwie się już skończyły. Przy okazji zapowiedział audyt procedury sprawdzania Nawrockiego jako kandydata do uzyskania certyfikatu dostępu do informacji niejawnych.
W gruncie rzeczy nie chodzi jednakże o to, ile mieszkań ma Nawrocki, lecz o to, jak wszedł w posiadanie kawalerki. Wedle ustaleń dziennikarzy Onetu nie odbyło się to w pełni uczciwie. Wygląda na to, że Nawrocki w 2011 r. dał starszemu mężczyźnie 12 tys. zł na wykup mieszkania komunalnego, a następnie zawarł z nim umowę, na podstawie której zobowiązał się do dożywotniej opieki nad nim w zamian za przeniesienie własności mieszkania. Tymczasem mężczyzna przed kilkoma miesiącami trafił do domu pomocy społecznej.
Nawrocki twierdzi, że zaprzestał opieki, bo podopieczny, p. Jerzy, zniknął mu z oczu. W naszych czasach to bardzo mało prawdopodobne, choćby dlatego, że praktycznie każdy ma telefon. Dziennikarze znaleźli „podopiecznego” bez trudu. Wygląda na to, że opieka nie szła Nawrockiemu jak należy. Może lepiej zaopiekuje się Polską? Żarty żartami, ale trzeba sobie powiedzieć jedno: nie po to przyjęto ustawę umożliwiającą wykupywanie mieszkań komunalnych przez ich wieloletnich lokatorów, żeby jakieś rzutkie (żeby nie powiedzieć: cwane) osoby trzecie łatwo wchodziły w ich posiadanie. Nawet jeśli Nawrocki nie naruszył prawa, to zrobił „deal” w bardzo nieprezydenckim stylu.
Do czego by się posunął prezydent Nawrocki
Równolegle do dużej sprawy, jaką są niejasności z drugim mieszkaniem Nawrockiego, mamy nieco mniejszą i innego rodzaju sprawę przemilczeń i wybielania w pracach historyka dr. Nawrockiego opozycji antykomunistycznej na obszarze dawnego województwa elbląskiego pewnej osoby, o której pisze wiele i dobrze, zapewne nie bez związku z faktem, że osoba ta jest zausznikiem samego prezesa Kaczyńskiego.
Chodzi o posła PiS Leonarda Krasulskiego, którego najczęściej widzimy stojącego zaraz za prezesem (stąd właśnie słowo „zausznik”) na różnych konferencjach prasowych i w innych publicznych sytuacjach. Krasulski był działaczem podziemnej Solidarności, ale miał też gorsze momenty. W latach 1969–75 był w wojsku, z którego wyrzucono go za kradzież spirytusu. Najgorsze jednakże jest to, że jego pułk był akurat tym, który pacyfikował Stocznię Gdańską w 1970 r. Na pytanie, czy był pod stocznią, Krasulski odpowiada: „Nie! Odmówiłem wyjazdu i zostałem w koszarach”, ale zajmujący się tą sprawą od ośmiu lat dziennikarze raczej w to nie wierzą. Bardzo nieliczni odmawiający udziału w akcji zostali ukarani więzieniem, a Krasulski nie poniósł żadnych konsekwencji.
Wiadomo nie od dziś, że PiS, a wcześniej Porozumienie Centrum, to partia z silnym postkomunistycznym rysem. W otoczeniu Jarosława Kaczyńskiego zawsze było wielu karierowiczów z bardzo niedobrą peerelowską przeszłością. Ikoną tej „frakcji” jest prokurator stanu wojennego Stanisław Piotrowicz. Jednakże stanięcie ramię w ramię z prezesem znaczy w tym środowisku tyle, co rozgrzeszenie z odpustem zupełnym. Nacjonaliści i „antykomuniści” w typie Nawrockiego nie przepuszczą żadnej okazji, by członkowi liberalnych elit wytknąć przynależność do PZPR rodziców, a nawet dziadków („resortowe dzieci”). Jednakże gdy chodzi o „swoich”, pryncypialność ustępuje pobłażaniu, pobłażanie przeradza się w przemilczanie lub nawet negowanie faktów. Karierowicz Nawrocki wie, że nie wolno mu źle pisać o przyjaciołach prezesa Kaczyńskiego. Wie i robi, co trzeba, aby się nie narazić, wręcz przeciwnie – przypodobać komu trzeba.
Wszystko to takie banalne, takie pospolite. Gdy można się przypodobać komuś ważnemu, to się to robi. Gdy można okazyjnie wejść w posiadanie mieszkania, to się to robi. Gdy można… Wolałbym nie mieć okazji, aby się przekonać, do czego Karol Nawrocki mógłby się posunąć, gdyby został prezydentem.