Tak to już jest, że po wyborach jedni się z Sejmu wyprowadzają, a inni wprowadzają – stwierdza filozoficznie Janusz Maksymiuk, który ostatnie sześć lat spędził w Sejmie, był prawą ręką Andrzeja Leppera. Jego pozasejmowe życie nie będzie lekkie: ma 5 mln długów i niewiele oszczędności, ale, jak twierdzi, da sobie radę: – Mój status materialny się nie zmieni. Nie jest jasne, co zamierza robić, ale wiadomo, że nie myśli o zmianie stanu cywilnego, nie zatrudni się w żadnej firmie, ani – z uwagi na komornika i swoje zobowiązania – nie planuje własnego biznesu. Może da do gazety ogłoszenie, że szuka pracy. Twierdzi, że nie rezygnuje z polityki.
Z parlamentu znika 181 posłów nie tylko Samoobrony, ale także LPR i Prawicy Rzeczpospolitej Marka Jurka, którzy niezależnie od własnych – i tak niezbyt imponujących – wyników nie mieli szans, bo ich partie nie przekroczyły pięcioprocentowego progu. W przyszłym parlamencie nie będzie też m.in. kilkunastu dotychczasowych posłów SLD i PiS. Janusz Czapiński, psycholog społeczny, diagnozuje, że skala porażki byłego posła zależy od jego indywidualnej odporności na degradację: – Wielu z nich ze świata wpływów, fleszy, mikrofonów i prestiżu wpadło w czarną dziurę i będą mieli duży problem, jak sobie poradzić z nową codziennością.
Eksposłowie w parlamencie nie mogą już wiele zdziałać. Na starą legitymację jeszcze chwilowo wejdą do Sejmu, wypożyczą książkę w bibliotece, zjedzą obiad w Hawełce, a na osłodę ciastko w barze Za Kratą. Dostaną też jednorazowe odprawy w wysokości trzymiesięcznego poselskiego uposażenia – razem 29 tys. A gdy je wydadzą i nadal będą bez pracy, mogą zwrócić się do Sejmu o bezzwrotną zapomogę – dostaną nie więcej niż 2200 zł – ale nie częściej niż raz w roku.
Po rozwiązaniu parlamentu w 1993 r. z takiej zapomogi skorzystał m.in. Jarosław Kaczyński. W mijającej kadencji specjalny zespół parlamentarny byłym parlamentarzystom przyznał 304 zapomogi na łączną kwotę 582,7 tys. zł.
Może europarlament?
Ale niektórzy przegrani liczą bardziej na powrót na Wiejską niż na pomoc z budżetu. – To będzie ich przerwa w podróży. Będą krążyć po politycznej orbicie i wyczekiwać momentu, żeby znów zaistnieć. Większe szanse będą mieli ci, którzy nie dostali się do parlamentu, bo ich partia nie przekroczyła progu wyborczego, ale sami zdobyli imponujące wyniki. Teraz widzą przed sobą szansę w wyborach do Parlamentu Europejskiego i wielu spróbuje swoich sił – przewiduje prof. Czapiński.
O złożeniu broni nie myśli Artur Zawisza, znany w mijającej kadencji przede wszystkim z funkcji szefa parlamentarnej komisji bankowej. Dla niego porażka nie była aż tak bolesna, ponieważ powoli przyzwyczajał się do takiej sytuacji. Kiedy z Markiem Jurkiem opuścił PiS, telefony nie dzwoniły już tak często. Śledził sondaże, a wynik wyborów był raczej wieścią spodziewaną. Pod szyldem LPR z jedynki w okręgu podwarszawskim zdobył trochę ponad 2,5 tys. głosów. W 2005 r. z tego samego okręgu zagłosowało na niego ponad 10 tys. wyborców PiS. Poznał proporcję między znaczeniem własnej osoby a siłą partyjnego logo.
Kiedy już zamknie warszawskie biuro poselskie przy Koszykowej, odda wyposażenie, rozliczy faktury i pojedzie na Bliski Wschód, gdzie z kolegami z innych europejskich parlamentów będzie obserwował sytuację polityczną. Podróż była planowana już dawno, miał jechać jako poseł, pojedzie jako były. Chce pielęgnować takie kontakty. Liczy, że zaprocentują, gdy sam zostanie europosłem: – W niedzielny wyborczy wieczór już rozpocząłem nową kampanię do PE. W przeciwieństwie do partii, które znalazły się w parlamencie, jestem sceptyczny wobec euro i konstytucji europejskiej. Myślę, że mam spore szanse.
O pracy zawodowej też myśli, ale od nowego roku. Ma cztery oferty. Przyszły same, podobno już w powyborczy poniedziałek. – To propozycje zarządzania przedsięwzięciami o charakterze medialnym, finansowym i hobbystycznym – mówi tajemniczo. Jest przekonany, że razem z kolegami z Prawicy na scenie politycznej zagrają jeszcze główne role: – Prezes Porozumienia Centrum po 12 latach został premierem, a szef Klubu Liberalno-Demokratycznego po 14, to wyciągając średnią na nas przyjdzie pora za13 lat, w 2020 r. Sam Jurek, który przez ostatnie kilkanaście lat głównie zajmował się polityką, dziś rozgląda się za nowym zajęciem, chce też pomóc w znalezieniu pracy swoim kolegom.
Trzeba się otrzepać
Wanda Łyżwińska niechętnie mówi o tym, co dalej: – Niech się dziennikarze nie martwią, mam gdzie pracować i dokąd wracać. Kierunek powrotu jest mniej więcej znany – to Huta Skaryszewska, gdzie Łyżwińscy mają stumetrowy dom, gospodarstwo i uprawiają ponad 6 ha ziemi. Chwilowo gospodarka jest na głowie samej Łyżwińskiej, gdyż jej mąż, też poseł, od kilku miesięcy przebywa w łódzkim areszcie oskarżony m.in. o molestowanie kobiet i gwałt na jednej z nich. To chyba najbardziej drastyczny finał politycznej kariery. Danuta Hojarska chce się zająć doradztwem rolniczym. Inny lider tej partii Krzysztof Filipek zapowiada, że „wraca do biznesu”. Szczegółów na razie nie podał, ale wiadomo, że miał kiedyś firmę transportową.
Zbigniew Wrzodak też ma pomysł na własny biznes – chce założyć firmę w branży tekstylnej. – Na przykład w Polsce nie ma bawełny, myślę o imporcie, nie byłbym konkurencyjny dla rodzimych firm – mówi. – Przeszedłem wzloty i upadki, teraz trzeba się otrzepać i dalej robić swoje. Buduje Narodowy Kongres Polski, partia jest już zarejestrowana, teraz myśli o stworzeniu milionowej rzeszy sympatyków, może przez radio w sieci. Jego polityczny plan jest prosty: chce z życia publicznego „wykluczyć zdrajców z Magdalenki”. Wie, że przed jego formacją chude lata. – Będziemy spotykać się w prywatnych mieszkaniach – mówi.
Zacisnąć pasa musi także Samoobrona, która podobnie jak LPR nie może liczyć na pieniądze z budżetu. – Byliśmy w gorszych sytuacjach i sobie poradziliśmy, to teraz też sobie poradzimy – mówi Łyżwińska. O przyszłość na pewno nie muszą się martwić główni rozgrywający w Samoobronie. Na własne gospodarstwa wrócą zapewne Andrzej Lepper i Renata Beger, która ma ponad 200 ha ziemi, chlewnie, masarnię i pieczarkarnię. Ale szef Samoobrony musi na razie uporać się z kłopotami zdrowotnymi, a pewnie także tymi natury prawno-sądowej (po wyborach zniknął z mediów, nie przyszedł nawet na wieczór wyborczy do swojego sztabu w warszawskim hotelu Gromada).
Drugi wielki przegrany tych wyborów Roman Giertych już podał się do dymisji. Dziś więcej czasu obiecuje swoim dzieciom. – Wycofuję się z polityki. Muszę odpocząć i pewnie miną lata, zanim ponownie zaangażuję się w życie publiczne – ogłosił po spektakularnej wyborczej porażce LPR. To była też jego osobista przegrana. Dwa lata temu w Warszawie dostał 36 tys. głosów. Na ostatnie wybory wyemigrował do Lublina – tam zebrał zaledwie 6 tys. Otwiera kancelarię w stolicy, a dziennikarzom obiecuje 20 proc. zniżki na swoje usługi.
W kancelarii adwokackiej od stycznia chce też pracować była posłanka SLD Katarzyna Piekarska (startowała z czwartego miejsca z warszawskiej listy LiD, która wzięła w stolicy tylko dwa mandaty). Z jej porażki cieszy się przede wszystkim kilkuletni syn. – Bardzo mnie wspierał, ale nie umiał ukryć zadowolenia, że się nie udało. Posłowała przez trzy ostatnie kadencje. – To nowy etap w moim życiu, polityką będę się zajmowała z innej perspektywy. Dalej będę szefować organizacji Fair Play w polityce.
Swoje gotowe projekty ustaw chce przekazać Izabeli Jarudze-Nowackiej, która powtórzyła sukces wyborczy. Po wyborach nieoczekiwanie pojawiła się plotka, że miałaby dostać propozycję objęcia funkcji wiceministra sprawiedliwości, ale dementuje te pogłoski. – Wrócę na Wiejską z nową świeżością i pomysłami, wcześniej chcę spróbować sił w PE – mówi Piekarska.
A teraz do piór
Ale zanim nadarzy się pierwsza okazja startu w wyborach, przegrani politycy muszą wypełnić sobie czas w życiu po byciu. Najwięcej z nich sięga po pióra. O twórczym rozwinięciu ostatnich lat w polityce myślą państwo Łyżwińscy (ona pisze pamiętnik, on w celi książkę „Kulisy seksafery”). Była wicemarszałek Sejmu Genowefa Wiśniowska, chce poprowadzić z dziećmi rodzinny biznes, ale też myśli o napisaniu książki – o Samoobronie. Katarzyna Piekarska chce dokończyć opowiadania dla dzieci. Najmłodszy z posłów mijającej kadencji Krzysztof Bosak spisze swoje doświadczenia polityczne, może jakiś przewodnik dla młodych w polityce.
Artur Zawisza ma wyrzuty sumienia, bo jako poseł za mało pisał. Teraz chce to zmienić, ale za wcześnie na pamiętniki, bo jest na to, jak sam mówi, za młody. – Przez sześć lat w Sejmie już trochę dokonałem. Byłem inicjatorem ulgi prorodzinnej, wiążącej interpretacji podatkowej i uchwały o suwerenności państwa przy okazji akcesji do Unii Europejskiej. To będą filary mojej książki.
Senator PiS Annę Kurską syn Jarosław (wicenaczelny „Gazety Wyborczej”) namawia na pisanie pamiętników z Powstania Warszawskiego. – Miałam wtedy czternaście lat, wiele pamiętam, chyba go posłucham i napiszę. Stęskniła się za zwykłym życiem, w którym będzie mieć czas na porządki w domu, teatr, wyjścia z przyjaciółmi, dlatego łatwiej jest się pogodzić z przegraną. Nie zamierza jednak tracić kontaktu ze swoimi wyborcami: – Będę udzielała porad prawnych, raz w tygodniu, może w biurze poselskim mojego syna Jacka. Będę czytała gazety i bacznie obserwowała życie polityczne.
Politycy, którym nie udał się powrót do polityki, też piszą. Były premier Leszek Miller zamierza utrzymywać się z publikowania tekstów publicystycznych, napisał już prawie połowę książki o negocjacjach z UE. Bogdan Lewandowski, w poprzednim Sejmie wiceszef komisji śledczej ds. afery Rywina, a od zeszłej jesieni radny woj. kujawsko-pomorskiego, wydał już zbiór swoich felietonów, teraz przygotowuje książkę o komisjach śledczych, chce napisać o polskim systemie politycznym. Ryszard Miazek, wcześniej szef TVP, potem Polskiego Radia, obecnie wicedyrektor Mazowieckiego Centrum Kultury, zamierza napisać książkę o rynku mediów, a potem habilitację.
Do dziennikarstwa nie wróci już na pewno Sławomir Jeneralski. Obaj ze swoim klubowym kolegą z SLD Piotrem Gadzinowskim wierzyli w magię ostatniego miejsca na liście. Zawiedli się. Jeneralski nie ukrywa, że trudno mu się odnaleźć w powyborczej rzeczywistości, ale chce szybko wrócić do pracy. Mógł zostać rzecznikiem prasowym, ale twierdzi, że jest już w tym wieku, że sam powinien się rozglądać za rzecznikiem. Chce prowadzić szkolenia z autoprezentacji. Do dziennikarstwa wraca za to Gadzinowski. Ale zastrzega, że raczej tylko na chwilę. Znów spróbuje swoich sił w wyborach do europarlamentu.
Kilka lat poza Sejmem może oznaczać dłuższą polityczną banicję. Mimo nieudanego startu w wyborach o politycznej emeryturze nie myśli jednak Leszek Miller (zdobył niespełna 1 proc. głosów w okręgu). Chce m.in. z Markiem Dyduchem budować partię Lewica.pl, zawodowo może już wkrótce zajmie się konsultingiem gospodarczo-politycznym. Ma dopiero 61 lat, do wieku emerytalnego brakuje mu czterech lat, dokładnie tyle, ile mógłby spędzić w parlamencie. – Mój nastrój jest adekwatny do wyniku, przeszacowałem możliwości Samoobrony i własne – mówi były premier.
Ławę rezerwowych parlamentarzystów obok Millera będzie grzał także Roman Jagieliński, który na Wiejskiej spędził nieprzerwanie cztery kadencje. Zła passa zaczęła się w 2005 r. Teraz chciał zająć jeden ze stu senatorskich foteli pod sztandarami LiD. Nie udało się, ale – jak twierdzi – nie przejmuje się porażką. – Przez ostatnie dwa lata przekonałem się, że na polityce świat się nie kończy. Dalej będę prowadził swoje 47-hektarowe gospodarstwo sadownicze i hodowlę koni. Zastrzega jednak, że w polityce nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.
Podobnie Krzysztof Janik. Startował z Tarnowa z jedynki. To trudny teren dla lewicy, ale Janik już nieraz tam wygrywał. Tym razem dostał blisko 10 tys. głosów – za mało, aby znów zaistnieć na Wiejskiej. Przed wyborami Leszek Miller żalił się, iż Janikowi LiD dał szansę, a jemu nie. Wyborcy ich pogodzili. – Chciałem tylko pomóc kolegom z LiD. Nie muszę mieć etatu w Sejmie – mówi dziś Janik. Ma etat na uczelni. Wykłada system polityczny III RP. On także próbuje spisać swoje doświadczenia polityczne, na razie poprawia dziesiątki prac licencjackich. Z kolei Ryszard Miazek wykłada na SGGW o rynku mediów.
To już koniec?
Do życia akademickiego, choć z drugiej strony, wraca Krzysztof Bosak. Zrywa z bieżącą polityką, składa wszystkie funkcje partyjne. Spodziewał się porażki LPR, przeczuwał, że nie pomogą nawet parkietowe popisy w „Tańcu z gwiazdami”. Mógł być posłem, ale jest lojalny wobec Romana Giertycha: – Posłowie Platformy i PiS pytali, czemu nie startuję z ich list, nie skorzystałem z tych propozycji. Teraz chce dokończyć studia na SGH. Za rok jedzie do USA, aby przyglądać się kampanii wyborczej. Będzie szlifował angielski i uczył się od podstaw francuskiego. I obiecał sobie, że wreszcie odkurzy swoje życie towarzyskie: – Mam dopiero 25 lat i to jest dobry czas, aby się pobawić, tak jak robią to moi rówieśnicy.
Na razie nie myśli o powrocie do polityki. Koniec ze startowaniem w wyborach zapowiadają Ryszard Miazek, Bogdan Lewandowski i śląski poseł PiS Jędrzej Jędrych z komisji ds. służb specjalnych (nie zdobył mandatu, bo startujący z pierwszego miejsca na jego liście prof. Zbigniew Religa skupił niemal wszystkie głosy i wprowadził do Sejmu tylko jednego posła, a Jędrych był trzeci na liście).
Dla większości polityków, którzy przegrali wybory, nadszedł czas wielkich zmian, wielu z nich po kilku lub kilkunastu latach przerwy na rynku pracy będzie musiało na niego ponownie wrócić. Przegranych zawsze jest więcej. – Takie są reguły – wzdycha Ryszard Miazek.
Anna Dąbrowska, Agnieszka Zagner