Finansowy dopalacz dla wojska. Skąd ten rekordowy budżet? Kilka hipotez. I jedna straszna opcja
Jeśli prawdziwe intencje rządu poznaje się po alokacji wydatków budżetowych, to mamy dziś rząd przedwojenny. Dość wiernie koresponduje to z oceną sytuacji międzynarodowej, przedstawioną swego czasu przez Donalda Tuska. Jako polityk nie zawsze dał się poznać z realizacji zapowiedzi i obietnic, bywało, że robił co innego, niż mówił. Ale tym razem przechodzi od słów do czynów, z braku lepszego tłumaczenia dla angielskiej frazy o „kładzeniu pieniędzy tam, gdzie idą słowa”.
Tusk właśnie położył na stole 187 mld zł (ok. 48 mld dol.) i kto wie, czy na tym skończył. Radosławowi Sikorskiemu raz wymknęło się zdanie o 5 proc. PKB na obronę, do czego nowemu projektowi budżetu brakuje 0,3 pkt. Dla zachowania poprawności chronologicznej – o takim poziomie wydatków na wojsko napomykał wcześniej, choć nigdy go nie zarządził, Jarosław Kaczyński. Dopiero w tej kadencji, gdy przestał za cokolwiek odpowiadać, przez interpelację swoich posłów napominał rząd, by taką „piątkę dla armii” wprowadził. I chyba musiał być nieźle zaskoczony, gdy Tusk to zrobił. Nawet jeśli to piątka z minusem.
Polska: lider w statystykach NATO
Ale wydaje się kompletnie nierealne, by niesłynący z lekkiej ręki do wydatków obecny premier decydował się na skok budżetu wojskowego dla utrzymania standingu czy odparcia wiecznych ataków PiS. Sumy i sprawy są zbyt poważne. Ponad 30 dodatkowych miliardów (w porównaniu do tegorocznego planu budżetowego) to dużo więcej niż inflacyjna waloryzacja, to solidna podwyżka, o niemal 20 proc.
Jeśli projekt się utrzyma – a nic nie wskazuje na jego storpedowanie przez koalicyjną większość –